Bohaterki miłości i straty - pełnia kobiecych emocji na dysku wytwórni BIS.
Bardzo
lubię nagrania, które intrygują nie tylko podczas samego słuchania
i rozkoszowania się zawartością dźwiękową, ale także od
pierwszego rzutu oka na sam album i jego okładkę. Takie założenia
spełniły się w przypadku kolejnego interesującego albumu wytwórni
BIS, który od od razu mnie zafascynował zarówno stroną wizualną,
ale przede wszystkim treścią muzyczną i wykonaniem. Poświęćmy
trochę uwagi pierwszemu elementowi. Wzrok przykuwa elegancka,
nastrojowa czerń, nadająca się idealnie do projektów poświęconych
muzyce dawnej – ale również sugerująca odbiorcy określoną
tematykę czy konieczność obcowania z nagraniem porą wieczorową,
jak osobiście mam to w zwyczaju robić, a nawet nocną. Na okładce
widnieją trzy postacie. Wiolonczelistka Mime Yamahiro Brinkmann
uśmiecha się: pewnie, nawet zalotnie, zapewne wiedząc, że jej
udział będzie ciekawym i znaczącym dźwiękowym dopowiedzeniem
śpiewanych historii, podczas gdy stojąca za nią sopranistka Ruby
Hughes przybiera znacznie poważniejszy wyraz twarzy, spoglądając
gdzieś w górę. Czeka przecież na nią najbardziej odpowiedzialne
zadanie przedstawienia intensywnych kobiecych emocji, zawartych w
tekstach i muzyce XVI i XVII wieku. Zadumany Jonas Nordberg z kolei
patrzy wprost przed siebie, gdzieś w dal, stanowiąc męskie
ucieleśnienie spokoju i stabilizacji, oddanych niezbędną podstawą
basową i harmoniczną teorby oraz lutni, urozmaicających pełną
wyrazu partię wokalną płyty zatytułowanej wiele mówiącym
określeniem Bohaterki miłości i straty.
Niedawno,
przedstawiając obraz barokowej miłości w męskim wydaniu w postaci
oblicza i głosu Jakuba Józefa Orlińskiego, zapowiadałem, że na
świat ówczesnych emocji spojrzymy również z kobiecej perspektywy.
Temu tematowi poświęcona jest płyta wytwórni BIS, którą mam
niewątpliwą przyjemność przedstawić. Nie jest to absolutna
nowość ostatnich tygodni czy miesięcy – ale i dla nieco
starszych nagrań Płytomaniak zawsze znajdzie miejsce. Po usłyszeniu
fragmentów nagrania od razu zapragnąłem przesłuchać go w
całości, a kiedy to się stało, chęć podzielenia się z moimi
refleksjami była tak silna, że zdecydowałem się włączyć
Bohaterki miłości i straty na listę tytułów
oczekujących na zrecenzowanie. Sądzę, że każdy, kto obejrzy
niedługi klip promujący album, podzieli moje zainteresowanie.
Jest
to i w szczegółach, i w całości, produkcja bardzo udana pod
względem koncepcyjnym, repertuarowym oraz wykonawczym, a przy tym
nastrojowa, wysmakowana, poruszająca. Już sam początek albumu,
niedługa Toccata arpeggiata Giovanniego Girolamo
Kapsbergera bardzo udanie wprowadza w emocje i dźwięki muzyki XVI i
XVII wieku, tak atrakcyjnej dla współczesnego odbiorcy. Dopełnia
ją inna kompozycja na teorbę solo, Ciaccona Alessandro
Picciniego, będąca okazją dla szlachetnego muzycznego popisu dla
młodego szwedzkiego wirtuoza, Jonasa Nordberga, grającego oprócz
wspomnianego instrumentu również na lutni. Mimo że są to
zaledwie dwa, na dodatek niedługich rozmiarów, dzieła, to artysta
pokazuje się w nich z najlepszej strony, imponując muzykalnością
i biegłością techniczną, kreując bardzo przyjemne dźwiękowe
tło dla pozostałych „numerów” albumu. Dodam, że później
Jonas Nordberg dla tej samej wytwórni BIS nagrał krążek
poświęcony w całości pierwszemu z wymienionych powyżej autorów.
