Walery Gergiew i Bruckner - nowy cykl Symfonii na płytach (5).

 


Dosyć dawno pisałem ostatnio o kolejnych częściach Brucknerowskiego cyklu, realizowanego przez Walerego Gergiewa i kierowanych przez niego do momentu ataku Rosji na Ukrainę Filharmoników Monachijskich. Czas leci, a tymczasem zebrało się sporo zaległości – na omówienie czeka jeszcze połowa zestawu, więc czym prędzej nadrabiam niedopatrzenie, bo i okazja jest niepowtarzalna, a mianowicie 200. urodziny kompozytora, szczególnie uroczyście obchodzone w Austrii i Niemczech. Przypomnę zatem, że mamy do czynienia z koncertowymi wykonaniami numerowanych Symfonii w bazylice klasztoru św. Floriana w miejscowości noszącej tę samą nazwę i położonej niedaleko Linzu, miejscu, jak wiemy, ściśle związanym z biografią Antona Brucknera. Podobnie jak poprzednio, na płycie znalazł się zapis jednego z koncertów, mających miejsce tym razem we wrześniu 2019 roku, zaś samo nagranie też wypuszczono na rynek w samodzielnej postaci pojedynczego kompaktu, który, oczywiście, znalazł też swoje miejsce w zbiorczej edycji dziewięciu krążków w jednym dużym boksie, opublikowanym przez fonograficzną agendę Filharmoników Monachijskich rok później.

Tym razem sięgam po dzieło wyjątkowe pod wieloma względami, przede wszystkim jeśli chodzi o wymiary czasowe i monumentalną konstrukcję, a także potęgę wyrazu i mistrzostwo konstrukcyjne – V Symfonię B-dur, ukończoną w roku 1878 i, na szczęście, niepoddawaną wielokrotnym rewizjom przez samego autora, aczkolwiek „upiększaną” i zmienianą przez dyrygentów, początkowych wykonawców potężnej partytury. Obecnie, jak w tym przypadku, wykonuje się oryginalną wersję kompozytora, choć w innych, cierpiących na cudze ingerencje, można się spotkać z drastycznymi zmianami, przede wszystkim w ostatniej części – znacząco skróconej oraz z dodanymi instrumentami perkusyjnymi. Ciekawe, że sam Anton Bruckner nigdy jej nie słyszał na żywo, światowa premiera dzieła dopiero w szesnaście lat od jego powstania, miała miejsce pod nieobecność autora.

Jakie wrażenie odniosłem podczas wielokrotnego słuchania kreacji Filharmoników Monachijskich pod dyrekcją Walerego Gergiewa? Zdecydowanie pozytywne w zakresie interpretacji oraz dość mieszane pod względem jakości dźwięku, o czym pisałem już przy okazji omawiania poszczególnych Symfonii. Piąta należy do najbardziej wymagających, rozpościera się w czterech szeroko zakrojonych częściach, trwających łącznie 80 minut – dorównuje jej tutaj jedynie Ósma. Co ciekawe, podejście rosyjskiego kapelmistrza do tego zagadnienia wzbudziło moje duże uznanie. Gergiew posługuje się bardzo rozsądnymi tempami, dbając o idealną syntezę formalnej doskonałości i siły wyrazu, co udaje mu się naprawdę dobrze. Przeanalizujmy poszczególne ustępy dzieła. Wstęp do pierwszego ogniwa, ani nie rozwlekły, ani nie zagoniony, przybiera odpowiednią postać, właściwie korespondującą z następującym po nim rozbudowanym Allegro, wymagającym od wykonawców wielu modyfikacji agogiki w trakcie swojego przebiegu, zawierającym się aż w 22 minutach (przewyższa je tylko Dziewiąta). Na szczęście dyrygent nie goni tu niepotrzebnie, co jest niestety przypadkiem Andrisa Nelsonsa i jego rejestracji z Orkiestrą Lipskiego Gewandhausu (DG). Dzięki temu słychać strukturę całości, rozczłonkowanie tematów i ich wzajemną logikę – bezbłędnie oddaną we wszystkich składowych komponentach sonatowej formy, a więc ekspozycji, przetworzeniu, repryzie oraz przemyślanej i trzymającej ustalone tempo kodzie. Spójność wymiaru czasowego narracji idzie w parze z jednolitością motywiczną owego ogniwa, w którym kompozytor mistrzowsko posługuje się wątkami nie tylko samego Allegro, ale również powolnego wstępu – a najważniejsze w nich powtórzy jeszcze w potężnym Finale! Uprzedzając zarzuty krytyków i internetowych znawców – nie czułem się w żaden sposób znudzony podczas słuchania, a co więcej, doskonale zdawałem sobie sprawę z misternej konstrukcji i znakomitej orkiestracji, obfitującej w niespodziewane niekiedy, ale zawsze interesujące szczegóły.

