Powaga i piękno - w muzyce Johannesa Brahmsa. Gra Benjamin Engeli.
Uważni
Czytelnicy bloga z pewnością dostrzegli już, że Płytomaniak dużo
uwagi poświęca jak na razie kilku kompozytorom, których z całą
odpowiedzialnością może określić mianem ulubionych. Zalicza się
do nich oczywiście Johannes Brahms i choć być może dla pewnych grup znawców i elit nie jest to w
jakimś szczególnie dobrym tonie, to ja jego muzykę po prostu
uwielbiam i bardzo wysoko cenię. Znajdzie się u mnie na stronie
miejsce dla omówień nagrań z symfoniką, kameralistyką, utworami
wokalnymi, ale przede wszystkim czysto instrumentalnymi. Odnosi się
to zwłaszcza do twórczości fortepianowej, dostarczającej mi
zawsze wiele wrażeń podczas słuchania. Nigdy nie jest mi jej mało
i choć pojawiły się na blogu omówienia co najmniej kilku
ciekawych albumów z tym repertuarem, nie poprzestanę na nich,
ciesząc się coraz to nowymi interpretacjami pięknej muzyki autora
Niemieckiego requiem. Najnowszą propozycją, która do mnie
trafiła, jest płyta niemieckiej wytwórni Ars Produktion, mającej sporo do zaoferowania miłośnikom wielkiej pianistyki. Poprzednio
zachwycałem się Chopinowskim recitalem Iwana Biessonowa,
wzbogaconym o parę własnych drobiazgów młodego wirtuoza. Tym
razem w roli głównej wystąpi Szwajcar Benjamin Engeli, obecnie
liczący 42 lata. W krajach niemieckojęzycznych jest już artystą o
uznanej pozycji, prowadzącym aktywną działalność koncertową,
fonograficzną oraz pedagogiczną. Niniejsze wydawnictwo jest dla
polskich słuchaczy dobrą okazją, by poznać owego pianistę, tym
bardziej, że jego album poświęcony prawie wyłącznie muzyce
Johannesa Brahmsa bardzo mi przypadł do gustu.
Program
płyty ułożył bardzo sensownie, przekonująco, z namysłem,
rozpoczynając od utworów z początkowego etapu twórczości
niemieckiego mistrza – czterech Ballad op. 10. Mamy tu
aluzję w kontekście nazwy muzyki do gatunku rozwiniętego przez
Fryderyka Chopina i tak jak u tamtego utwory o wyraźnym rysie
narracyjno-dramatycznym, ale bez jakichś szczególnych inspiracji
pozamuzycznych (choć nad pierwszą, tzw. Edwardem,
szczególnie nastrojową, mroczną i poruszającą pozycją cyklu
znajduje się podtytuł odnoszący się do jednej z opowieści ze
Szkocji, zamieszczonych w Głosach ludów w pieśniach
autorstwa Johanna Gottfrieda Herdera w latach 1778-1779). Innym
podobnym nawiązaniem do literatury jest dwuwiersz z Pieśni
ludowych ww. autora, figurujący nad Intemezzem Es-dur op.
