Mistrz wielkiej symfoniki - Stanisław Skrowaczewski (1).

 


Ubolewam, że od czasu opublikowania ostatniej recenzji na stronie upłynęło sporo czasu, ale owa przerwa spowodowana była „walką” z co najmniej kilkoma nagraniami, które mi nie dawały spokoju i ostatecznie, przynajmniej chwilowo, zrezygnowałem z ich omawiania, czego skutkiem był upływający czas. Na szczęście, sięgnąłem po album otrzymany niejako przypadkiem, w charakterze niespodzianki, i ten podbił mojej serce na tyle, że kilkukrotne przesłuchanie sprawiło, że z nieukrywaną przyjemnością przedstawiam go na blogu. Radość z niespodziewanego prezentu jest sama w sobie wielka, ale jeszcze większą była możliwość podzielenia się wrażeniami odniesionymi z sesji płyty zawierającej ulubiony repertuar, z jednym z moich kompozytorskich faworytów. Dodawszy do tego wykonawców – renomowaną niemiecką radiową orkiestrę, a przede wszystkim prowadzącego ją wielkiego mistrza batuty, otrzymałem wydawnictwo, którego nie mogło zabraknąć u Płytomaniaka. Co więcej, jeszcze przynajmniej cztery lub pięć razy ci sami wykonawcy będą bohaterami moich recenzji, więc tym razem o brak natchnienia nie muszę się chyba zbytnio martwić.

Dodam jeszcze tytułem wyjaśnienia, dlaczego po raz kolejny przedmiotem mojego omówienia jest fonograficzna propozycja wydana równo dziesięć lat temu. Kiedy w owym czasie współpracowałem z jedynym profesjonalnym polskim czasopismem dla melomanów – kolekcjonerów płyt, o promocji omawianego nagrania nie było ani widu, ani słychu. Nie zatroszczyła się o to zarówno sama wytwórnia, a tym bardziej jej polski przedstawiciel, ponieważ uwaga tego ostatniego jakimś szczególnym trafem przez długie lata pomijała redakcję ww. periodyku, podobnie jak od kilku lat konsekwentnie pomija Płytomaniaka, mimo początkowych prób nawiązania kontaktu uczynionego przez tegoż. Taka imponująca promocja” rozpowszechnianych przez siebie wydawnictw powinna dać sporo do myślenia osobom jeszcze słuchających nagrań w tradycyjnej postaci, a wiemy, że jest ich z każdym rokiem coraz mniej. Bardziej świadomi i zorientowani odbiorcy mogliby się zastanowić, czy propagowanie nagrań znanej zachodniej wytwórni aby na pewno powinno polegać na ignorowaniu odpowiedzialnego medium, jak mało które nadającego się do tego samego celu w postaci ukazującego się regularnie co miesiąc tytułu, zawierającego kilkadziesiąt recenzji płytowych? Czy też jego w jakimś sensie nieformalnego kontynuatora, poświęcającego się pisaniu o płytach i artystach z własnej i nieprzymuszonej woli, dla wyższej idei, zmagającego się bez przerwy z patologiami życia muzycznego i ignorowaniem jego dotychczasowego dorobku w tej dziedzinie (prawie 400 recenzji na stronie)? Naprawdę szkoda mi jest czasu na opisywanie takich sytuacji, wspominam o tym niechętnie i wyłącznie ze względu na fakt otrzymania prezentowanego albumu niejako przypadkiem, przy kontakcie w zupełnie innej sprawie, z Orkiestrą Filharmoniczną Radia Niemieckiego Kraju Saary, która, w odróżnieniu od wytwórni Oehms Classics i jej polskiego przedstawiciela, zadała sobie trud obdarowania zainteresowanego jej działalnością krytyka z zagranicy kilkoma albumami i pięknie wydanym zeszytem przedstawiającym działalność zespołu na przypadający obecnie sezon. I jeszcze na samo zakończenie: skoro pojawiła się nazwa wydawcy, pozwolę sobie na uwagę, że w trakcie mojej dziesięcioletniej współpracy ze wspomnianym wcześniej muzycznym miesięcznikiem, otrzymałem od niemieckiej firmy materiał do recenzji w postaci jednego albumu. Imponujące – nieprawdaż? A mówi się, że reklama jest dźwignią handlu…