Czysto instrumentalna jest również Sonata g-moll RV 42
Antonia Vivaldiego, w której dołącza do niego Mime Yamahiro
Brinkmann. Pochodząca z Japonii artystka specjalizuje się w grze na
voli da gamba oraz wiolonczeli, użytej oczywiście jako instrument
dawny w omawianym przedsięwzięciu. Wspólnie ze szwedzkim kolegą
prezentują modelową wręcz pod względem formy i treści realizację
barokowej sonaty kościelnej, o typowym układzie części:
wolna-szybka-wolna-szybka. Mamy tu zaledwie dwa, wydawałoby się
skromne instrumenty, ale kiedy słuchamy muzyki takiego geniusza, owa
niepozorna pod względem liczebnym obsada nie ma najmniejszego
znaczenia. Utwór Włocha zachwyca ładunkiem emocjonalnym ukrytym
pod oznaczeniami tańców, nadającymi mu rys suity (zaczyna się
poważnym Preludium, następnie mamy typowe dla epoki baroku
almandę, sarabandę i gigę). Muzyka jest przepiękna, nastrojowa,
natchniona – zaprezentowana wybornie przez wrażliwych,
kompetentnych, zaangażowanych muzyków, grających z sercem, ale
posługujących się po mistrzowsku instrumentami i doskonale
kontrastujących poszczególne części. Zwłaszcza następujące
trzecie (zadumane, wzruszające, głębokie) i czwarte (z żywym
tempem i wyraziste pod względem rytmicznym) ogniwo Sonaty
dowodzi ich kunsztu w tej materii.
Pozwolę
sobie w tym miejscu dodać może niezbyt istotną dla potencjalnych odbiorców
albumu informację, że wszystkie trzy czysto instrumentalne pozycje
krążka zostały umieszczone między dziełami wokalnymi, omówieniem
których zajmę się w następnym akapicie, wprowadzając spójny,
trafny pod względem emocjonalnym i czysto muzycznym interesujący
przerywnik. Ja zaś zdecydowałem się układ programu dysku
podzielić w inny sposób – i tak go kilkukrotnie przesłuchałem:
zacząłem od solowych utworów na teorbę, potem zapoznałem się z
Sonatą Vivaldiego, zaś kompozycje śpiewane przez Ruby
Hughes posegregowałem na te do tekstów w języku włoskim,
łacińskim oraz angielskim. Można prezentowany album poznawać wg
kolejności zasugerowanej przed wydawcę, można pójść moim tropem
– obie opcje są przekonujące w efekcie końcowym.
Tym
samym przechodzimy do wokalno-instrumentalnej, głównej części
płyty, na której pojawia się angielska sopranistka, znana uważnym
Czytelnikom strony z recenzji II Symfonii Gustawa Mahlera.
Tutaj sięga do znacznie wcześniejszego repertuaru, a na dodatek
niezwykle interesującego, jako że opisującego świat kobiecych
uczuć. Połączenie głosu sopranowego i skromnego, lecz niezwykle
wyrazistego brzmienia solowej wiolonczeli lub teorby lub lutni nie
tylko wpisuje się w dźwiękowy obraz czasów, w jakich ta muzyka
powstawała i była wykonywana, ale także w emocjonalny wymiar
kompozycji, wśród których zamieszczono dzieła włoskich
kompozytorek. W owych czasach emancypacja płci pięknej w dziedzinie
sztuki nie była zjawiskiem częstym i akceptowanym, aczkolwiek
zdarzała się, tym bardziej sięgnięcie po twórczość Barbary
Strozzi, Claudii Sessy, Franceski Caccini czy Lucrezii Vizzany
zasługuje na żywe zainteresowanie i docenienie. Pierwsza z pań,
pochodząca z Wenecji, jest dziś stosunkowo najbardziej znana.
Słyszymy jej szeroko rozbudowaną, niezwykle dramatyczną w wyrazie
arię L’Eraclito amoroso (Zakochany Herkules),
Wywiera ona oszałamiające wrażenie emocjonalną intensywnością,
mistrzowskim połączeniem słowa i muzyki, doskonale oddanych przez
bardzo zaangażowaną kreację wokalną Ruby Hughes oraz wyraziste
towarzyszenie instrumentów. To prawdziwie poruszające wyznanie, w
tekście pojawiają się odniesienia do trosk, łez, udręki, a
wreszcie śmierci. Równie wzruszającym lamentem jest Lagrime me,
o wielkiej sile oddziaływania, nie tylko za sprawą dźwiękowego
opracowania tekstu przez autorkę, ale i samego podłoża
literackiego – podmiot liryczny wzywa do opłakiwania jego uczucia
i poczucia ogromnej straty. Opierając się na doskonałej znajomości
materiału, Ruby Hughes tworzy wręcz kreację aktorską, podążając
za tokiem narracji utworu, gdzie fragmenty śpiewane przeplatane są
z dramatycznymi recytatywami. Jest bardzo przejmująca i słuchacza
ogarnia prawdziwe wzruszenie podczas poznawania obu dzieł weneckiej
kompozytorki. Przedmiotem zainteresowań Claudii Sessy w Occio
io vissi di voi jest Chrystus: autorka zwraca się do niego,
opisując oczy i wyrażając swoją rozpacz nad odejściem
Zbawiciela. Niedługa kompozycja zachwyca głębią i subtelnością
w oddaniu znaczenia tekstu środkami muzycznymi i wykonawczymi przez
sopranistkę. Warto zauważyć podjęcie tematyki religijnej, co nie
dziwi, jeśli dowiemy się, że owo dzieło wyszło spod pióra
zakonnicy. Kwestii sacrum dotyka także jedyna kompozycja napisana do
tekstu łacińskiego, O Magnum mysterium Lucrezii Vizzany,
dzielącej z poprzedniczką status mniszki i działającej w
klasztorze kamedułek Santa Cristina w Bolonii. Autorka na swój
prywatny sposób rozważa tajemnicę cierpienia Jezusa. Niewielkich
rozmiarów utwór ujmuje powagą, głębią, odpowiednią
charakterystyką poszczególnych strof tekstu środkami techniki
kompozytorskiej. Subtelny akompaniament instrumentalny tworzy piękne,
wyraziste tło dla ciepłego, ekspresyjnego głosu śpiewaczki,
wyrażającej w ostatnich dwóch wersach nadzieję na życie wieczne.
