Wielkie muzyczne kreacje - pod batutą Sergiu Celibidache (1).

 


Kolejna omawiana przez Płytomaniaka produkcja fonograficzna Filharmoników Monachijskich, nadesłana przez nich do mnie jakiś czas temu, jest zdecydowanie wyjątkowa, i to z co najmniej dwóch powodów. Poprzednio omawiałem dwie pozycje zakończonego już cyklu Symfonii Antona Brucknera, a więc współcześnie realizowanego projektu, lecz muzyczne archiwa bawarskiego zespołu są na tyle bogate i fascynujące, że nie do pomyślenia byłoby zignorowanie udokumentowanych na nośnikach koncertów z przeszłości. Tam kryją się wręcz prawdziwe skarby, by przywołać najważniejszego z naczelnych dyrygentów wspaniałej orkiestry – jednej z legend dwudziestowiecznej dyrygentury, Sergiu Celibidache, szefującego zespołowi w latach 1979-1996. Ów okres owocnej, fascynującej, ale na początku z pewnością niełatwej współpracy przyniósł nie tylko międzynarodową renomę Filharmonikom Monachijskim jako czołowej niemieckiej formacji, specjalizującej się w żelaznym germańskim klasycznym i romantycznym repertuarze, ale również zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach wykonawstwa muzycznego ostatnich dekad ubiegłego stulecia za sprawą niepowtarzalnych, kontrowersyjnych, ale zawsze fascynujących kapelmistrzowskich kreacji rumuńskiego mistrza batuty. Zadziwiał on pod wieloma względami, ale przede wszystkim dlatego, że konsekwentnie ignorował oferty firm nagraniowych i odmawiał rejestracji swoich występów – do czasu opublikowania pierwszej oficjalnej edycji nagrań po śmierci artysty, na rynku można było znaleźć jedynie płyty z pierwszego etapu jego kariery (okres berliński) i pirackie, nieautoryzowane fonogramy. Z tego powodu ukazanie się kolejnej płyty z udziałem Sergiu Celibidache jest wydarzeniem wielkiej wagi nie tylko dla melomanów, ale także samej orkiestry i jej płytowej agendy. Kolejnym powodem, dla którego warto zwrócić baczną uwagę na prezentowany album, jest repertuar – o ile po twórczość Ryszarda Straussa sięgał od czasu do czasu, o tyle muzyki Gustawa Mahlera nie cenił szczególnie i wzbraniał się przed jej wykonywaniem – z zamieszczonym na prezentowanym wydawnictwie jedynym wyjątkiem.

