Beethoven 2020 (8) - ostatnie Symfonie Karla Böhma.

 


W Beethovenowskim roku 2020 Płytomaniak sięga nie tylko po nowości czy albumy wydane nagrane i stosunkowo niedawno, jego uwagę przyciągają również nagrania dokonane znacznie wcześniej, choć nie można ich nazwać historycznymi. W tę kategorię wpisuje się album z katalogu wytwórni Orfeo, której znacząca część projektów wydawniczych prezentuje seria z zapisem koncertów z przeszłości, przede wszystkim z doskonale znanego i renomowanego Festiwalu w Salzburgu (Orfeo d’Or). Najnowszy wpis w mojej miniserii poświęconej fonogramom z muzyką mistrza z Bonn poświęcę właśnie jednemu z takich tytułów, dokumentujących niewątpliwe wydarzenie z 17. sierpnia 1980 roku. Wystąpili wtedy doskonale znani i niemalże etatowi wykonawcy największych dzieł symfonicznych klasycznego i romantycznego repertuaru – Wiedeńscy Filharmonicy, których poprowadził współpracujący z nimi od dziesięcioleci Karl Böhm. Maestro miał wówczas 86 lat i ów koncert miał się okazać jego przedostatnim na owej prestiżowej imprezie (dyrygował jeszcze dwa tygodnie później  dziełami Wolfganga Amadeusza Mozarta).

Wiele z wydarzeń na rok przed śmiercią słynnego dyrygenta mogło być opatrzone przydomkiem „ostatni” - tak jak ów sierpniowy wieczór wypełniony w całości utworami Ludwika van Beethovena, kompozytora przez niego bardzo cenionego i często wykonywanego. Z tego też okresu, ale o kilka miesięcy później, pochodzi też jego wyjątkowe, choć kontrowersyjne, nagranie IX Symfonii, zrealizowane z tą samą orkiestrą dla wytwórni Deutsche Grammophon. Współczesnych melomanów może szokować stylistyka i czas trwania obu nagrań, cechujących się przede wszystkimi bardzo szerokimi tempami, pozostających na antypodach dzisiejszego szaleństwa zwanego „wykonawstwem historycznie poinformowanym”. Żeby się o tym przekonać, warto spojrzeć na czas trwania prezentowanego albumu, zawierającego II oraz VII Symfonię – wynosi on niemalże 80 minut, a więc niemalże tyle samo, co wspomniana wcześniej Dziewiąta. Druga zawiera się w 38 minutach, zaś Siódma – w 41. Żeby było jasne: jestem ostatnią osobą, która tego rodzaju znaczące zwolnienie może mieć za złe wielkim mistrzom batuty, zwracam tylko uwagę na bardzo charakterystyczny dla wielu sędziwych kapelmistrzów fakt z ostatniego etapu ich kariery na podium – często diametralnie inne podejście do tempa, a przede wszystkim jego spowolnienie. Nie oznacza to jednak w najmniejszym stopniu ani ospałości, ani nudy, ani tym bardziej obniżenia jakości produkcji, czego gwarantem jest w tym przypadku światowej sławy artysta i jedna z najlepszych orkiestr symfonicznych, mający na koncie nie tylko dziesiątki lat współpracy, ale również liczne wspólne projekty nagraniowe poświęcone muzyce Ludwika van Beethovena, w tym jego wszystkie Symfoniom, zarejestrowane dziesięć lat wcześniej, na początku lat 70. dla Deutsche Grammophon. Posiadacze owego kompletu, wydanego jakiś czas temu w nowej wersji w edycji dla kolekcjonerów zestawów wielopłytowych, mają okazję do porównań i analiz. Istotnie, samo podejście orkiestry i dyrygenta, przynajmniej w niezwykle ważnej kwestii temp, aż tak bardzo się nie zmieniło: pierwsza i druga część Symfonii D-dur w zapisie koncertu z Salzburga wydłużyły się o mniej więcej minutę, pozostałe ogniwa – są o kilkanaście sekund wolniejsze w porównaniu z nagraniem studyjnym z roku 1971. Trochę bardziej znaczące różnice dotyczą Siódmej: wydawnictwo DG nosi oznaczenie czasu ok. 37’50”, a więc prawie cztery minuty szybciej w porównaniu z prezentowanym przeze mnie.