Zostawiam jednak takie rozważania, wolę skupić się na radości płynącej z otrzymanego dźwiękowego prezentu, zawierającego jedno, ale wyjątkowe dzieło – I Symfonię c-moll Johannesa Brahmsa. Ulubiony utwór ulubionego kompozytora w wykonaniu, które od teraz być może również stanie się moim ulubionym – wspomnianej Deutsche Radio Philharmonie pod batutą jej stałego i wieloletniego gościnnego dyrygenta – Stanisława Skrowaczewskiego. Melomanom, wielbicielom wielkich kreacji kapelmistrzowskich, zapewne nie trzeba przedstawiać jednego z największych polskich mistrzów batuty o światowej sławie, ale istotnym jest fakt, że przy tej okazji na razie pomijam jego repertuarową specjalność, czyli wspaniałe kompozycje Antona Brucknera, za to sięgam po pierwszą część Brahmsowskich kreacji zarejestrowanych w roku 2011 i opublikowanych przez Oehms Classics zarówno w postaci pojedynczych kompaktów, jak i w ramach większej całości – wspaniałego jubileuszowego zbioru 30 płyt, wydanych dla uczczenia 90. rocznicy urodzin maestra. Jak się teraz okazuje, Stanisław Skrowaczewski święcił triumfy również w symfonice Johannesa Brahmsa, co jest przecież oczywiste, zważywszy na przynależność kompozytora do żelaznego repertuaru każdej najlepszej – i nie tylko – orkiestry na świecie, jak również ze względu na wieloletnią karierę na podium dyrygenckim, na którym okazji do wykonywania dzieł autora Niemieckiego requiem na pewno nie zabrakło. Niewiele ich było w postaci nagrań, gdzieniegdzie krążyły rejestracje Symfonii z Hallé Orchestra z lat 80. ubiegłego stulecia, lecz były trudno dostępne. Sytuacja zmieniła się wraz z opublikowaniem przez Oehms Classics ostatnich, bo dokonanych na kilka lat przed śmiercią maestra, wspólnych rejestracji z Orkiestrą Radiową Kraju Saary, tą samą, z którą łączyły go wieloletnie więzi, a jej szczególnie spektakularną fizyczną postacią jest zrealizowany dla ówczesnej, lecz nieistniejącej już wytwórni Arte Nova kompletu Symfonii Antona Brucknera, będącego jednym z najlepszych zestawów nagrań muzyki kompozytora dostępnych na rynku.

Jeśli chodzi o Pierwszą Brahmsa, śmiem twierdzić, że współpraca polskiego maestra i niemieckiej orkiestry przyniosła kolejne fascynujące i wspaniałe rezultaty. Usłyszenie tego dzieła w nagraniu z roku 2011 było dla mnie ogromnym przeżyciem, co zasługuje na podkreślenie już chociażby z tego względu, że jako zapalony miłośnik kompozytora dysponują bodajże 35 kompletnymi zestawami jego Symfonii, więc materiału do porównań jest sporo. Cieszę się, że dołączy do nich kolejny – spod batuty Stanisława Skrowaczewskiego, pokazującego sztukę dyrygencką najwyższej próby, kunszt oparty na ogromnym artystycznym doświadczeniu, niekwestionowanej maestrii w swoim fachu, dogłębnym zrozumieniu partytury i pokazaniem jej bogactwa w najdrobniejszych szczegółach. Od pierwszych, charakterystycznych taktów wstępu do pierwszej części tchnie z wykonania powaga, pasja i szacunek dla idei kompozytora, przejawiający się na wiele sposobów. Najważniejszym z nich jest bez wątpienia tempo. Wspomniany ustęp, z miarowo wybijanym przez kotły rytmem – Un poco sostenuto. „Dość poowściągliwie”. Jak to rozumieć? Słyszymy tutaj wręcz złoty środek oscylujący między innymi interpretacjami zbyt szybkimi i kompletnie niezainteresowanymi zawartością owego fragmentu, jak i rozciągniętymi aż za bardzo. Efekt końcowy jest znakomity – stanowi wspaniały początek dzieła i jednocześnie płynne i naturalne przejście do Allegra. Wspaniale zaprojektowana przez Brahmsa, okupiona przez kompozytora wieloma lat pracy i zmagań z formą i materią symfonii część zaprezentowana jest w sposób wg mnie idealny, w sam raz, w tempie zrozumiałym, swobodnym, pokazującym zawartość partytury, unikającym ekstremów z jednej czy drugiej strony. Ciekawe jest, że maestro Skrowaczewski zdecydował się powtórzyć ekspozycję, co dla kapelmistrzów z jego pokolenia, lub starszych, których kreacje z pewnością znał, nie było częste. Całość dzięki temu nabiera monumentalnego charakteru, zamykając I Symfonię w czasie 52 minut, zbliżając nagranie do późnych nagrań Leonarda Bernsteina, Carlo Marii Giuliniego czy Sergiu Celibidache, a więc genialnych interpretatorów tego dzieła i muzyki Brahma w ogóle. Zachwycił mnie również ustęp drugi – Andante sostenuto. Mówi się, że kompozytor nie był szczególnym melodystą. Ale ileż piękna, wspaniałych brzmień instrumentów w odpowiedniej podbudowie harmonicznej, ile romantycznego nastroju tkwi w ogniwie, które rzadko kiedy ujawnia swoje prawdziwe walory. Jego słuchanie pod dyrekcją polskiego mistrza batuty było dla mnie estetycznym wstrząsem – nie tylko za sprawą starannego wypracowania elementów wykonania, ale również wydobycia należytej głębi i uroku za sprawą wolniejszego niż zazwyczaj, lecz konsekwentnego i sprawdzającego się tu od pierwszej do ostatniej minuty tempa. W końcu ktoś drugiej części Symfonii oddał należną jej sprawiedliwość! Również kolejne ogniwo – urocze, przepełnione pięknymi tematami i ciekawymi pomysłami Un poco allegretto zabrzmiało tak jak należy – ciepło, z właściwą sobie elegancją i urokiem; nie słychać w nim niepotrzebnego pośpiechu, stającego się, niestety, jakże częstym udziałem w innych rejestracjach. W szeroko zakrojonym, spektakularnym, ale trudnym interpretacyjnie finale podejście do czasu staje się kluczowe nie tylko na jego samym początku, ale i w całości przebiegu, w którym kompozytor tylko kilka razy udziela odpowiednich słownych wskazówek, za to na wykonawców czeka znacznie więcej wyzwań i oddania poszczególnych trzech „segmentów” tego ogniwa w odpowiedni sposób. Również tutaj mądrość i doświadczenie Stanisława Skrowaczewskiego, jego bezsprzecznie absolutnie dogłębna znajomość formy dzieła i wyczucie, z jakim podchodzi do ostatniej części I Symfonii, bardzo się jej przysłużyło, kończąc potężne dzieło w prawdziwie wielkim i porywającym stylu – ale opartym na perfekcyjnej realizacji partytury i odpowiednich umiejętnościach interpretacyjnych. Słuchałem utworu z zapartym tchem – już od dawna żadne inne nagranie op. 68 nie wywarło na mnie takiego wrażenia. Coś wspaniałego!

