Walery Gergiew i Brukcner - nowy cykl Symfonii na płytach (4).

 


O tej porze roku miała dominować u Płytomaniaka kameralistyka, a tymczasem ten nadal sporo słucha wielkiej symfoniki – cóż, trudno zrezygnować jest ze swojej największej pasji i poświęcić się całkowicie choćby najszlachetniejszemu, ale odmiennemu rodzajowi muzyki. Obiecuję nadrobić zaległości! Od dawna chodziło mi po głowie skierowanie swojej uwagi w stronę poniższego wydawnictwa, tym bardziej, że nastąpiła dość długa przerwa od momentu ostatniego kontaktu z Filharmonikami Monachijskim, co zresztą jest dla mnie źródłem nie tylko radości, ale również zaszczytu, że tak renomowana instytucja zasila skromnego wrocławianina swoimi albumami. Kolejnym powodem jest fakt, że przecież czeka w kolejce na omówienie większość ukończonego cyklu Brucknerowskiego, którego poszczególnymi częściami zacząłem się zajmować, przedstawiając jak dotąd trzy pozycje dostępne w odpowiednim miejscu archiwum na stronie. Być może po zrecenzowaniu wszystkich napiszę jeszcze tekst o całości projektu, wydanego w postaci ładnego, efektownego, dość dużego boksu z dziewięcioma kompaktami i oryginalnymi bookletami z każdego z nich, ale tym razem przedmiotem mojej uwagi stała się następna w kolejności, po dwóch pierwszych „oficjalnych” SymfoniachTrzecia.

Dodam jeszcze tytułem uzupełnienia, że nie zmieniłem zdania o Walerym Gergiewie jako artyście i człowieku uwikłanym w haniebne polityczne i biznesowe związki z rosyjskim rządzącym reżimem i że jego bojkot na zagranicznych scenach operowych i salach filharmonicznych jest jak najbardziej uzasadniony, dopóki dyrygent nie zmieni swojego stanowiska w najbardziej palących kwestiach, na co się obecnie nie zanosi, chyba że postępy w działaniach zbrojnych i nadchodzący nieuchronnie, prędzej czy późnej, kres wojennego zbrodniarza Władimira Putina spowoduje zrewidowanie poglądów. Cóż, przykro jest mieć to wszystko na uwadze w przypadku jakby nie patrzeć jednego z najsłynniejszych mistrzów batuty, prowadzącego jeszcze do niedawna nadzwyczaj bogatą i aktywną działalność koncertową, mającego na koncie wiele interesujących i udanych nagrań.