117 nr 1, również nagranym na albumie Ars Produktion, o bardzo
trafnej, „kołysankowej” konotacji. Nie zmienia to jednak faktu,
że w op. 10 znajdziemy multum emocji Brahmsa, wywołanych bądź
lekturą poezji, bądź innymi czynnikami. Benjamin Engeli wspaniale
wgłębia się w ich świat: pełen powagi, siły wyrazu, ale również
zachwycającej melodyki i intrygującego brzmienia. Doskonale
prowadzi narrację, kontrastując poszczególne odcinki dzieł: dwie
pierwsze Ballady, utrzymane w dość wolnym tempie i posępnym
nastroju, przedzielone są pośrodku epizodem dynamicznym –
pianista fenomenalnie buduje napięcie i narastanie dynamiki,
imponując wolumenem i zróżnicowaniem dźwięku, a także
„podkręca” puls, wzbogacając dramaturgię. Trzecia z nich jest
skonstruowana inaczej: rozpoczyna się krótkimi, ostrymi, głośnymi
akordami, przypominającymi wręcz jakiś alarm czy wezwanie, przy
czym w środkowym ustępie zamienia się w wyjątkowo piękną muzykę
o niemalże religijnym, bardzo wzruszającym charakterze. Ów
niedługi fragment, w Fis-dur, brzmi po prostu zachwycająco, będąc
jedną z najpiękniejszych stron muzyki fortepianowej Brahmsa,
potwierdzając kolorystyczne i wyrazowe możliwości dźwięków
czarnych klawiszy (czy to przypadek, że absolutnie genialna
Barkarola Fryderyka Chopina też jest oznaczona tą samą
tonacją?). Warto też się przysłuchać bliżej ostatniej,
najbardziej rozbudowanej czasowo Balladzie H-dur, trwającej
prawie 9 i pół minuty. Ujmuje spokojem, melodią prowadzoną w
prawej ręce na tle wyraźnego akompaniamentu lewej, przechodząc
stopniowo w odcinki o wyjątkowej ekspresji, pełne niesamowitej
głębi, a jednocześnie brzmień, jakich nie powstydziłby się
tworzący ponad pół wieku później sam Claude Debussy
(zadziwiające, że op. 10 jest dziełem kompozytora liczącego
zaledwie 21 lat!). Benajmin Engeli odnajduję się w niej
znakomicie: dobiera dobre tempa, kontroluje emocje, podchodzi do
materii i treści dzieł z respektem, a jego artystyczna powaga i
odpowiedzialność wpisują się idealnie w cechy tej wyjątkowej
muzyki. Łączy z jednej strony skupienie, intymność i szczerość,
z drugiej zaś pasję i temperament. Jest to kreacja zasługująca na
naprawdę duże uznanie – bardzo mi się podoba.
O
ile Ballady utrzymane były w typowo romantycznym, ciemnym
nastroju, to Rapsodie op. 79 potęgują owe wrażenia: cechują
się wyjątkowym emocjonalnym zabarwieniem i dramatyczną siłą
wyrazu. Należą do moich ulubionych kompozycji, ponieważ można je
uznać na kwintesencję fortepianowego stylu Brahmsa. Jeśli ktoś o
nim myśli, że ten instrument brzmi niczym orkiestra, to owe dwa
utwory mogą być najlepszym potwierdzeniem powyższej tezy.
Interesującej również w kontekście faktu, że mamy do czynienia z
ostatnimi opusami napisanymi wyłącznie na fortepian, po czym
nastąpiła wieloletnia przerwa aż do czterech cyklów miniatur z
ostatnich lat życia, reprezentowanych w nagraniu przez przepiękne
Intermezzi op. 117. Brzmienia są tu niezwykle bogate, pełne,
faktura zagęszczona, rozbudowana, wykorzystuje wszystkie rejestry,
zwłaszcza potężne basy, dając wykonawcom pole do popisu nie tyle
technicznego, co interpretacyjnego. Mimo swojej nazwy, sugerującej
wielką swobodę i brak granic formalnych, kompozycje są bardzo
ściśle zanotowane i gruntownie przez kompozytora zaprojektowane w
ramach określonych schematów, przypominających zarówno rondo
(Rapsodia h-moll nr 1), jak i allegro sonatowe (Rapsodia
g-moll nr 2). Z tego względu pianiści muszą z jednej strony
dawać wyraz emocjom o wielkim natężeniu, z drugiej zaś podążać
za tokiem rozumowania autora, dbać o logikę narracji, dobrze
dobrane tempa, zaś ekspresja służyć powinna nadrzędnemu celowi –
kreacji artystycznej, nie zaś bezrefleksyjnemu popisowi (inna
sprawa, że muzyka Brahmsa jak mało która się do tego nie nadaje).
