Alisa Weilerstein - nadzieja współczesnej wiolonczeli. Nie tylko w muzyce czeskiej.

 


Wspominałem już w jednej ze wcześniejszych recenzji, że u naszych południowych sąsiadów obchodzony jest kolejny Rok Muzyki Czeskiej, a okazją do tego jest 200. rocznica urodzin Bedřicha Smetany, co Płytomaniak już niedługo również uczyni tematem swoich tekstów. Tym razem sięgam jednak do inicjatywy noszącej identyczną nazwę i, podobnie jak tegoroczna, oficjalnie ustanowionej przez tamtejszy parlament, ale w roku 2014, w sto lat od przyjścia na świat jednego z największych mistrzów batuty ubiegłego stulecia, Rafaela Kubelíka. Zarówno przypadające teraz święto, jak i przypomnienie podobnego wydarzenia sprzed dekady sprawiły, że postanowiłem wrócić do powstałego właśnie wtedy nagrania, którego „bohaterką” została młoda Amerykanka, Alisa Weilerstein, obwołana sensacją i nadzieją współczesnej wiolonczeli. W owym czasie artystka zadebiutowała w barwach wytwórni Decca płytą z Koncertami Edwarda Elgara oraz Elliota Cartera, co wzbudziło zachwyt krytyki. Po tym niewątpliwym sukcesie wirtuozka sięgnęła po opus magnum literatury przeznaczonej na swój instrument – Koncert h-moll op. 104 Antonína Dvořáka, uzupełniony przez miniatury z udziałem fortepianu: transkrypcje dwóch pieśni, VIII Taniec słowiański, Rondo g-moll oraz Spokój lasu (egzystujące również w wersji orkiestrowej), z udziałem pianistki Anny Polonsky oraz Czeskiej Filharmonii, którą prowadził jej ówczesny szef, nieodżałowany Jiří Bělohlávek.

Decyzja, by zmierzyć się z legendą repertuaru, jaką jest niewątpliwie op. 104, a co za tym idzie, z dziesiątkami wybitnych nagrań dostępnymi na rynku, była na pewno odważna, ale na uwagę zasługuje również poświęcenie całego albumu wielkiemu czeskiemu kompozytorowi, co istotnie stanowiło piękny hołd dla autora i w jakiś sposób wpisało się w ówczesny jubileusz. Odwagi na pewno młodej artystce nie brakowało ani wtedy, ani dzisiaj, czego potwierdzeniem jest jej dynamicznie rozwijająca się kariera. Po pewnym czasie Alisa Weilerstein zakończyła współpracę z wytwórnią Decca, od kilku lat związana jest z Pentatone, zaś płyta wydana w roku 2014, a właściwie jej jedna, za to najważniejsza część, weszła w skład większego zestawu nagrań z Koncertami oraz Symfoniami Antonína Dvořáka, opublikowanego w tym samym czasie, w wykonaniu Czeskich Filharmoników i ich naczelnego dyrygenta. Co ciekawe, kiedy Jiří Bělohlávek po ciężkiej chorobie zmarł w trzy lata później, renomowana orkiestra również związała się na stałej z tym samym holenderskim wydawcą (Pentatone), czego świadectwem są publikowane od jakiegoś czasu Symfonie Gustawa Mahlera i niewątpliwa atrakcja fonograficzna: najnowsza rejestracja Mojej Ojczyzny Bedřicha Smetany, ale już z udziałem nowego głównego kapelmistrza, Siemiona Byczkowa.

Nie zmienia to jednak faktu, Decca naprawdę przyłożyła się do dobrej i skutecznej promocji omawianego albumu, który zagościł w wielu mediach i zyskał bardzo przychylne głosy recenzentów. Spodobał się również i mi, choć nie potrafiłbym nawet dzisiaj, po jego dokładnym i częstym słuchaniu, odczuć bezwarunkowy zachwyt i podzielić niektóre głosy, jakoby omawiana kreacja miałaby być najlepszą rejestracją Koncertu h-moll, a jej wykonawczyni czołową wiolonczelistką naszych czasów. Tkwi w tym co prawda ziarnko prawdy, ale podobnej przesady radziłbym unikać. Nie da się jednak zaprzeczyć, że Alisa Weilerstein obdarzona jest niewątpliwym talentem, który należy śledzić z wielką uwagą, czy to na polu działalności fonograficznej, czy aktywności w roli solistki i kameralistki występującej w prestiżowych salach i z udziałem światowych sław. 