Delikatnością, nastrojowością i wyjątkową melancholią cechuje
się Lasciatemi qui solo Franceski Caccini. Przy poznaniu
przekładu tekstu, wyrażającego pragnienie znalezienia spokoju po
śmierci i będącego wyjątkowym świadectwem cierpienia, samotności
i straty, można poczuć prawdziwy żal i smutny spokój ogarniający
lamentującą osobę – w tym przypadku Ruby Hughes, śpiewającej w
sposób bardzo przejmujący.
Równie
piękne i trafiające do serca są kompozycje do tekstów w języku
angielskim, a ich poznawanie zacząłem od wyjątkowo nastrojowego
utworu: Ptaków Wenus Johna Benneta. Na tle subtelnego
akompaniamentu lutni Jonasa Nordberga oraz pizzicato wiolonczeli Mime Yamahiro Brinkmann rozbrzmiewa słodki, delikatny
sopran Ruby Hughes. Tekst, anonimowego poety, ma charakter kołysanki
i wyraża pragnienie wiecznej i wiernej miłości. Wyjątkowym
pięknem i smutkiem, zawartym również w literackim podłożu
kompozycji (nieznanego bliżej autora) odznacza się Pieśń
Wierzby. W otoczeniu tytułowego drzewa i ptaków,
bohaterka zwierza się ze swoich uczuciowych nadziei i rozczarowań,
trafnie oddanych w warstwie muzycznej naprzemiennym użyciem trybu
moll oraz dur. Wykonanie tej naprawdę nastrojowej, niedługiej
pozycji może naprawdę wzruszać prawdziwie kobiecą delikatnością,
szczerością, szlachetną prostotą i urokiem. Niesamowite jest, że
ludowego pochodzenia pieśń z akompaniamentem lutni wywiera takie
wrażenie ponad 400 lat od swojego powstania. Następnie trzy
kompozycje doprowadzają emocjonalny wymiar programu do szczytów, są
bowiem niesamowicie poruszające i oddają głębię rozpaczy, smutku
oraz pogodzenia się z losem przez bohaterki tekstów. Wielbicielom
muzyki baroku nie trzeba zbytnio przedstawiać wyjątkowej twórczości
Henry’ego Purcella. Typowo angielską melancholię, znaną przecież
dobrze z jego dzieł, reprezentuje wyjątek z muzyki do sztuki
Bonduca do tekstu Johna Fletchera. Aria Oh! Lead me to some
peacefull gloom jest bardzo przejmująca w wyrazie, co nie dziwi,
jeśli dowiemy się że tytułowa bohaterka zmusza własną córkę
do popełnienia samobójstwa. Nadaje to kompozycji wstrząsający
rys, podkreślony nie tylko przez natchniony i zaangażowany śpiew
Ruby Hughes, ale wyrazisty akompaniament Jonasa Nordberga oraz Mime
Yamahiro Brinkmann. Wrażenia potęgują się w momencie słuchania
chyba najsłynniejszego lamentu w dziejach nie tylko barokowej opery.
