Głosy Mozarta i Beethovena - w nowej odsłonie. Nie tylko wokalnej.

 


Kilka okoliczności wiąże się z faktem sięgnięcia przeze mnie po poniższe nagranie. Po pierwsze, jakiś czas temu zapowiedziałem mały cykl recenzji poświęcony muzyce wielkich mistrzów wiedeńskiego klasycyzmu na jednym krążku, co rozpoczął bardzo udany dysk czeskiej wytwórni ArcoDiva z arcydziełami kameralistyki Wolfganga Amadeusza Mozarta i Ludwiga van Beethovena. Za jakiś czas dołączy do nich trzeci z kolei tytuł, wypełniony doskonale znanymi kompozycjami z udziałem znacznego liczebnie zespołu instrumentów dętych oraz całej orkiestry symfonicznej. Teraz zaś przychodzi pora na absolutny repertuarowy rarytas, bo o ile niewątpliwie zdarzają się całkiem częste przypadki wykonywania i nagrywania pozycji widniejącej pod numerem 505 w katalogu dzieł autora Wesela Figarapodobnie jak Koncertu fortepianowego D-dur op. 61a drugiego z autorów, to do rzadkości zaliczyć można rejestracje jego op. 116.  Zaciekawienie nimi i pragnienie usłyszenia ich było kolejnym powodem mojego zainteresowania prezentowanym nagraniem. Jest ono jednocześnie pierwszym tytułem amerykańskiej wytwórni Odradek Records, której wybrane propozycje z przyjemnością również omówię na blogu. Przy tej okazji nie omieszkam serdecznie podziękować za nadesłanie nagrania do recenzji; miło, że kolejny zagraniczny wydawca docenia Płytomaniaka, smutno, że nie robi tego jego polski dystrybutor.

Na samym początku krążka czekają nas zaanonsowane powyżej wokalno-instrumentalne niespodzianki. Do takich należy bez wątpienia Tremate, empi, tremate op. 116 Ludwiga van Beethovena, niedługi, bo około dziesięciominutowy i zawierający się w trzech częściach tercet na sopran, tenor, bas i orkiestrę. Sama kompozycja nie jest jakimś kuriozum, które po jednorazowym wykonaniu przepadło w mroku dziejów i zachowało się tylko w spisie dzieł wszystkich kompozytora. Ten pracował nad nią dość intensywnie i powodów do wstydów nie miał, aczkolwiek dzieło wyjątkowo rzadko pojawia się na płytach czy koncertach. Niesłusznie! Daje okazję do zaprezentowania śpiewakom swoich możliwości, jest melodyjne, pełne ekspresji, utrzymane w radosnym i pogodnym nastroju, efektownie zorkiestrowane, a jego słuchanie sprawia dużą przyjemność. Tercet ma o tyle znaczenie w dorobku muzyki Beethovena, że jak wskazuje komentarz w książeczce, jego powstanie wiąże się z osobą Antoniego Salierego, sugerującego swoim uczniom opracowania tekstów w języku włoskim, a także niejako przygotowaniem się i sprawdzeniem swoich sił przed skomponowaniem dzieła znacznie większych rozmiarów i o zdecydowanie poważnej tematyce – trochę lepiej znanego oratorium Chrystus na Górze Oliwnej. Samo wykonanie jest bardzo dobre, nie ma słabych punktów, odznacza się energią i kulturą, oparte jest na ładnie i młodo brzmiących głosach śpiewaków i czujnym, aktywnym, efektownym prowadzeniu orkiestry przez dyrygenta.

Również inny wielki i ważny utwór, ważny nie tylko w dorobku autora, ale i dziejach muzyki, związany z jest powstaniem recytatywu i arii na sopran, fortepian obbligato i orkiestrę Ch’io mi scordi di te?...Non temer, amato, bene K. 505 Wolfganga Amadeusza Mozarta, który posłużył się w nim materiałem tekstowym zaczerpniętym z libretta swojego Idomenea. Dziesięciominutowe dzieło cechuje się kunsztowną konstrukcją, umiejętnym posłużeniem się aparatem wykonawczym, a zwłaszcza wtopieniem udziału fortepianu dialogującego ze śpiewaczką (obdarzona ładnym głosem, ale w moim przekonaniu niezbyt wyraźną dykcją, Chen Reiss) w całość, świadczącą o integralności partii tego instrumentu ze strukturą utworu. Dla melomana jest kolejną okazją, by podziwiać mistrzostwo Mozarta poruszającego się na najważniejszych polach swojej twórczej aktywności, realizującego się fantastycznie w gatunku koncertu fortepianowego oraz opery. Jest to z pewnością kolejny klejnot wokalny i łakomy kąsek dla uzdolnionych sopranistek, będących w stanie sprostać jak zawsze w przypadku muzyki autora Wesela Figara wymogom technicznym i interpretacyjnym postawionym przez kompozytora, a efekt końcowy jest wspaniały.