Ów wieczór z 30. czerwca 1983 roku został udokumentowany po raz pierwszy oficjalnie i legalnie właśnie na płycie wydawnictwa Filharmoników Monachijskich, a jego niewątpliwą atrakcję stanowi wykonanie Pieśni na śmierć dzieci (Kindertotenlieder) Gustawa Mahlera z udziałem doskonale znanej bawarskiej publiczności mezzosopranistki Brigitte Fassbaender. Być może uważni czytelnicy bloga pamiętają, że jakiś czas temu zamieściłem recenzję o jej wykonaniu tego samego cyklu, ale o trzy lata wcześniejszym i mającym miejsce w Hamburgu pod batutą innego geniusza batuty, specjalisty od tego kompozytora – niezapomnianego Klausa Tennstedta. Posiadanie obu interpretacji na krążkach stanowi łakomy kąsek i daje doskonałą okazję do porównań, ale ja nie zamierzam szczegółowo analizować każdego z tych zapisów – każde z nich jest na swój sposób wyjątkowe. Rejestracja z roku 1980 na albumie wytwórni Profil wydaje mi się, o ile dobrze pamiętam, bardziej ekspresyjna, przepełniona wyrazistszymi emocjami, zarówno u solistki, jak i orkiestry i kapelmistrza. Na koncercie w stolicy Bawarii słuchać nadal świeżo brzmiący głos 44-letniej w owym czasie śpiewaczki, posługującej się nim z imponującą swobodą, bez najmniejszego wysiłku, z kulturą, elegancją, fenomenalnym uczuciowym przekazem, obywającym się bez przerysowań i powierzchowności interpretacji. Wykonanie cechuje niesamowity spokój, smutek, a przede wszystkim większa przestrzeń za sprawą nieco wolniejszego niż zazwyczaj tempa. Oczywiście, ten ostatni element był cechą wyróżniającą większość wykonań z udziałem Sergiu Celibidache, ale nie można tu mówić o jakimś ekstremie na niekorzyść, zakłócającym naturalność narracji i rozwój frazy. Wręcz przeciwnie! Słuchanie Pieśni na śmierć dzieci jest tutaj doznaniem niepowtarzalnym, nieporównywalnym z żadnym innym nagraniem. Narracja ze strony dyrygenta jest skupiona, nieśpieszna, konsekwentna niemalże aż do bólu, za to pokazuje w pełni bogactwo partytury, ogrom myśli, szczegółów oszczędnej i dość kameralnie potraktowanej przez Mahlera instrumentacji, pięknie brzmiących partii instrumentów dętych – niesamowite, jak bardzo inaczej i wyjątkowo może brzmieć partia orkiestry w doskonale znanym cyklu, jeśli tylko pozwoli się muzyce wybrzmieć od pierwszej do ostatniej nuty bez niepotrzebnego pośpiechu. Rumuński maestro udowadnia tu po raz kolejny, że jego muzyczna wyobraźnia nie zna granic, jego słyszenie barw i brzmień jest czymś absolutnie unikatowym i wyróżniającym go na tle jego kolegów po fachu, nawet tych najsłynniejszych. Być może omawiane wykonanie wyda się słuchaczom mniej przyzwyczajonym do dokonań owego artysty statyczne, zaś darzącym go niechęcią krytyką wręcz nudne, ale ów zapis może się wryć głęboko w pamięci słuchaczy i naprawdę ich poruszyć. Na podkreślenie zasługuje wzorowa współpraca solistki z kapelmistrzem, co dla tej pierwszej musiało być okupione niewątpliwymi koncesjami i z pewnością nie było łatwe z powodu trudnego, mówiąc oględnie, charakteru Celibidache, mającego pewne problemy z występowaniem ze wszystkimi najbardziej uznanymi i sławnymi solistami (mogłaby coś o tym powiedzieć np. Anne-Sophie Mutter czy Jessye Norman – może uda się w filharmonicznym archiwum odnaleźć ich wspólny występ w Czterech ostatnich pieśniach Ryszarda Straussa?).