Wracając do nagrania Koncertu h-moll Antonína Dvořáka, jego interpretacja sprawiła mi wielką satysfakcję, zarówno ze strony głównej "bohaterki" omawianej produkcji, jak i orkiestry oraz dyrygenta. Podoba mi się styl gry Amerykanki, niezwykle zaangażowany emocjonalnie i imponujący pod względem techniki i wyrazistości dźwięku, wydający się bardzo dobrze łączyć dramatyzm, liryzm i śpiewność, a więc najważniejsze atrybuty genialnej partytury i – szerzej – twórczości czeskiego mistrza jako takiej. Nie ma tutaj mowy o produkcji rutynowej, artystka wczuwa się mocno w muzykę, żyje nią od początku do końca i przekazuje swoje uczucia odbiorcy. Zachwyca mnie towarzyszenie Czeskich Filharmoników, prowadzonych z pasją i energią przez swojego szefa, świętującego powrót na stanowisko po ponad dwóch dekadach. Wspaniale brzmią instrumenty dęte, prawdziwa chluba owej formacji, co zauważają wszyscy goszczący w Pradze dyrygenci. Jak pięknie np. brzmi drugi temat pierwszej części Koncertu, podany przez róg i klarnety albo początek przetworzenia z dialogami solowej wiolonczeli z prześlicznie brzmiącym fletem, co dowodzi dogłębnego zrozumienia dzieła i zaangażowania wykonawców. Wielkie i wymagające dzieło brzmi bardzo „po czesku”, budząc zachwyt pięknem dźwięku, syntezą wszystkich grup instrumentalnych, jakością wypracowania frazy i szczegółów. Stwierdzenie, że wybór czołowego praskiego zespołu do dokonania owych nagrań był świetnym posunięciem, można określić za truizm, ale naprawdę słuchanie tak żywej, dynamicznej i przekonującej kreacji orkiestry jest dla mnie cały czas jednym z najjaśniejszych punktów prezentowanego wydawnictwa. Co prawda, mogli się znaleźć malkontenci narzekający na pewne tendencje w warstwie porozumienia między solistką a dyrygentem, skutkujące pragnieniem „wyrwania się” i „podkręcenia narracji”, której wyrazistość od pierwszego wejścia nie ulega wątpliwości, ale jestem daleki od wysuwania takich zastrzeżeń. Uznaję, że pozytywnych stron współdziałania duetu Weilerstein-Bělohlávek jest znacznie więcej, a ich kreacja obfituje w interesujące momenty oraz detale w partii solowej, jak i towarzyszeniu orkiestry (kusiłoby zastosowanie określenia „akompaniamentu”, ale nie ma o tym mowy w przypadku prawdziwej symfonii z udziałem wiolonczeli, jaką jest de facto Koncert h-moll op. 104).

Owszem, można by kręcić nosem na inne rzeczy: akustykę praskiego Rudolfinum, która do idealnych niestety nie należy, co sprawia, że inżynierowie odpowiedzialni za realizację techniczną nagrania muszą się sporo napracować nad efektem końcowym, a i tak ten nie jest zawsze do końca satysfakcjonujący. Tutaj rzeczywiście balans między instrumentem solowym a orkiestrą nie wydaje się zupełnie idealny, wiolonczela brzmi odrobinę za głośno w stosunku do pozostałych uczestników występu. Podobne wrażenie odniosłem w ostatniej pozycji krążka, zamykającej go efektownie i dziarsko – VIII Tańcu słowiańskim g-moll, nagranym, tak jak kilka innych dzieł, w wersji z fortepianem. Bardzo szybkie tempo i dominująca dynamika forte (głośno), nie przysłużyły się odpowiedniej równowadze między dwoma instrumentami, również ze względu na ilość niskich i mało zwrotnych dźwięków wiolonczeli. Nie rzutuje to jednak w wymierny sposób na ocenę całości, a ta jest zdecydowanie pozytywna. Partnerująca przy fortepianie Anna Polonsky produkuje brzmienia wysmakowane i delikatne w kompozycjach lirycznych, utrzymanych w wolnym tempie, ujmując, wraz z Alice Weilerstein, pięknem melodyki, śpiewnością i zachwycającą atmosferą, idealną dla co wrażliwszych słuchaczy. Znajduje to odpowiedni wyraz w zadumanej, natchnionej ekspresji głównego tematu z wolnej części IX Symfonii (zaprezentowanego tutaj jako miniatura z podtytułem Goin' Home, nadanym przez Willama Armsa Fischera), czy przepełnionych melancholią i romantyczną żarliwością pieśniach; Lass mich allein op. 84 nr 2 (nawiązanie do niej można usłyszeć w wolnej części Koncertu), a także chyba najpopularniejszej z Melodii cygańskich (op. 55 nr 4). Szkoda, że nie zdecydowano się nagrać orkiestrowej wersji zarówno Ronda g-moll, jak i Spokoju lasu, tak jak to uczynił w podobnym czasie dla wytwórni Harmonia Mundi Jean Guihen-Queyras, notabene z udziałem tego samego dyrygenta (Jiří Bělohlávek).

Prezentowany album świadczy niewątpliwie o ogromnym potencjale młodej, zdolnej wiolonczelistki i przyniósł Alisa Weilerstein zarówno kolejne rzesze fanów, jak też kolejne pozytywne recenzje międzynarodowej krytyki oraz nominacje do nagród. Choć może nie jest w zupełności perfekcyjny, to nieśmiertelna twórczość Antonína Dvořáka jest nadal piękna i porywająca, co w zupełności wystarczy, by ocenić płytę wytwórni Decca za produkcję wartościową, zasługującą na zainteresowanie i życzliwą ocenę. Nie tylko w Roku Muzyki Czeskiej.


Płytomaniak


Antonín Dvořák

Koncert wiolonczelowy h-moll op. 104; Pieśni: op. 55 nr 4 i op. 82 nr 1; Rondo g-moll op. 94; Temat (Largo) z IX Symfonii; Spokój lasu op. 68 nr 5; Taniec słowiański g-moll op. 46 nr 8

Alice Weilerstein, wiolonczela • Anna Polonsky, fortepian • Czeska Orkiestra Filharmoniczna • Jiří Bělohlávek, dyrygent

Decca 478 5705 • w. 2014, n. 2014 • CD, 67'10” ●●●●○

Komentarze

Popularne posty