Potęga muzyki i wielkość interpretacji - dwie Symfonie Ralpha Vaughana Williamsa.

 


Płytomaniak kończy rok 2022 bardzo mocnym akcentem, nie tylko ze względu na renomę wydawcy i wykonawcy w jednym, jako że chodzi o kolejne wydawnictwo Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej, prowadzącej, jak wiemy, niezwykle aktywną działalność i dokumentującą ją w postaci zapisów swych koncertów na krążkach. Jednym z ostatnich jest album poświęcony muzyce jubilata, wielkiego angielskiego kompozytora Ralpha Vaughana Williamsa, od którego narodzin minęło właśnie 150 lat i cała Wielka Brytania włączyła się aktywnie w honorowanie jego jubileuszu w postaci większej niż zazwyczaj ilości koncertów z twórczością mistrza, jak również nagrań płytowych. I właśnie dysk, który mam niewątpliwą przyjemność przestawiać, jest następnym wyrazistym elementem, o którym wspomniałem na wstępnie, jako że zawiera dwa arcydzieła często umieszczane na kompaktach obok siebie w takiej konfiguracji, zawierające najbardziej poruszającą, dysonansową i brutalną muzykę stworzoną przez autora Wzlatującego skowronka czy Fantazji na temat Tallisa.

Czytelników, którzy z muzyką Ralpha Vaughana Williamsa nie mieli jeszcze do czynienia, a szkoda, bo jest to wielki kompozytor, zasługujący na lepsze poznanie, szczególnie u nas, zaś w krajach kultury anglosaskiej od dawna cieszący się należytą renomą, pragnę uspokoić, że słuchanie dwóch pozycji prezentowanego nagrania nie jest doświadczeniem ryzykownym, niebezpiecznym czy narażającym zmysły na negatywne doznania – wręcz przeciwnie. Mamy do czynienia z wielkimi osiągnięciami twórczymi, a epitety przywołane wcześniej dotyczyły utworów skomponowanych dawno temu, ukończonych w roku 1934 oraz 1947 i szokujących ówczesną publiczność i krytykę, niespodziewających się takich potężnych uderzeń dźwięków, częstego operowania maksymalną dynamiką ze szczególnym uwzględnieniem instrumentów blaszanych i perkusji, licznych dysonansów, skomplikowanej harmonii, ogromnej siły wyrazu, zdecydowanie innej, niż w dotychczas znanych i cenionych kompozycjach autora, kojarzonego często ze spokojnymi, wysublimowanymi dźwiękowymi kreacjami. Nie da się tego powiedzieć o obu Symfoniach zamieszczonych na krążku LSO Live, i choć od czasu do czasu słychać w nich piękne i liryczne fragmenty, to całość prezentuje zupełnie odmienny typ ekspresji – gwałtownej, wstrząsającej, niekiedy wręcz brutalnej. Nic dziwnego, że dla słuchaczy sprzed kilkudziesięciu lat wysłuchanie po raz pierwszy Czwartej czy Szóstej musiało być doświadczeniem szokującym, ale muzyka Ralpha Vaughana Williamsa jest genialna i wspaniała z wielu powodów, również dlatego, że nie zawsze jest taka, jaka się wydaje lub jaką się spodziewamy, że może lub powinna być. Tę myśl poddaję pod rozwagę w kontekście zaskoczenia i reakcji publiczności i krytyki, znających i ceniących poprzedniczki obu dzieł – wspaniałą, przepiękną i melodyjną Piątą oraz Trzecią, wbrew pastoralnemu tytułowi będącą muzycznym refleksem horroru Wielkiej Wojny (1914-1918), w której Ralph Vaughan Williams przez jakiś czas brał czynny udział.

Prezentowany album jest jeszcze interesujący z kilku innych powodów. Nie tylko sama muzyka zagwarantuje ogrom emocji, ale również wiedza, w jakim momencie obie kompozycje zostały uwiecznione na nośnikach. Były to ważne daty we współczesnej historii Wielkiej Brytanii. IV Symfonia zabrzmiała w grudniu 2019 roku, kiedy odbywały się tam wybory, zaś Szóstą wykonano na koncercie w przeddzień zamknięcia instytucji kulturalnych z powodu szalejącej pandemii covidu (marzec 2020). Mówi o tym wprost w przedmowie do książeczki wydawnictwa główny bohater owych wykonań – sir Antonio Pappano, którego z racji kontraktu z Warner Classics nieczęsto można było spotykać na nagraniach sygnowanych własną fonograficzną agendą orkiestry. Można mieć nadzieję, że zmieni się to w momencie oficjalnego objęcia przez dyrygenta funkcji szefa Londyńskich Symfoników za dwa lata – artysta zostanie następcą sprawującego ją obecnie sir Simona Rattle’a. Sądzę, że jest to bardzo trafna i potrzebna decyzja.

Przyjrzyjmy się zatem poszczególnym pozycjom albumu. IV Symfonię f-moll otwiera potężny dysonansowy akord w dynamice fortissimo, ustalający od samego początku typ ekspresji i stylistykę trwającej nieco ponad pół godziny kompozycji, która jako jedyna z dzieł tego gatunku, napisanych przez Ralpha Vaughana Williamsa, zaczyna się i kończy głośno. Zachowało się zresztą nagranie dzieła z udziałem samego kompozytora w roli kapelmistrza z roku 1937 z Orkiestrą BBC, w dość szybkich jak na współczesne standardy tempach, ale fascynujące swoją wewnętrzną siłą, nie tylko zewnętrznym blaskiem i stanowiące ozdobę dyskografii dzieł angielskiego mistrza. Ma zresztą liczna konkurencję innych mistrzów batuty z przeszłości i teraźniejszości, ale po zapoznania się z nim bez najmniejszych wątpliwości stwierdzam, że do najlepszych i najbardziej interesujących z pewnością należy zaliczyć wizję Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej i Antonia Pappano. Cechuje się znakomitą realizacją partytury, ogromnym i wyczuwalnym od pierwszych taktów emocjonalnym napięciem, które pomimo wszystkich fluktuacji w przebiegu trwania dzieła ani razu nie opada, nawet w tych fragmentach, gdzie kompozytor pozwala słuchaczowi i muzykom na chwilę wytchnienia w odcinkach spowolnionych i wyciszonych. Kontrasty w zakresie wolumenu głośności, użycia obsady instrumentalnej i odpowiednio nasyconej ekspresji między jednymi a drugimi stanowią dramaturgiczną i muzyczną oś dzieła, niemającego sobie równych w twórczości Ralpha Vaughana Williamsa. Pomimo względnie niedługich rozmiarów, IV Symfonia jest dziełem w pełni skończonym, wyrażającym w zwięzły, ale poruszający sposób intencje autora, doskonale zrozumiane i oddane przez dyrygenta i orkiestrę. Ta ostatnia pokazuje się z najlepszej strony w zakresie stosowania dynamiki, rytmicznej precyzji i zróżnicowanej artykulacji, a wymagań pod tym względem autor Wzlatującego skowronka postawił sporo. Antonio Pappano z kolei prowadzi utwór po mistrzowsku, z pasją, oddaniem, wżyciem się w jego formę i treść. Skutkuje to kreacją fascynującą pod względem poziomu gry, wybitnej interpretacji, a także znakomitego dźwięku, którego pełnię i bogactwo słychać tu za sprawą wytężonej pracy realizatorów w stopniu wręcz idealnym. To nagranie bardzo emocjonalne, intrygujące, wywierające naprawdę duże wrażenie. Publiczność zgromadzona na owym grudniowym koncercie z pewnością musiała je nagrodzić gorącą owacją.

Kreacja VI Symfonii e-moll jest również bardzo udana, choć dzieło do łatwych nie należy ani dla wykonawców, ani dla publiczności. Kreacja Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej pod dyrekcją Antonia Pappano ponownie cechuje się zwartością, logiką, dramatyzmem, świetnymi tempami, ulegających ciągłym zmianom, czego doświadczyć można już w samym pierwszym takcie wstępnego Allegro, gdzie główny temat i jego trzy pierwsze nuty należy przytrzymać, dopiero następujące potem triole już grać a tempo. Wyzwaniem są nie tylko podobne fluktuacje, ale również bogata i zróżnicowana rytmika, precyzyjna artykulacja, szczególnie ważna w odcinkach utrzymanych w małych wartościach (szesnastki), a także zmiany metrum, nie mówiąc już o odpowiedniej nasyconej i pełnej pasji ekspresji, cechującej owo ogniwo. W jego zakończeniu warto zwrócić na kulminację przepięknego, lirycznego tematu smyczków z towarzyszeniem harf. Następujące po nim Moderato, równie poruszające, cechuje się szczególnie kontrastami wyrazowymi i wybuchami tutti orkiestry i odcinkami w piano i pianissimo, a te drugie zapowiadają już nietypowy i zaskakujący finał kompozycji. Efektowne Scherzo, utrzymane w bardzo żywym tempie (Allegro vivace), jest jednocześnie groteskowe i dramatyczne, zwraca w nim uwagę solówka saksofonu tenorowego nadającego oryginalny koloryt brzmieniowy (aż trzy rodzaje tego instrumentu pojawią się w później w Dziewiątej). Jest sporym wyzwaniem dla orkiestry w pełnej obsadzie, od której kompozytor wymagania grania szybkiego, intensywnego, a przede wszystkim precyzyjnego w zakresie rytmiki, jest to jednocześnie dynamiczna kulminacja całej Symfonii, dlatego, że w Epilogu praktycznie niczego nie słychać. Jak to wytłumaczyć? Mamy tu do czynienia ze swoistym fenomenem – wydawałoby się, że finał będzie tradycyjnie okazją do wspaniałego, efektownego zakończenia, a tymczasem orkiestra milczy, zaś grają głównie smyczki na granicy słyszalności (na początku kompozytor wyraźnie żąda cały czas pianissimo i bez powiększania wolumenu głośności) – i z pewnymi wahaniami na przestrzeni 11 minut trwania, właśnie tak prezentuje się owo ogniwo. Jego trudność polega na tym, że orkiestra i dyrygent muszą respektować wskazówki autora, ale jednocześnie słuchacz musi też słyszeć, co się dzieje. Ten drugi musi zatem manipulować pokrętłem w odtwarzaczu, by cokolwiek dotarło do jego uszu, bądź realizatorzy nagrania muszą włożyć wiele w pracy, by mu to ułatwić, a jednocześnie uwzględnić zapis twórcy. Rzadko kiedy z tych elementów udaje się ułożyć odpowiednią dźwiękową i przekonującą układankę bez szkody dla któregoś z uczestników przedsięwzięcia (do takich należy np. lubiane przeze mnie nagranie EMI pod dyrekcją Bernarda Haitinka z udziałem Londyńskich Filharmoników). Obawiam się, że niniejsza wersja pozostawia pod tym względem niedosyt i trzeba własnoręcznie podgłośnić odtwarzanie, by nie przegapić subtelnych i przejmujących partii finałowego ogniwa Szóstej, które pierwszych odbiorców skłaniało do snucia rozważań o post-apokaliptycznym świecie czy strasznej rzeczywistości epoki bomby atomowej. Trzeba przyznać, że owe wrażenia są w sumie uprawnione, a sama muzyka, wręcz martwa cisza, na tyle sugestywna, że można poczuć podobne refleksje, mimo że sam kompozytor się od nich wyraźnie odcinał.

Biorąc pod uwagę wszystkie wymienione nie tylko muzyczne okoliczności związane z samymi dziełami i ich historyczną percepcją oraz współczesnymi wykonaniami, trzeba docenić decyzję LSO Live o wypuszczeniu na rynek komercyjnego albumu z zapisem kreacji IV i VI Symfonii Ralpha Vaughana Williamsa, co z pewnością było z jednym z ważniejszych wydarzeń zapowiadających 150. rocznicę urodzin autora. Przede wszystkim dlatego, że samo nagranie jest znakomite pod względem artystycznym i cechują się również bardzo dobrą jakością dźwięku. Słucha się go z prawdziwą satysfakcją, tym większą, że sam album jest bardzo przyjemnie wziąć do ręki i przejrzeć jego książeczkę – edycja jest estetyczna, profesjonalna i bez błędów, przyjemna dla oka, trzy wersje językowe tekstu podają szczegółowe informacje o kompozytorze, repertuarze, okolicznościach nagrania (wstęp napisany przez samego Antonia Pappano). Jest bardzo wartościowym wzbogaceniem dyskografii muzyki angielskiego mistrza, ale jeśli ktoś dociekliwy pragnąłby znaleźć identyczną kompilację obu wspaniałych Symfonii w jeszcze bardziej wyrazistym i perfekcyjnym wykonaniu, to bez najmniejszego wahania polecę mu szukać klasycznych kreacji z lat 70., kiedy w Bournemouth zarejestrowała je tamtejsza Orkiestra Symfoniczna pod wyśmienitą batutą Paavo Berglunda (EMI/Warner Classics).


Paweł Chmielowski


Ralph Vaughan Williams

Symfonia nr 4 f-moll, Symfonia nr 6 e-moll

London Symphony Orchestra sir Antonio Pappano, dyrygent

LSO Live LSO0867 w. 2021, n. 2019/2020 SACD, 68’06” ●●●●●

Nagranie w postaci fizycznego albumu zostało nadesłane bezpośrednio przez wydawcę, fonograficzną agendę Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej. Polski przedstawiciel wytwórni LSO Live nie przyczynił się w żadnym stopniu do uzyskania materiału do recenzji.

Komentarze

Popularne posty