Również w op. 79 Benjamin Engeli jawi się jako wykonawca świadomy,
myślący, czujący i dogłębnie wnikający w formę i sens granych
przez siebie dzieł. Imponuje oczywiście techniką, ale również
czystą muzykalnością i sztuką interpretacji. Pod jego palcami
Rapsodie zachwycają dramatyzmem i powagą, imponują
bogactwem dynamiki i jakością oraz potęgą dźwięku. Przekonuje
mnie w nich całkowicie, że do twórczości kompozytora nie ma
stosunku obojętnego, a wręcz przeciwnie, gra ją z prawdziwym
zaangażowaniem i zrozumieniem. Szwajcarski artysta wpisuje się w
szereg wybitnych i poruszających fonograficznych rejestracji
Rapsodii. Jest znacznie bardziej ekstrawertyczny niż
romantyczny i wrażliwy Adam Laloum, co sprawia, że jego wizja obu
wspaniałych dzieł jest inna, zewnętrznie na pewno efektowniejsza
niż recenzowana na stronie interpretacja młodego francuskiego
pianisty, ale również interesująca i zasługująca na uwagę.
O
op. 117 powiedziano i napisano już wiele, również przez
Płytomaniaka, ale za każdym razem bardzo się cieszę na możliwość
wysłuchania go w nowej interpretacji. Benjamin Engeli gra w sposób
łączący naturalność inspiracji ze starannością przygotowania
materiału i pracą warsztatową. Trafnie rozumie przejmujący,
słodko-gorzki charakter, ujmująco prowadzi narrację, dużo uwagi
poświęca kwestii brzmienia i barwy, zwłaszcza w odcinkach
najbardziej refleksyjnych, utrzymanych w dynamice piano i pianissimo.
Podchodzi z dużym wyczuciem także do właściwego skontrastowania
kompozycji i pod względem dynamicznym, i emocjonalnym, zarówno w
obrębie całości tryptyku, jak i jego poszczególnych części. O
ile pierwszy z utworów wpisuje się idealnie w definicję
instrumentalnej liryki i cechuje się „kołysankowym” rysem, o
tyle kolejne są już nieco bardziej zróżnicowane wyrazowo i
agogicznie, udowadniając odbiorcy, że i w nich może panować
romantyczne wzburzenie, co prawda nieco stłumione, ale pomimo tego
dość wyraźnie słyszalne. Artysta umiejętnie posługuje się
tempem, płynnym i prącym do przodu, ale bez przesady, dzięki czemu
unika niebezpieczeństwa popadnięcia w jakąś rozwlekłość i
zanudzenie odbiorcy. Intermezzi wymagają refleksji i
wyczucia, ale należy je grac umiarkowanie wolno, bez nadmiernego
pośpiechu z jednej strony, ale z drugiej tak, by nie przypominały
jakichś przyciężkich muzycznych głazów. Mają być takimi,
jakimi je zaprojektował sam Johannes Brahms: intymnymi, głęboko
przeżytymi miniaturami, czymś „pomiędzy”, pełnymi trafiającej
do serca słuchacza melodyki, wysmakowanych brzmień, swoistej
melancholii i goryczy, nadających im rys smutnego, absolutnego
piękna. Miała rację Clara Schumann, twierdząca, że „pod
względem zręczności palcowej nie są trudne, lecz technika
intelektualna wymaga pełnego zrozumienia i trzeba być w pełni
obeznanym z Brahmsem, by zagrać je tak, jak zostały pomyślane”.
Nie ulega wątpliwości, że Benjamin Engeli wziął sobie do serca
słowa wybitnej pianistki, a jego produkcja jest namacalnym
potwierdzeniem słuszności powyższej wypowiedzi. Wnika w strukturę
i ducha op. 117 w sposób naprawdę przekonujący, choć dla mnie
faworytami w tym repertuarze są wspomniany już wcześniej
fantastyczny Adam Laloum (Mirare) oraz doświadczony i mądry
Jiewgienij Koroliow (Tacet).