Obawiam się, że do ich grona dołączy teraz naprawdę dobra i poruszająca kreacja III Symfonii d-moll Antona Brucknera. Omawiając poszczególne części projektu realizowanego przez Filharmoników Monachijskich i ich byłego szefa, zwracałem uwagę na plusy i minusy interpretacji dzieł. Niniejszy album, ukazujący się na rynku w kolejności jako drugi, zaliczyłbym bez wahania do tych pierwszy, co, przyznajmy, nieczęsto się zdarza zarówno w imponującej dyskografii Walerego Gergiewa, jak i rejestracjach dzieł austriackiego mistrza. Może to się okazać zaskakujące zarówno dla fanów, jak i wrogów dyrygenta, budzącego kontrowersje nie tylko przez swoją pozamuzyczną działalność i „niebezpieczne związki”, ale także czysto muzyczne dokonania. W sumie mógłbym znaleźć potencjalne wyjaśnienie tego faktu – zaglądam do książeczki nagrania i spoglądam na datę rejestracji nagrania, a zostało ono uwiecznione 25. września 2017 roku, podobnie jak chwalona przeze mnie wcześniej I Symfonia c-moll. Obie kompozycje zabrzmiały w ramach jednego wieczoru odbywającego się w bazylice pw św. Floriana w Linzu, miejscu ściśle związanym z osobą kompozytora i goszczącym wykonawców na organizowanych tam koncertach. Sądzę, że dla naszej publiczności sporym wyzwaniem byłoby usłyszenie dwóch potężnych, trwających ponad 50 minut dzieł w ramach jednego wydarzenia, nie mówiąc o tym, kto ze współczesnych polskich dyrygentów miałby odwagę i kompetencję to zrobić, ale dla rozmiłowanych w wielkiej symfonice i kompozycjach rodaka austriackich, ale zapewne również międzynarodowych słuchaczy, nie była to jakaś spora bariera. Podobnie się rzecz ma z zaprawionymi w „boju” z duchem i materią partytur Brucknera Filharmonika Monachijskimi, prowadzonych przez ambitnego Gergiewa. Ów wrześniowy koncert musiał być nadzwyczajnym wydarzeniem, bo i wykonana wcześniej Pierwsza, jak i później Trzecia okazały się wręcz znakomite. Być może zadziałała magia chwili, inauguracja uroczystego artystycznego wydarzenia, sprawdzenie się przez dyrygenta w zupełnie nowym repertuarze, dyrygenta, o którym można z lekką złośliwością powiedzieć, że „kolekcjonuje” i nagrywa wielkie cykle symfonii, do których nie zawsze wraca na swoich koncertach po utrwaleniu na nośnikach tychże. Można by tu przywołać przykład chociażby kompletów dzieł tego gatunku autorstwa Johannesa Brahmsa czy naszego Karola Szymanowskiego.

Należy również pamiętać o podnoszonych przeze mnie każdorazowo przy omawianiu niniejszego projektu niedogodnościach związanych z faktem rejestracji na żywo, co w połączeniu w nieodpowiednią akustyką linckiej bazyliki skutkuje jakością dźwięku pozostawiającą sporo do życzenia (pogłos i brak czystości). Słyszę to wyraźnie w każdej z poszczególnych części cyklu, ma to również miejsce w przypadku Trzeciej, a szkoda, bo zasługiwałaby, podobnie zresztą jak pozostałe, na naprawdę porządnie zrealizowaną i wypieszczoną produkcję studyjną. Niewiele pomagają podczas odsłuchu manipulacje z ustawieniami odtwarzacza, zwłaszcza próby uzyskania jeszcze większej przestrzeni; obawiam się, że to pod tym względem pragnienia usłyszenia wielkiej Wagnerowskiej w jeszcze lepszym dźwiękiem są skazane na niepowodzenie: przestrzeni jest tutaj zdecydowanie za dużo! Ponieważ w opisie widnieje wstawione przeze mnie z pełną świadomością pięć gwiazdek, można zadać sobie pytanie, czy przez 55 minut trwania III Symfonii przymknąłem ucho na pewne, dosyć istotne zresztą, niedostatki techniczne, czy zapomniałem o swoich zasadach, wśród których jakość dźwięku zawsze odgrywała ważną rolę? Nie, ale widocznie interpretacja usłyszana przeze mnie przekonała mnie do siebie do tego stopnia, że postanowiłem nie przywiązywać owej ważnej kwestii pierwszoplanowego znaczenia.

