Z Sali Koncertowej Berliner Philharmoniker (2) - Najbrzydszy koncert skrzypcowy i najpiękniejsza symfonia.
Moja
kolejna wirtualna wizyta w Sali Koncertowej Filharmonii Berlińskiej
miała miejsce tym razem 9. marca, kiedy to wystąpiła mołdawska
skrzypaczka Patrycja Kopaczyńska (po angielsku: Patricia
Kopatchinskaja), wybierając bardzo odważnie nieczęsto wykonywany i
nagrywany
Koncert
op.36 Arnolda Schönberga. Minęły już dziesięciolecia od jego
powstania, nazywano go też „jednym z najbrzydszych dzieł muzycznych stworzonych przez ludzki umysł”, ale upływ czasu jest niestety nieuchronny i owo miano
chyba już straciło sens. Zatroszczyła się już o to
dwudziestowieczna i współczesna awangarda, której wiele
„osiągnięć” mogłoby rywalizować o ten mało zaszczytny
tytuł. Podziwiać zatem należy decyzję artystki o zaprezentowaniu
utworu, który podczas słuchania już raczej nie wyrządza żadnych
szkód na ciele i umyśle odbiorcy, nawet tego, który preferuje
bardziej tradycyjny i przemawiający do jego wyobraźni repertuar.
Patrycja Kopaczyńska poradziła sobie z niełatwą materią
kompozycji doskonale, czego potwierdzeniem była burzliwa owacja,
jaka wybuchła po zakończeniu Koncertu.
Publiczności naprawdę spodobało się wykonanie utworu –
czegokolwiek by nie powiedzieć o opusie Schönberga, może on
wywrzeć wrażenie, jeśli tylko solistka będzie nadawać na
wspólnej fali z orkiestrą i dyrygentem, jak to miało miejsce w
opisywanym przypadku. Zarówno wirtuozka, jak i prowadzący
Filharmoników Berlińskich ich nowy szef, Kirył Petrenko,
posługiwali się odpowiednią nutami partii solowej oraz partyturą
- czy ktoś byłby w stanie nauczyć się Koncertu
op.36
na pamięć? - ale ich spójna wizja całości i wzajemne, bardzo
liczne interakcje dowiodły, że decyzja o wykonaniu niełatwego
„numeru” byłą uzasadniona. Mogła w nim zabłysnąć zarówno
solistka, jak i cała orkiestra pod czujną batutą kapelmistrza, jak
i poszczególni muzycy. Obustronna sympatia i porozumienie było
ewidentne i znalazło odbicie również w bisach: Patrycja
Kopaczynska zaprosiła wiolonczelistę Bruno Delepelaire’a do
zagrania drugiej części ze Sonaty
Maurycego Ravela, dowodząc, że nowoczesny język muzyczny
dwudziestowiecznych dzieł kameralnych jest jej bliski (artystka ma
szeroki repertuar sięgający od baroku, współpracuje również z
formacjami historycznymi). Efektowny, acz niełatwy pod względem
technicznym, zwłaszcza dokładnej artykulacji i rytmiki, utwór
również przypadł do gustu berlińskiej publiczności. To nie był
jednak koniec. Po chwili przerwy skrzypaczka zaanonsowała udział
doskonale znanego nie tylko słuchaczom w niemieckiej stolicy, Andreasa
Ottensamera, w krótkiej, bo zaledwie dwuminutowej Grze
(Jeu),
drugiej części Suity
na skrzypce, klarnet, i fortepian (1936) Dariusza Milhauda.
Przenieśli odbiorców w inny świat: wesoły, pogodny, zabawny,
pełen humoru, bardzo francuski, z wyraźnymi inspiracjami ludowymi.
Słuchało się ich występu z prawdziwą przyjemnością, czego
potwierdzeniem były kolejne owacje publiczności. Patrycja
Kopaczyńska na pewno zaliczy swój koncert 9. marca do udanych –
miło, że solistka po efektownym wykonaniu „swojej” pozycji w
programie zaprasza do wspólnej gry również solistów z orkiestry,
jakby nie było, jednej z najlepszych na świecie.
Druga
część wieczoru należała już jednak do Filharmoników
Berlińskich i Kiryła Petrenki, zawierając dzieło doskonale im
znane – V
Symfonię e-moll
Piotra Czajkowskiego. Andante otwierające część pierwszą
zabrzmiało tak jak należy – tajemniczo, dostojnie, kreowało
odpowiedni nastrój. Zgrzytem okazało się przejście do Allegra –
Petrenko narzucił od razu dość szybkie tempo, które w żaden
sposób nie korespondowało z tym, co go poprzedziło, a mianowicie
jądrem całego dzieła. Zabrakło odniesienia między tymi dwoma
segmentami utworu. Cóż z tego, że było szybko, na pewno
efektownie, z bardzo precyzyjną, doskonale wypracowana artykulacją
i dynamiką, co przecież nie powinno dziwić w przypadki zespołu o
takiej renomie i kapelmistrza stojącego na jego czele. Owszem, brzmi
to wspaniale, ale czy rzeczywiście słuchać wszystko, co jest
zapisane w nutach, czy pewne detale nam nie umykają, zagłuszane
przez grupy instrumentów, ginąc w ich brzmieniu? Nie jest to
jedynie przypadłość Kiryła Petrenki – absolutna większość
nie tylko współczesnych mistrzów batuty nie ma zielonego pojęcia
o sensie wykonywanych dzieł, zwłaszcza tak znanych jak V
Symfonia
Czajkowskiego i powiązaniach temp między poszczególnymi odcinkami.