Dzięki wolniejszemu pulsowi i większej przestrzeni, muzyka Beethovena wreszcie oddycha, daje w wykonaniu takim jak niniejsze swój pełniejszy obraz, pozwala doceniać interesujące detale, jej szlachetność i emocjonalność wywierają, przynajmniej na mnie, o wiele większe wrażenie. Nie ulega to najmniejszej wątpliwości w przypadku kreacji Filharmoników Wiedeńskich, zespołu z imponującymi tradycjami, dla których obie Symfonie są chlebem powszednim, granym i rejestrowanym często i z udziałem najsłynniejszych mistrzów batuty (by wspomnieć tylko nagrania z katalogu DG pod znakomitymi batutami właśnie Karla Böhma, Carlosa Kleibera, Rafaela Kubelíka czy Leonarda Bernsteina, co ciekawe, dokonanymi w tej samej, 8. dekadzie ubiegłego stulecia, zaś w następnej w projekcie Claudia Abbado). Tutaj słyszymy muzykę, którą sędziwy maestro, po dekadach wykonywania, żegnał się z salzburską publicznością, i jak się miało okazać, również ze światem, muzykę przepełnioną miłością i zrozumieniem z jego strony, na którą znakomita orkiestra odpowiada oddaniem i szacunkiem dla jednego ze swoich ulubieńców. Nie dziwią wobec tego burzliwe owacje tamtejszej publiczności, które w krótkim fragmencie zostały na krążku Orfeo zamieszczone, co przypomina poniekąd drugą oficjalną edycję nagrań Sergiu Celibidache (EMI, obecnie niestety Warner Classics); notabene, jak to u wielkich artystów bywa, obaj panowie nie przepadali za sobą.