Skupiłem się szczególnie mocno, jak zawsze zresztą, na istotnej jakby nie patrzeć kwestii tempa, ale nie tylko z tego względu omawiane nagranie jest dla mnie wyjątkowe. Głęboka nić porozumienia łącząca dyrygenta i orkiestrę jest tutaj namacalna, słychać, z jaką starannością, dyscypliną i pasją muzycy realizują jego wytyczne w zakresie poszczególnych komponentów muzycznej kreacji; agogiki, o czym już pisałem, ale również dynamiki, uwzględniania szerokiego wolumenu brzmienia, pięknie wypracowanej frazy, starannej artykulacji, a przede wszystkim umiejętnego zaprezentowania roli poszczególnych instrumentów i ich całych grup. Dzięki dobrej jakości technicznej nagrania słuchać tu całkiem sporo szczegółów, nie zawsze przykuwających uwagę gdzie indziej, za to ciekawych i wnoszących wiele nowego do dotychczas znanej postaci Symfonii. Jak się okazuje – jest w niej nadal sporo do odkrycia.

Być może wielbiciele muzyki kompozytora zostaną przy swoich ulubionych rejestracjach jednego z największych muzycznych arcydzieł w epoki romantyzmu, bo takim jest oczywiście op. 68 Johannesa Brahmsa, lecz warto skierować swoją uwagę na imponujące osiągnięcie naszego wybitnego artysty i współpracującej z nim niemieckiej orkiestry. Owocem tego współdziałania jest w moim przekonaniu absolutnie wyjątkowa, poruszająca i wybitna kreacja I Symfonii c-moll, dzieła zasługującego na naprawdę dopracowane i elektryzujące wykonanie ze strony wielkiego dyrygenta i bardzo dobrej filharmonicznej formacji. W przypadku niniejszego albumu ów warunek został w pełni spełniony. Brawo dla maestro Skrowaczewskiego i Radiowej Orkiestry Kraju Saary! Szkoda, że dopiero teraz mogę wyrazić swój zachwyt nad ich kreacją, ale lepiej późno, niż wcale.


Płytomaniak


Johannes Brahms

Symfonia nr 1 c-moll op. 68

Deutsche Radio Philharmonie Saarbrücken Kaiserslaturern Stanisław Skrowaczewski, dyrygent

Oehms Classics OC 408 w. 2011, n. 2011 CD, 52’00” ●●●●●●


Nagranie w postaci fizycznego CD Audio zostało nadesłane do autora przez Orkiestrę Filharmoniczną Radia Niemieckiego Kraju Saary. Ani wytwórnia, ani jej polski dystrybutor, nie przyczynili się w żadnym stopniu do uzyskania albumu do recenzji.

Komentarze

Popularne posty