Równie trafnie Walery Gergiew podchodzi do głębokiego i pięknego ustępu powolnego, będącego w Symfoniach Antona Brucknera miejscem niezwykle ważnym. Artysta właściwie rozumie oznaczenie tempa ze strony autora – Sehr langsam (nm. bardzo wolno). Niektórzy mistrzowie batuty, niestety, nie zawsze okazywali się równie wnikliwi, nawet ci najsłynniejsi, śpiesząc się tutaj niepotrzebnie, podczas gdy Adagio z Piątej jest ostatnim, które się do tego nadaje! Wyraziście brzmi solo oboju, poszerzone następnie o inne instrumenty dęte drewniane na tle pizzicato smyczków, wprowadzające w tajemniczą atmosferę utworu, spotęgowaną niezwykle szlachetnym, pięknym i głębokim głównym tematem, granym przez wspaniale dysponowane smyczki (skrzypce i wiolonczele). Między tymi głównymi myślami rozgrywa się fascynujący liryczno-dramatyczny dialog, z dwiema kulminacjami i mnóstwem wzruszających momentów pomiędzy. Przez osiemnaście i pół minuty, wydające się naprawdę trafnym wyborem w zakresie ujęcia czasowego partytury, można docenić zarówno pracę kapelmistrza, jak i formę orkiestry, która w dziedzinie wykonawstwa Symfonii Antona Brucknera nie ma sobie równych, a Piątą zna doskonale, o czym świadczą nagrania z poprzednikami Giergiewa na stanowisku naczelnego szefa zespołu. Przypomnieć tu trzeba wielkie kreacje Sergiu Celibidache, o których jeszcze Płytomaniak napisze, ale również wizje Rudolfa Kempe, kontrowersyjne ujęcie Christiana Thielemanna czy zapisane w historii (i na płytach) gościnne występy z bawarską formacją największego autorytetu w tej dziedzinie – Güntera Wanda. Uwzględniając tak renomowane towarzystwo, niniejsza wersja wywiera odpowiednio dobre wrażenie starannością, z jakią kapelmistrz i filharmonicy realizują zapis nutowy, oddaniem dla idei kompozytora, dogłębnym rozumieniem muzycznego i pozamuzycznego sensu tej muzyki i przekazaniem jej niesamowitej głębi i piękna. Słuchałem jej z pokorą, uwagą, zachwytem.

Również żywe i wprowadzające pożądany element dynamizmu w ogólnie dość statycznej strukturze całości V Symfonii Scherzo wpisuje się w przyjętą tendencję rozsądnych i dobrze charakteryzujących poszczególne części dzieła temp. 14 i pół minuty – wyróżnia, w moim przekonaniu zdecydowanie na korzyść, wizję Walerego Gergiewa, poruszającego się bardzo umiejętnie w odcinkach skrajnych szeroko zakrojonego ogniwa, wymagającego zmian i gradacji pulsu. Skutkuje to skupieniem uwagi na zwykle niedocenianej materii owego ustępu i uchwyceniem jej instrumentacyjnego bogactwa, co jest wartością dodaną niniejszej interpretacji, a w kontekście ogólnej dyskografii dzieła – dość znaczącą nowością. Owszem, dyrygent pozwala na „podkręcenie” tempa, tam gdzie to odpowiada sensowi i wskazówkom kompozytora, dając muzykom możliwość popisania się precyzją i wirtuozerią, ale z drugiej strony owe miejsca są tutaj dość ryzykowne ze względu na specyficzną akustykę bazyliki w Sankt Florian z jej dość znaczącym pogłosem, o czym przekonują się wszyscy kolejni występujący w tym miejscu. Fakt, że całość brzmi odpowiednio spójnie i logicznie, a przy tym ze swoistym urokiem, zawdzięczać zależy nie tylko wyczuleniu orkiestry i kapelmistrza na agogiczne niuanse, ale także bardzo odpowiedzialnej i uwieńczonej sukcesem pracy inżynierów dźwięków, dzięki którym poszczególne Symfonie wchodzące w skład omawianego przeze mnie projektu nie cierpią na niedostatkach lokalowych tak bardzo. Kunsztowna struktura części trzeciej Piątej znajduje tutaj bardzo przekonujący kształt, zaś muzyka – odpowiednio efektowną postać z jednej strony, elegancką i ujmującą z drugiej, zwłaszcza w środkowej części, będącej chwilą wytchnienia od energii ustępów skrajnych.

Wreszcie Finał – najdłuższa, bo trwająca ponad 24 minuty, najważniejsza część utworu, która sama w sobie jest prawdziwą symfonią i do niej w pierwszym rzędzie można odnieść słowa samego Antona Brucknera, że jest „mistrzowskim dziełem kontrapunktycznym”. Na początku – przypomnienie głównych myśli dzieła: dwóch tematów pierwszej części, obojowego sola z Adagio, przedzielonych motywem w klarnecie i trąbce o charakterystycznym rysunku (skok w oktawie), dającemu impuls do rozwinięcia się w zasadniczy wątek czwartego ogniwa dzieła, tworzącego unikalną kombinację formalną formy sonatowego allegra i fugi. Obejmuje również kilka charakterystycznych i rozbudowanych myśli, wykorzystywanych przez kompozytora w dalszym przebiegu w skomplikowanych konstrukcjach i figuracjach, ze szczególnie ważnym chorałem wprowadzonym przez instrumenty dęte blaszane. Sposób, w jaki Anton Bruckner posługuje się poszczególnymi motywami i tematami, jak je łączy, jak prowadzi jeden od drugiego, nieustannie dbając o logikę przebiegu i muzyczny oraz emocjonalny sens, nie ma swojego odpowiednika w literaturze muzycznej. Tak wydawałoby się abstrakcyjna i niedopuszczająca głębsze zaangażowanie się uczuciowe całość okazuje się jednak triumfem swojego twórcy – oraz wykonawców, pokonujących trudności Finału w spektakularny sposób. Skrupulatność w prowadzeniu narracji przez skomplikowane sploty melodii i wątków, tempo dostosowane do „zagęszczenia” materii nutowej i orkiestrowej faktury, a także warunków akustycznych i możliwości percepcji słuchaczy, wystawiają dobre świadectwo Waleremu Gergiewowi i Filharmonikom Monachijskim. Ich wykonanie jest żywe, staranne, przekonujące, ani przez moment nie opuszcza wysokiego poziomu i utrzymuje uwagę odbiorcy od początku aż do końca, do imponującej kulminacji, w której wspomniany wcześniej chorał rozlega się po raz kolejny, ostatni - w olśniewającej instrumentalnej postaci. W jego wykonawstwie są dwie tendencje: jedni dyrygenci zwalniają, by zabrzmiał jeszcze dostojniej i potężniej, inni zaś trzymają główne tempo, jak w przypadku omawianego nagrania, ale w niczym to nie umniejsza splendoru i potęgi, jakie tchną z owego niepowtarzalnego zwieńczenia jednej z najpotężniejszych i najwspanialszych symfonii w dziejach muzyki. Mogę sobie tylko wyobrazić, co czuli zgromadzeni w bazylice klasztoru w Sankt Florian przy słuchaniu, jak głęboko musieli być poruszeni grą znakomitej orkiestry, grającej tutaj z maksymalnym zaangażowaniem całego wielkiego składu pod batutą kontrowersyjnego, lecz niewątpliwie znającego się na swojej pracy dyrygenta, który dotąd nie zajmował się zbyt intensywnie muzyką Antona Brucknera, ale pomimo tego sprostał wyzwaniom trudnego i ogromnego dzieła.

V Symfonia ma szczęście do wielkich kreacji zapisanych na płytach kompaktowych, również z udziałem Filharmoników Monachijskich. Niniejsza rejestracja wpisuje się pięknie we wspaniałą tradycję wykonawczą tej orkiestry i choć może nie zostanie zostanie postawiona w równym rzędzie z najsłynniejszymi kreacjami tego oraz innych zespołów, jest w moim najszczerszym przekonaniu wersją na tyle wartościową i przekonującą, że zasługującą na intensywne słuchanie i dogłębne poznanie. Sądzę, że czas jej poświęcony nie będzie stracony. Ani przez moment nie żałowałem chwil spędzonych na jej poznawanie, choć zdaję sobie sprawę, że moje pozytywne odczucia mogą być odosobnione. Długo zastanawiałem się nad ostateczną oceną, co nigdy nie jest rzeczą łatwą, a tutaj, w sytuacji obcowania z wykonaniem oddającego sprawiedliwość dziełu i jego autorowi, lecz w nieidealnych warunkach akustycznych, było jeszcze trudniejsze. Wierzę, że nie mylę się, przynajmniej na razie, ufając moim odczuciom i generalnie doceniając dotychczasową pracę Walerego Gergiewa nad Symfoniami Antona Brucknera – nie dał mi, jak na razie, jakichś specjalnych powodów do narzekań. Mam nadzieję, że podobnie będzie w przypadku kolejnych części cyklu.


Płytomaniak


Anton Bruckner

Symfonia nr 5 B-dur

Münchner Philharmoniker • Walery Gergiew, dyrygent

MPHIL 00019 • w. 2020, n. 2019 • CD, 80'33” ●●●●●○

Nagranie w postaci fizycznego dysku audio zostało nadesłane do autora bezpośrednio przez wydawcę, fonograficzną agendę Filharmoników Monachijskich. Ani polski, ani światowy dystrybutor MPHIL nie przyczynił się w żadnym stopniu do uzyskania materiału do recenzji.

Komentarze

Popularne posty