Ciekawe, że właśnie późna interpretacja Karla Böhma zbliża się w czasowym wymiarze w jakimś stopniu do podejścia wielkiego rumuńskiego maestro, co słychać zarówno w Drugiej, jak i Siódmej. Podobnie jak tamten, również Austriak zrezygnował z respektowania znaków powtórzeń w częściach utrzymanych w formie allegra sonatowego, co przy dość wolnym tempie nie wyrządza szkody architekturze całości i wpisuje się w tradycje interpretacyjne starszego pokolenia artystów (niedawne i dzisiejsze kreacje klasycznej symfoniki cechują się już innym podejściem: staranną realizacją powtórek, zmniejszeniem składu orkiestry, znacznie szybszymi, z reguły kuriozalnymi i niezrozumiałymi tempami). Ale za to jak wspaniale brzmi ta muzyka pod względem wypracowania frazy, pokazania szczegółów, słuchania się nawzajem poszczególnych sekcji, dialogowania między nimi, korespondencji motywicznej, bogactwa dynamiki, zwracania uwagę na partie instrumentów dętych, imponującej kultury gry – to po prostu zachwyca. Tak uduchowionego i natchnionego Larghetta z II Symfonii się dzisiaj już nie usłyszy; nic dziwnego, że Karl Böhm potrzebował aż 14 minut na pokazanie jego uroku, doskonale wiedząc, że czyste piękno potrzebuje więcej czasu na wybrzmienie. Sama Druga jest pod jego batutą niezwykle szlachetna, porywająca, mistrzowsko poprowadzona i fenomenalnie przez Wiedeńczyków wykonana. Jest w niej kiedy trzeba odpowiednia (nieprzesadna) energia, bogactwo dynamiki, zwartość przebiegu (genialnie zaprojektowana przez Beethovena część pierwsza, zapowiadająca już rewolucyjną Eroikę), wyrazistość rytmu, a nawet rys dobrego humoru (cz. III, nosząca po raz pierwszy nazwę Scherzo oraz żartobliwy, wesoły Finał). Siódma jest za to bardzo dostojna, być może trudno się w niej doszukać dosłownej apoteozy tańca, co twierdził Ryszard Wagner, za to w niniejszym wykonaniu można ją bez wahania uznać za apoteozę ducha, germańskiej tradycji wykonawczej i wspaniałości wyrazu. Poco sostenuto zaskakuje znacznie wolniejszym niż zazwyczaj pulsem, przez co od razu mogą się ujawnić niekwestionowane walory Filharmoników Wiedeńskich, z siłą ekspresji i pięknym brzmieniem na czele, za to następujące po nim Vivace, podane w bardzo dobrym, według mnie, tempem, wywiera doskonałe wrażenie wyraźnym, aczkolwiek nienachalnym punktowanym rytmem. Cześć druga jest wyraźnie wolniejsza, rozciąga się prawie do dziesięciu i pół minuty, przypominając marsz żałobny; jest to ciekawe podejście interpretacyjne i choć być może nie przypadnie do gustu każdemu, zwłaszcza zapalonym krytykom traktującym bardzo pryncypialnie oznaczenia autora (Allegretto), to powaga i dostojeństwo tchnące z tej muzyki mogą się naprawdę spodobać. W kolejnym ustępie czymś nowym i rzucającym inne światło na dotychczasowe kreacje dzieła, jest nieco pompatyczne trio, oparte na starej austriackiej pieśni odpustowej, grane tutaj naprawdę wolno i uroczyście, stanowiąc kontrast z żywszym głównym tematem o charakterystycznej pulsacji trzech ćwierćnut. Finał być może nie przybiera najbardziej porywającego kształtu, ale to może i nawet lepiej, wolę muzykę graną nie jako pęd za każdą cenę do przodu, ale za to ze starannością, dostojeństwem, wyczuciem, konsekwencją i niewątpliwą pasją muzyków orkiestry – temu wykonanie nie da się niczego zarzucić pod tym względem.

Prezentowane nagranie jest zapisem koncertu z przeszłości, dokładniej rzecz ujmując, sprzed 40 lat, więc upływ czasu i fakt rejestracji na żywo na pewno odbijają w jakimś stopniu się na jakości dźwięku, lecz jest ona zdecydowanie do przyjęcia. Trzeba jednakże pamiętać, że nie mamy do czynienia z wypieszczoną pod względem technicznym produkcją studyjną. Sądzę, że nie to właśnie jest najbardziej istotne. Za największą wartość omawianego wydawnictwa uznaję fakt, że mamy do czynienia z cennym muzycznym dokumentem, utrwalający na nośniku i w pamięci potomnych przedostatni występ legendarnego mistrza batuty ze „swoją” orkiestrą w ich ulubionym, sprawdzonym przez dziesięciolecia wspólnych koncertów repertuarze. Można doszukiwać się niedostatków owych wykonań i szczegółowo analizować zalety i wady prezentowanej kreacji wg osobistych preferencji krytyki i słuchaczy, ale dla wzruszeń i emocji, jakie niewątpliwie 17. sierpnia 1980 roku na Festiwalu Salzburgu panowały, warto się z płytą wytwórni Orfeo zapoznać. Z żalem stwierdzam, że epoki takich wykonań, jak Filharmoników Wiedeńskich pod batutą Karla Böhma, już nie ma i niestety nie będzie.

Paweł Chmielowski

 

Ludwig van Beethoven

Symfonia nr 2 D-dur op.36; Symfonia nr 7 A-dur op. 92

Wiener Philharmoniker • Karl Böhm, dyrygent

Orfeo C 910 151 B • w. 2015, n. 1980 • CD, 79’58” ●●●●○○


Komentarze

Popularne posty