Króluje za to pośpiech i błyskotliwość. Oprócz powyższego,
zraziła mnie gestykulacja dyrygenta – nie mogę się oprzeć
wrażeniu, że w niektórych miejscach minął się chyba z
powołaniem. Jego ruchy przypominały naukę pływania w
określonym stylu lub
pracę policjanta kierującego ruchem na skrzyżowaniu...Dobrze,
że przynajmniej chwilowo oszczędził błazeńskiej wręcz mimiki,
wywierającej na mnie jak najgorsze wrażenie, czego byłem świadkiem
oglądając koncert inauguracyjny sezon 2018/2019 z dziełami R.
Straussa i L. van Beethovena. Sytuacja nie za bardzo ulega zmianie w
śpiewnym, lirycznym, ale także niezwykle dramatycznym ogniwie
drugim. Słyszymy płynne tempo, które nie wyróżnia specjalnie na
plus kreacji Petrenki i Filharmoników, wpisując się w dominujący
standard setek, tysięcy wykonań Piątej.
Wspaniałe brzmienie poszczególnych instrumentów pieści zmysły i
wzrusza, ale pośpiech niestety nie pozwala się nimi delektować w pełni
pomimo wielu pięknych momentów, np. repryzy głównego tematu i
interakcji między smyczkami a dętymi. Trzecia część dzieła,
Walc,
brzmi w moich uszach lepiej, wyraźnie słychać taneczny, ale raczej
nienachalny puls, w którym mogą w końcu wybrzmieć wszystkie
myśli, nie tylko te główne. Przy tej okazji można podziwiać
biegłość muzyków i ich zręczność artykulacji, zwłaszcza w
pasażach fletów, klarnetów, fagotów na tle szemrzących lub
szarpanych (pizzicato) smyczków. Finał zaczyna się zdecydowanie,
bez żadnych niuansów agogicznych i nasycenia powolnego wstępu
głębią i majestatem. Nie zaskakuje wobec tego, że Allegro
potraktował Petrenko jak wielu mu podobnych kapelmistrzów: szybko,
głośno, byle do przodu. Nic z tej efektowności nie wynika, ileż
razy można tego słuchać: ciągle tak samo, na jedno kopyto blasku,
pośpiechu przybranego w olśniewającą dźwiękową szatę
wspaniale brzmiącej orkiestry, znającej Piątą
od podszewki. Nie dziwi zatem fakt, że wykonanie wywołało gorący
aplauz publiczności, nagradzającej szczególnie mocno wywołanych
przez kapelmistrza muzyków: waltornisty, klarnecistów, fagocisty,
całej sekcji blachy mającej przecież w tej kompozycji sporo pracy.
Szkoda, że nie pomyślał o kotliście, zaznaczającym swoją
obecność w naprawdę spektakularny sposób. Dodać należy, że za
pulpitem koncertmistrza zasiadł tym razem Daniel Stabrawa.
Nic
nowego pod słońcem, wszystko już było, również na tej samej
estradzie Filharmoników Berlińskich pod batutami innych dyrygentów.
Trzeba będzie czekać, nie wiadomo jak długo zresztą, na naprawdę
zjawiskową kreację V
Symfonii
Piotra Czajkowskiego, trwającej może trochę dłużej niż tylko 45 minut, pokazującą jej piękno, głębię i
inspirację w pełnej krasie. Tym razem powyższych cech na koncercie
9. marca zabrakło.
Paweł Chmielowski
Paweł Chmielowski
Arnold
Schönberg – Koncert skrzypcowy
Maurice
Ravel – Sonata na skrzypce i wiolonczelę, cz. II
Darius
Milhaud – Gra ze Suity na skrzypce, klarnet i fortepian
Piotr
Czajkowski – Symfonia nr 5 e-moll, op.64
Patrycja
Kopaczyńska, skrzypce •
Berliner Philharmoniker •
Kirył Petrenko, dyrygent
Autor
bloga mógł obejrzeć koncert i napisać z niego recenzję dzięki
uprzejmości Berliner Philharmoniker.
Płytomaniak.blogspot
would like to thank Berliner Philharmoniker for sending the access to the Digital Concert Hall and making this review possible.
Komentarze
Prześlij komentarz