Poświęćmy teraz trochę uwagi pozycji największego formatu, zamieszczonej na płycie – op. 61a Ludwiga van Beethovena. Oczywiście, melomani doskonale znają numer porządkowy i kojarzą fakt, że chodzi o fortepianową wersję sławnego i pięknego Koncertu skrzypcowego. W przypadku tak wielkiej pozycji wiolinistycznego repertuaru, jednego z kamieni milowych tegoż, może się wydawać dziwna decyzja przekształcenia jego materii na zupełny instrument, ale mamy do czynienia z wersją autorską, a kto jak kto, ale Ludwig van Beethoven wiedział, co robi! Warto przy tej okazji zapoznać się ze komentarzem słownym autorstwa pianisty, Javiera Negrína, zamieszczonym w książeczce albumu, w którym opisuje swoją fascynację utworem i przytacza argumenty świadczące o jego wartości, która, po dokładnym zapoznaniu się z wykonaniem hiszpańskiego wirtuoza, nie ulega najmniejszej wątpliwości. Najważniejszym z nich jest fakt, że nie chodzi o zwykłą transkrypcję i uzupełnienie skrzypcowej partii zwykłym dodaniem harmonii i akordów w lewej ręce, ale całkowicie idiomatyczny sposób opracowania wersji fortepianowej z wykorzystaniem pełni możliwości technicznych i wyrazowych nowego medium. Całość w niniejszym nagraniu brzmi zdecydowanie przekonująco i interesująco – z odpowiednim końcowym efektem artystycznym. Koncert fortepianowy D-dur brzmi pięknie, efektownie, co jest zasługą nie tylko jakości opracowania dokonanego przez samego kompozytora, i, rzecz jasna, genialnej zawartości pierwowzoru, ale również bardzo dobrego wykonania. Pianista Javier Negrín pokazuje się z pozytywnej strony, udowadnia fascynację utworem kreacją doskonale przygotowaną pod względem technicznym i interpretacyjnym, a także zaangażowaną emocjonalnie. Pokaźne rozmiary kompozycji i bogactwo wyrazowe jej trzech zróżnicowanych części są odpowiednim probierzem umiejętności pianisty i orkiestry, z których bohaterowie omawianego albumu wychodzą zwycięsko. Warto zwrócić uwagę na kilka interesujących miejsc w utworze. W szeroko zakrojonym ogniwie pierwszym na przykład frapuje i zachwyca ów przepiękny, magicznie brzmiący w skrzypcowym pierwowzorze odcinek przetworzenia w moll ze znaczącym udziałem ciepło i głęboko brzmiących klarnetów i fagotów. Choć uwielbiam owo miejsce w oryginale, również fortepian brzmi tutaj odpowiednio dobrze, a w warstwie wyrazowej fortepianowa wersja nie ustępuje swojemu pierwowzorowi – brzmi niezwykle urokliwie i wzruszająco. Absolutnie nowatorska i wyprzedzająca swoją epokę, nie tylko podobny końcowy fragment napisanego stosunkowo niedługo później V Koncertu fortepianowego op. 73, jest solowa kadencja wieńcząca wstępne Allegro non troppo, gdzie pianiście towarzyszą kotły (takiego rozwiązania i aktywnego włączenia perkusji nie powstydziłby się sam Béla Bartók w następnym stuleciu). Nastrojowa i bardzo głęboka jest część wolna, wspaniałe Larghetto, gdzie cudowną atmosferę tworzą smyczki z tłumikami i odzywki instrumentów dętych na tle melodii i figuracji fortepianu. Tutaj można zrozumieć sens tytułu całego przedsięwzięcia („Głosy”) w wypowiedzi dyrygenta zawartej w książeczce, mówiącego o śpiewności, a więc wokalności muzyki Beethovena. Finałowe roztańczone Rondo z kolei porywa witalnością, rytmiką, werwą, niebagatelne są również wymagania techniczne stawiane soliście. Na podkreślenie zasługuje doskonała współpraca obu podmiotów i rola dyrygenta, Thomasa Rösnera. Znakomite tempa, dynamiczna i wciągająca narracja, gra pełna ekspresji i emocji, wystawiają najlepsze świadectwo udziału austriackiej Beethoven Filharmonie. Tego „nowego” Koncertu fortepianowego D-dur słucha się z prawdziwą przyjemnością. Pomaga w tym dobra jakość dźwięku nagrania.

Choć może wydawać się to oczywiste, ale muszę wspomnieć o bardzo dobrej i profesjonalnej edycji albumu, wydanego w postaci digipacku. Staranna, estetyczna czarno-szaro-biała szata graficzna, szczegółowe dane o repertuarze w postaci odautorskich komentarzy pianisty oraz dyrygenta i „właściwej” noty historyczno-informacyjnej, plus biogramy wykonawców, a to wszystko w trzech językach bez błędów drukarskich, na dodatek zaś liczne zdjęcia towarzyszące tekstowi. Taki sposób przygotowania produktu wystawia jak najlepsze świadectwo wytwórni Odradek Records. Przyjemnie jest wziąć do ręki prezentowany album i nacieszyć się jego fizyczną, wizualną postacią, nie mówiąc już o wrażeniach poznawczych i estetycznych odniesionych podczas słuchania ciekawego repertuaru w bardzo dobrym wykonaniu. Nie mogę się doczekać kolejnych propozycji amerykańskiego wydawcy, które z pewnością znajdą tutaj swoje miejsce.


Płytomaniak


Voices

Ludwig van Beethoven – Tremate, empi, tremate op. 116 Koncert fortepianowy D-dur op. 61a • Wolfgang Amadeusz Mozart – Ch’io mi scordo di te?… Non temer, amato, bene, K. 505

Javier Negrín, fortepian • Chen Reiss, sopran; Jan Petryka, tenor; Paul Armin Edelmann, baryton • Beethoven Philharmonie • Thomas Rösner, dyrygent

Odradek Records ODRCD390 • w. 2020, n. 2019 • CD, 59,46” ●●●●●○


Nagranie w postaci fizycznego albumu audio zostało przesłane do autora bezpośrednio przez wydawcę, wytwórnię Odradek Records. Jej polski przedstawiciel nie przyczynił się w żaden sposób do uzyskania materiału do recenzji.

Komentarze

Popularne posty