Pochodząca z III aktu Dydony i Enneasza aria When I am
laid on earth jest przykładem geniuszu kompozytora w zakresie
dźwiękowego malarstwa i napełnienia swojej muzyki emocjami o
wielkiej intensywności. Słyszymy przejmującą skargę tytułowej
postaci uzupełnianą jedynie o dwa instrumenty, ale w tej prostocie
i oszczędności obsady tkwi jednocześnie wyjątkowa siła
ekspresji, będąca zasługą wybitnej kreacji śpiewaczki oraz pary
muzyków. Harmonia oparta jest na dysonansach, ilustrujących słowa
„ciemność” czy „śmierć”, jak również na opadających w
dół przebiegach chromatycznych, zaś wyjątkowo mocno przykuwają
uwagę odbiorcy poruszające słowa bohaterki „Pamiętaj mnie
(Remember me)”, wyrażające dogłębną rozpacz. O
nieuchronnym traktuje również ostatnia pozycja albumu, O Death,
rock me asleep, ilustrująca pogodzenie się ze swym (tragicznym)
losem rzekomej autorki tekstu – Anny Boleyn, drugiej z żon Henryka
VIII. Miłośnikom seriali warto przy tej okazji przypomnieć
Dynastię Tudorów, zaś czytelnikom dobrej
literatury – powieści Hilary Mantel W komnatach Wolf Hall i
Na szafocie, na stronach których owa dama się pojawia. Nie znamy
autora muzyki, lecz jest to kompozycja wstrząsająca słuchaczem, jeśli ten uważnie wczyta się w słowa – powtarza się w nich często
słowo „śmierć”. Narracja prowadzona jest wolno, z wyczuciem,
bardzo sugestywnie, nieomalże czujemy samotność postaci, mrok
lochu, pożegnanie z życiem w oczekiwaniu na egzekucję (ta miała stać się udziałem
również brata Anny oraz młodego muzyka, lutnisty Marka Smeatona).
Poruszają takty ostatnie kompozycji, gdzie w pewnej chwili urywa się
śpiew, zaś samotne dwa instrumenty grają przez chwilę w powolnym
tempie utrzymane w ciemnych barwach dźwięki, zamierające w cichym
i oszczędnym zakończeniu.
Mało
która fonograficzna produkcja może wywrzeć tak głębokie wrażenie
na słuchaczu – wielbicielu muzyki dawnej. Niezwykle emocjonalna,
wyrafinowana, przejmująca, intymna – wzrusza odbiorcę za sprawą
doskonałego doboru repertuaru, świadomego układu poszczególnych
pozycji na krążku, a przede wszystkim znakomitego i zaangażowanego
wykonania. Piękny, wyrazisty sopran Ruby Hughes oddaje spektrum
myśli i uczuć bohaterek w sposób fascynujący siłą oddziaływania
i autentyzmem przeżycia. Ekspresyjne z jednej strony, a subtelne z
drugiej, towarzyszenie instrumentalne Jonasa Nordberga i Mime
Yamahiro Brinkmann jest wspaniałym dźwiękowym dopowiedzeniem
powtarzających się niezmiennie na przestrzeni wieków afektów i uniwersalnych historii oddanych w tekstach, nadając całości
przedsięwzięcia cech kreacji naprawdę wybitnej. Nie tylko
przemyślanej, ale pozostawiającej artystom przestrzeń do
spontaniczności, a nawet improwizacji, jako że muzyka z XVI i XVII
wieku nieczęsto była zapisana w pełnej, gotowej postaci, więc od
wykonawców zależy, jak i czym ją napełnią. W przypadku
omawianego przedsięwzięcia mamy do czynienia z interpretacją
stylową, opartą na znajomości epoki i typowych dla niej środków
wyrazu oraz gry. Pozwalają niemalże namacalnie przenieść się
współczesnemu odbiorcy do owych niełatwych, ale muzycznie pięknych
czasów i świata kobiecych uczuć: opiewających miłość,
opłakujących stratę.
Płyta zdecydowanie nie tylko dla płci pięknej, ale dla wszystkich - ceniących emocje i czar słowa oraz dźwięków z przeszłości.
Paweł
Chmielowski
Heroines
of love and loss
Giovanni
Kapsberger – Toccata arpeggiata • Henry Purcell – Oh! Lead me
to some peacefull gloom; Dido’s lament • Antonio Vivaldi –
Sonata g-moll RV 42 • John Bennet – Venus’ birds • Barbara
Strozzi – L’Eraclito amoroso; Lagrime mie • Claudia Sessa –
Occhi io vissi di voi • Francesca Caccini – Lasciatemi qui solo •
Lucrezia Vizzana – O Magnum mysterium • O Death, rock me asleep
(anon.)
Ruby
Hughes, sopran • Mime Yamahiro Brinkmann, wiolonczela • Jonas
Nordberg, teroba, lutnia
BIS-2248
• w. 2017, n. 2016 • (SACD), 71’28 ●●●●●●
Autor bloga dziękuje wytwórni BIS/portalowi Eclassical.com w osobach pana Roberta von Bahra i George’a Olvika za możliwość przesłuchania albumu w formie elektronicznej pod kątem recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz