Dobre i złe, stare i nowe - w Koncercie skrzypcowym L. van Beethovena.

 


Na okładce płyty LSO Live widnieje grająca na skrzypcach młoda kobieta z zamkniętymi oczami i wyrazem zadowolenia na twarzy. To Veronika Eberle, niemiecka artystka, należąca do wyjątkowo utalentowanej generacji, mająca obecnie 34 lata, mająca na koncie olśniewającą międzynarodową karierę, występy w słynnych salach koncertowych z udziałem prestiżowych orkiestr i dyrygentów. Czy w chwili uwiecznienia przez fotografa wykonuje najważniejsze dzieło zarejestrowane na tej płycie? Tego nie wiem, ale nie ulega wątpliwości, że Koncert skrzypcowy D-dur op. 61 Ludwika van Beethovena może wywoływać największe wzruszenia i emocje. Trzeba czegoś zupełnie wyjątkowo nieudanego lub w złym guście, by poczucie kontaktu z jednym z najwspanialszych dzieł muzycznych wszech czasów, a takim jest dla niżej podpisanego ww. kompozycja, zepsuć lub wręcz obrzydzić, niwelując niewątpliwe zalety ogólnego obrazu całości – a z takim przypadkiem, niestety, mamy tu do czynienia.

Zacznijmy jednak po kolei. Istotnie, główna uwaga odbiorców prezentowanego wydawnictwa skupia się na arcydziele wiolinistyki, zarejestrowanego w marcu 2022 roku w Londynie, ale nie w sławnej Barbican Hall, w której Londyńska Orkiestra Symfoniczna najczęściej gości, ale w innym miejscu, znacznie ciekawszym pod względem akustycznym, w Jerdwood Hall. Skutkuje to lepszą niż zazwyczaj jakością dźwięku nagrania, które pod tym względem góruje nad większością albumów LSO Live. Ładny, czysty dźwięk, jego szeroki wolumen i bardzo dobre proporcje między solistką a zespołem wywierają naprawdę dobre wrażenie. Przyczynia się to niewątpliwie do pozytywnej oceny wykonania Koncertu skrzypcowego D-dur Beethovena, chyba pierwszego w katalogu fonograficznej agendy zespołu. Veronika Eberle wykonuje go wspaniale: z kobiecą wrażliwością i wyrafinowaniem, ale również ze zdecydowaniem i pewnością cechującymi artystkę wiedzącą, czego chce i umiejącą to przekazać publiczności. Posługuje się pięknym, „srebrzystym” tonem, brzmi znakomicie we wszystkich rejestrach, niezwykle zróżnicowana jest również rozpiętość dynamiki, a zwłaszcza umiejętność jej cieniowania w zakresie piano lub pianissimo, co ma szczególne znaczenie w natchnionej części drugiej Koncertu (Larghetto), gdzie trzeba naprawdę dobrze nadstawić uszu. Niewątpliwe zacięcie wirtuozowskie sprawia, że partia skrzypiec w jej wykonaniu jest błyskotliwa i wyrazista, przykuwająca uwagę od początku do końca. Gra na szlachetnym i cennym instrumencie Stradivariego z roku 1700. Znakomicie partneruje jej Londyńska Orkiestra Symfoniczna, prowadzona bezbłędnie przez swojego odchodzącego dyrektora, sir Simona Rattle'a. Znają się z solistką od dawna, to właśnie pod jego batutą utalentowana szesnastolatka zagrała ten sam utwór z Filharmonikami Berlińskimi na Festiwalu Wielkanocnym w Salzburgu. Mówiąc skrótowo, „nadają na tych samych falach”, co przynosi wymierne efekty: kreacja Koncertu D-dur jest zachwycająca, i choć tak dobrze znane dzieło zakorzenione jest w świadomości odbiorców w postaci wielu kreacji koncertowych i płytowych, to niniejszemu nie można niczego zarzucić. Słucha się go z prawdziwą przyjemnością. Ma bardzo dobre, wyważone tempa, trafnie charakteryzujące poszczególne części (do tego zagadnienia jeszcze wrócę pod koniec recenzji), w pełnej krasie pokazują się wszystkie sekcje orkiestry, zaś jej współpraca z solistką we wzajemnych dialogach i przekazywaniu wątków czy myśli wywiera bardzo dobre wrażenie.

Pozytywne odczucia potęguje niewątpliwy repertuarowy rarytas: zachowany fragment Koncertu skrzypcowego C-dur Wo5, nad którym młody Ludwik van Beethoven pracował jeszcze podczas pobytu w Bonn, w latach 1790-1792. Utwór ciekawy i rozbudzający apetyt na więcej, ale niestety zawiera jedynie podwójną ekspozycję: orkiestry oraz skrzypka i prowadzi w stronę przetworzenia...urywając się niestety po ośmiu minutach swego trwania. Zapewne kusił śmiałków do uzupełniania brakującego materiału i stworzenia w ten sposób bardziej kompletnej postaci dzieła, ale zaprezentowany tutaj urywek pierwszej części w całości opiera się wyłącznie na wizji młodego kompozytora bez poprawek czy rewizji cudzego autorstwa. Wykonanie jest w pełni satysfakcjonujące: orkiestra o zmniejszonym składzie (brak klarnetów i trąbek) gra stylowo, redukując wibrację i dba o jakość brzmienia i frazowania, skrzypaczka zaś, choć ma tu stosunkowo niewiele do zrobienia, również pokazuje się z bardzo dobrej strony Szkoda, że nie prezentowane wydawnictwo nie przybrało postaci przeglądu twórczości Beethovena na skrzypce z orkiestrą: młodzieńczy, nieopusowany utwór mógłby być jego udanym początkiem, następowały by dwa śpiewne i natchnione Romanse, zaś całość wieńczyłby w iście królewskim stylu Koncert D-dur. Czy tylko ja mam takie pomysły repertuarowe?

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie istotna okoliczność, rzutująca na ogólną ocenę prezentowanego przedsięwzięcia. W niniejszym nagraniu Weronika Eberle wykonuje kadencje do trzech części op. 61, napisane przez niemieckiego kompozytora Jörga Widmanna. Nie wiem, czy właśnie z tym ma związek fakt wsparcia finansowego nagrania przez dwie instytucje zza naszej zachodniej granicy, ale uznaję to za poroniony pomysł. Nie znam osiągnięć tego pana, ani w zakresie pisania muzyki, ani jej wykonywania jako dyrygent, ale słuchając tego, co „stworzył”, nie miałbym najmniejszej ochoty jej poznać. Sam Widmann pisze, że otrzymał propozycję uzupełniani partytury Koncertu D-dur w trudnych czasach covidu. Z pewnością nudził się podczas owego nieszczęśliwego okresu, bo wymyślone przez niego kadencje ani nie są ciekawe, ani ładne, ani przyjemne, ani nie wpisują się w jakąś sensowną stylistycznie całość materii dzieła Beethovena. Uważam pomysł powierzania współczesnemu kompozytorowi pisania solowych kadencji do utworu powstałego ponad dwieście lat temu za niedorzeczny, tym bardziej, że mamy do czynienia z miksem wątpliwych atrakcji: z nakazaniem grać instrumentowi solowemu, który na to naprawdę nie zasługuje, brzydkiej, nieefektownej i bezwartościowej muzyki na czele, a także dziwactwami w rodzaju użycia kotłów (zrobił to we własnej partyturze sam autor, o czym można się przekonać chociażby słuchając jego fortepianowej wersji, op. 61a) czy kontrabasu! „Trudne czasy” covidu, jak się okazuje, nie były wcale takie złe, skoro Jörg Widmann postanowił nas obdarzyć próbką swoich muzycznych wyobrażeń, zapewne za niezłe pieniądze, bo czy jakżeby inaczej, a na pewno nie za darmo, można było stworzyć tak mdłą, nieładną i nieprzyjemną w odbiorze muzykę, mającą „ubogacić” arcydzieło kultury i skrzypcowej literatury! Coś okropnego w słuchaniu i naprawdę żenującego w próbie unieśmiertelnienia swojego nazwiska, doczepionego na siłę do genialnego dzieła i jego twórcy, który się sam przed podobnymi żałosnymi zakusami bronić się nie może! Wstyd dla pomysłodawców tej inicjatywy – są znacznie lepsze kadencje dla solisty niż to dźwiękowe dziadostwo skonstruowane przez Jörga Widmanna. Czy jego siostra, skrzypaczka Caroline, włączy je do swojego repertuaru?

Niestety, fakt zamieszczenia tej nowości nadal rzutuje na ocenę całości przedsięwzięcia. Gdyby nie ono, wykonanie Weroniki Eberle i Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej byłoby naprawdę wartościowym i udanym płytowym debiutem utalentowanej młodej solistki. Brzydkie, niepasujące do charakteru dzieła Beethovena i nieprzyjemne w słuchaniu kadencje znacząco wydłużają czas trwania całości, co daje pożywkę dla nieprzychylnych głosów krytykujących omawiane nagranie z powodu „złych”, czyli zbyt wolnych temp. Celują w tym sieciowi znawcy, z królem internetowej krytyki na czele, którzy dają dowód swojej niesamowitej ignorancji i głupoty. Osobiście stwierdzam, że tempa przyjęte przez wykonawców w Koncercie D-dur Beethovena są znakomite, jedne z najlepszych, jakie słyszałem, a można mi wierzyć, bo wykonań mojego ulubionego utworu znam sporo. Część pierwsza nie jest niepotrzebnie i prymitywnie zagoniona, jej wizja na płycie LSO Live respektuje w pełni charakter niezbyt szybkiego (allegro ma non troppo) ujęcia. Ogniwo środkowe, będące cudownym, lirycznym obrazem, pozwala odetchnąć i rozkoszować się głębią i szlachetnością muzyki w odpowiednio dobrze brzmiącym larghetto (wolno). Finałowe rondo ujmuje rytmiką i energią, oddaną prostym, ale zrozumiałym dla solistki, orkiestry i dyrygenta terminem allegro (szybko). Czego chcieć więcej? Muzyka brzmi naturalnie, jest w pełni zrozumiała dla odbiorcy, brak tutaj powierzchowności, gonitwy i przerysowań, do którym tak tęskno internetowym „znawcom” tematu! Szkoda, że ignoranci nie przesłuchali dokładnie całości nagrania, bo gdyby to zrobili uczciwie i profesjonalnie, przekonaliby się, że Koncert mieści się w zupełnie „normalnych” i standardowych ramach czasowych, zaś okropna liczba 52 minut, którą straszą w swoich reakcjach, wynika tylko i wyłącznie z obecności nikomu niepotrzebnych, brzydkich i nietrafionych, a przede wszystkim przydługich kadencji Widmanna we wszystkich trzech ustępach dzieła. Łącznie trwają bodajże 12 minut, więc można sobie wyrobić zdanie samemu o zasadności zarzutów i krytykowaniu z góry albumu LSO Live. Owszem, gdyby zarejestrowane wykonanie zawierało inny materiał lub swobodną improwizację solistki, bo to też jest przecież możliwe, to wpłynęłoby to na łączny czas trwania, ale nie w tak drastyczny sposób, jak w niniejszym przypadku. Gdyby chociaż to było cokolwiek warte...W pierwszej części zamówiony „wynalazek” rozpina się aż na prawie pięciu minutach, dając dowód grafomanii i braku poczucia smaku współczesnej kompozytorskiej „gwiazdy”. W drugiej, co gorsze, wspaniałe i piękne, przepojone najbardziej szlachetnymi i wzniosłymi emocjami Larghetto zawiera kolejną porcję nudnej i nijakiej dźwiękowej mikstury, przetwarzającej motywy głównego tematu przez brak talentu i smaku Widmanna aż przez cztery minuty, co już jest prawdziwą zbrodnią na Koncercie. „Normalnie” zawierałoby się w dziewięciu i pół minutach, czyli „przepisowo”. Również roztańczony i żwawy finał musi znosić ingerencje Widmanna z kotłami, kontrabasem, efektami perkusyjnymi i w metrum nieprzystającym do tej części przez równe trzy minuty. Ziarnko do ziarnka, aż zbierze się miarka...dodatkowego czasu trwania, co tak gorszy wielkich specjalistów, wrogów wolnego tempa! Nie wiem co jest gorsze – zerowa przyjemność słuchania doczepionych wstawek dla solistki czy żenująca ignorancja osób zabierających głos w sprawach analizy, interpretacji i dzieła muzycznego oraz jego nagrania.

Żałuję, że kwiatek w postaci zdumiewająco udanego i pięknie brzmiącego wykonania Koncertu skrzypcowego D-dur Ludwika van Beethovena został doczepiony do kożucha nikomu niepotrzebnych współczesnych ingerencji w jego wrażliwą i szlachetną materię, co dziełu nie wyszło na dobre. Szkoda, ponieważ pod względem poziomu interpretacji, bardzo dobrej realizacji dźwiękowej oraz profesjonalnej, estetycznej edycji ze zwięzłą, lecz perfekcyjnie przygotowaną książeczką na czele, niniejsze wydawnictwo zasługuje na słowa wielkiego uznania.


Płytomaniak


Ludwig van Beethoven

Koncert skrzypcowy D-dur op. 61; Koncert skrzycowy C-dur WoO 5 (fragment)

Veronika Eberle, skrzypce • Londyńska Orkiestra Symfoniczna • sir Simon Rattle, dyrygent

LSO Live LSO05094 • w. 2023, n. 2022 • SACD, 60'59” 

wykonanie dzieł L. Van Beethovena - ●●●●●○,

jakość dźwięku - ●●●●●○,

kadencje Jörga Widmanna - ○○○○○

Nagranie w wersji fizycznego dysku audio zostało nadesłane do autora bezpośrednio przez wydawcę, fonograficzną agendę Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej, LSO Live. Jej polski dystrybutor nie przyczynił się w żadnym stopniu ani do uzyskania materiału do recenzji, ani do opublikowania tejże na stronie.

Komentarze

Popularne posty