Słuchamy ostatniej wersji dzieła, z roku 1889, czemu przyklaskuję szczerze i z radością, bo o ile jestem wielbicielem muzyki Antona Brucknera, to obcowanie wcześniejszych i najdłuższych postaci poszczególnych kompozycji, a III Symfonii w szczególności, nie jest dla mnie powodem do zachwytu. Zupełnie inaczej się ma z partyturą z roku 1889, po którą dyrygenci sięgają chyba najczęściej. Brzmi w prezentowaniu wspaniale: jest pełna wyrazu, potęgi brzmienia, utrzymana jest świetnych, „przepisowych” tempach, które obywają się bez możliwych ekstrawagancji czy szaleństw ze strony Walerego Gergiewa. Chwała mu za to, podobnie jak za podejście do utworu z należytą atencją, skupieniem się na szczegółach, umiejętnie posługiwanie się ogromnymi planami dźwiękowymi z główną rolą smyczków oraz blachy, która, choć pozbawiona najniższego wsparcia basowego (tuba), zachowuje swój dominujący charakter w postaci udziału czterech waltorni, trzech puzonów i czterech trąbek, mających sporo do powiedzenia w przebiegu całego utworu. To właśnie ostatnie z wymienionych instrumentów, a zasadzie pierwsza z nich (solo), intonują na samym początku  i często prezentują w trakcie dalszego przebiegu główny temat pierwszej części, oparty na rozłożonych trójdźwiękach i oktawowych skokach tonacji d-moll, mający idealną dla nich, fanfarową strukturę, temat, który przewija się zresztą przez dzieło i powraca w triumfalnej, durowej postaci w spektakularnym zakończeniu finału Symfonii. Dzięki wytężonej pracy wykonawców nad przygotowaniem partytury, słuchać w niej trafną charakterystykę wszystkich czterech ogniw. Potęga i dramatyzm wstępnego, najdłuższego ustępu, zamyślony liryzm z domieszką wybuchów ekspresji części wolnej, rytmiczne ożywienie i przyśpieszenie pulsu w dość szybkim Scherzu, utrzymanym tradycyjnie w trójdzielnym metrum, wreszcie kontrolowany pęd i ogrom brzmienia w ostatnim Allegro wywierają naprawdę duże wrażenie. Dodawszy do tego wspaniała grę Filharmoników Monachijskich, co przecież nie dziwi w przypadku zespołu o takiej renomie i tak wielkiej tradycji wykonywania muzyki Antona Brucknera, oraz zadziwiającą powagę i wielkość dyrygenckiej kreacji Walerego Gergiewa, pokazującego się wg mnie z najlepszej strony, otrzymujemy nagranie zasługujące na zainteresowanie i docenienie. I choć oczywiście nie da się go porównać z kanoniczną, również koncertową, ale zrealizowaną w zupełnie innym miejscu i czasie (w lepszych warunkach), kreacją bawarskiej orkiestry pod dyrekcją swojego legendarnego szefa – Sergiu Celibidache, dostępnej w oficjalnej edycji nagrań maestra, to jej słuchanie może się podobać. Dla niedowiarków i krytycznie podchodzących do działalności rosyjskiego kapelmistrza może to być spora niespodzianka.

Słuchając Trzeciej musiałem w ostatecznej ocenie uwzględnić stałe elementy oceny każdego płytowego wydawnictwa: jakość dźwięku, która w przypadku całego cyklu i ego poszczególnych części niestety nie należy do szczególnie satysfakcjonujących, a także końcowy efekt artystyczny i interpretację, wywierającą na mnie spore wrażenie. Trudno jest niekiedy wypośrodkować oba elementy, nie pozostając z poczuciem pewnej wątpliwości, tak jak tutaj, ale sądzę, że warto zaufać niniejszemu nagraniu. Mimo niedostatków technicznych, na które można dosłownie i w przenośni próbować przymknąć ucho, broni się wielkością utworu Antona Brucknera i zasługującym na pochwały wykonaniem.


Paweł Chmielowski


Anton Bruckner

Symfonia nr 3 d-moll „Wagnerowska”

Münchner Philharmoniker Walery Gergiew, dyrygent

MPHIL0008 w. 2018, n. 2017 CD, 55’29” ●●●●●○

Nagranie w postaci fizycznego dysku audio, zostało nadesłane bezpośrednio przez wydawcę, Filharmoników Monachijskich. Ani światowy, ani polski dystrybutor reprezentujący fonograficzną agendę orkiestry, nie przyczynił się w żaden sposób do uzyskania materiału do recenzji.

Komentarze

Popularne posty