Muzyką tego kompozytora wypełniona jest druga część krążka, zawierająca zapis koncertu z lutego 1979 roku. Również tutaj można szukać podobieństw i różnic wykonań Śmierci i wyzwolenia op. 24. Co ciekawe, oficjalna, pośmiertna edycja nagrani dyrygenta w barwach wytwórni EMI/Warner (można o niej poczytać parę słów tutaj) nie zawierała w ogóle kompozycji autora Salome, więc w celach analizy można się posłużyć internetem i pirackimi rejestracjami, albo niedostępnymi już niestety w sprzedaży albumami Deutsche Grammophon, z których dwa wypełnione były właśnie muzyką Ryszarda Straussa. Jestem ich szczęśliwym posiadaczem i właśnie koncertowe nagrania z udziałem Orkiestry Symfonicznej Radia Niemieckiego ze Stuttgartu bardzo sobie cenię. Co ciekawe, znalazł się na nich zapis z koncertu listopada 1982 roku, a więc okresu, kiedy Sergiu Celibidache stał już od trzech lat na czele Filharmoników Monachijskich. Tamto wykonanie bardzo mi się podoba i pozostaje od lat moją ulubioną wersją poematu Tod und Verklärung. Jest o trzy minuty szybsze od omawianego teraz i przynajmniej wg mnie, cechuje się lepszą jakością dźwięku. Obawiający się ekstremów w zakresie temp, mają w przypadku omawianej kreacji słuszne powody do obaw – dzieło Straussa trwa tutaj równe pół godziny, co może wystawić cierpliwość słuchaczy na ciężką próbę, tym bardziej, że muzyka owej kompozycji jest w dużej mierze statyczna, nieśpiesznie się rozwijająca, w zasadzie tylko w środkowej części nacechowana większą dynamiką i żywiołowością. Kilkukrotne wysłuchanie albumu MPHIL nie wywołało u mnie jakiegoś szczególnego dyskomfortu, nie tylko dlatego, że darzę od wielu lat najwyższym podziwem i szacunkiem osobę oraz dokonania rumuńskiego kapelmistrza; stylistyka jego wykonań nie jest dla mnie czymś nowym, wiem, czego się można spodziewać. Bardzo skrupulatna realizacja zapisu partytury, skupienie, uroczysty nastrój, żelazna konsekwencja w prowadzenie narracji w obranych (raczej wolnych) tempach, wspaniałe posługiwanie się grupami instrumentów (silna, wyrazista blacha, choć sam skład orkiestry nie jest tak bardzo rozbudowany, jak chociażby w przypadku Zaratustry czy Życia bohatera, w którym jest na przykład aż 8 waltorni), szerokie spektrum dynamiki z fascynująco budowanym stopniowym natężeniem dźwięku i efektownymi, „oczyszczającymi” emocje słuchacza kulminacjami. Może jedynie pod względem technicznym rejestracja z 1979 nie do końca sprawia mi satysfakcję, ale nieśpieszny puls, idealna symbioza szczegółów i obrazu całości i perfekcyjna znajomość partytury sprawiają, że niniejsza wersja Śmierci i wyzwolenia również zasługuje na uwagę ze strony wielbicieli muzyki Ryszarda Straussa. Być może co bardziej dociekliwi, po zapoznaniu się z wykonaniem Filharmoników Monachijskich, nie będą mieć większych problemów ze znalezieniem tematu, który niemalże po sześćdziesięciu latach od napisania poematu pojawi się w najpiękniejszej z Ostatnich pieśniO zmierzchu (J. von Eichendorf)?

Warto poświęcić prezentowanemu nagraniu sporo wolnych chwil oraz cierpliwości. Powinno się nim delektować w ciszy i spokoju , nie śpiesząc się i powoli podążać za tokiem rozumowania jednego z największych mistrzów batuty ubiegłego stulecia, by przekonać się, że doskonałe znane dzieła brzmią tym razem inaczej. Czas poświęcony na słuchaniu przejmująco pięknych i smutnych Trenów dziecięcych Gustawa Mahlera i nadal przemawiającego do emocji i przeżyć współczesnego odbiorcy siłą wyrazu poematu Ryszarda Straussa nie powinien być stracony. Choć prawdopodobnie trudno uznać oba wykonania za w pełni idealne i najlepsze pod każdym możliwym względem, to ich ukazanie się na jednym krążku zasługuje na zainteresowanie miłośników nietuzinkowych muzycznych kreacji.


Paweł Chmielowski


Gustav Mahler – Kindertotenlieder • Richard Strauss – Tod und Verklärung op. 24

Brigitte Fassbaender, mezzosopran • Münchner Philharmoniker • Sergiu Celibidache, dyrygent

MPHIL0006 • w. 2017, n. 1979/1983 • CD, 60’49” ●●●●●○


Autor bloga serdecznie dziękuje Filharmonikom Monachijskim i panu Christianowi Tauberowi za nadesłanie albumu do recenzji. Ani światowy, ani polski dystrybutor tego wydawcy, niezainteresowany współpracą z Płytomaniakiem i promocją swoich tytułów na blogu, nie przyczynił się w żaden sposób do ukazania się tekstu na stronie.

Ein ganz herzlicher Dank des Textautors geht an Münchner Philharmonikern und Herrn Christian Tauber für die Zusendung des Albums zur Rezension.



Komentarze

Popularne posty