Jest
dla mnie utworem najcudowniejszym i najbardziej niezwykłym. Na
jednej pięciolinii, przy użyciu jednego instrumentu zawarte tu
zostały najgłębsze myśli i najbardziej poruszające
emocje...Jeśli się nie ma pierwszorzędnego skrzypka, nie pozostaje
nic innego, jak pozwolić, żeby ta muzyka grała sama, w wyobraźni.
Ale ten utwór prosi się, żeby coś z nim zrobić...Niemniej,
jakiekolwiek bym wybrał rozwiązanie – orkiestrę czy fortepian –
nie dałoby mi to pełnej satysfakcji. Widzę tylko jeden sposób,aby
zachować istotę tego dzieła – sposób, który ją oczywiście
umniejsza, ale jednocześnie jest jej najbliższy i najczystszy –
grać Chaconne w opracowaniu na lewą rękę solo! Ten sam typ
trudności, ten sam rodzaj techniki, efekty arpeggio – to wszystko
daje mi wrażenie wiolinistyczne.
Tak
w liście do Clary Schumann kompozytor opisywał założenia mu
przyświecające podczas pracy nad adaptacją najsłynniejszego
fragmentu skrzypcowej Partity d-moll Jana Sebastiana Bacha na
fortepian, ale tylko na lewą rękę. Autor, sam jeden z
najznakomitszych pianistów epoki, a przy tym wytrawny znawca
muzycznego dorobku poprzedników, stworzył opracowanie stawiające
jak zawsze w przypadku własnej twórczości duże wymagania
techniczne, ale bezbłędnie oddające głębię i mistrzostwo
oryginału. W kreacji Benjamina Engelego ma się wrażenie, że nie
słyszymy tylko jednej ręki, lecz obydwie, tak bogata w treść
muzyczną i fakturę jest Chaconna w wersji Johannesa Brahmsa
(przypomina to poniekąd sytuację Koncertu D-dur
Maurycego Ravela, również niezwykle trudnego pod względem
warsztatowym i biegłości palcowej). Rzecz jasna, nie ma tu mowy o
walce z materią, co by było nie do pomyślenia w przypadku
doświadczonego pianisty, doskonale, jak dowodzi cały program
krążka, rozumiejącego twórczość autora Niemieckiego
requiem, a na dodatek aktywnie działającego jako
nauczyciel, kształcący kolejne pokolenia adeptów gry na
fortepianie. Łączy doskonałość techniki, zrozumienie sensu i
idei dzieła w wymiarze artystycznym, z niewątpliwymi walorami
pedagogicznymi, dając najlepszy przykład gry na wysokim poziomie, z
której można czerpać inspirację i wiedzę. Wzbogaca tym samym
swoją płytę o dodatkowy element, podnoszący i tak wysoką wartość
całej produkcji.
Niniejsza
płyta jest kolejną propozycją wytwórni Ars Produktion, skierowaną
do miłośników wybitnej pianistyki. Jej największym walorem jest
oczywiście wybitny repertuar i jego wysmakowana, doskonale przygotowana
oraz starannie zrealizowana kreacja, jak również bardzo
dobra realizacja techniczna nagrania, z pełnym, czystym, wyraźnym
dźwiękiem, pozwalającym na sycenie się doskonałym brzmieniem
fortepianu marki Bösendorfer
(cenionej zresztą za życia przez samego kompozytora). Wielbiciele
muzyki Johannesa Brahmsa bez wahania powinni się z prezentowanym
nagraniem zapoznać i docenić niewątpliwe, przynajmniej w moim przekonaniu, zalety. Wzbogaca je
dodatkowo tekst książeczki autorstwa Benjamina Engelego, łączący
wiedzę faktograficzną i rys historyczny o kompozytorze i
repertuarze z własnymi wykonawczymi doświadczeniami i
przemyśleniami – cenna rzecz w kontekście poznawania sposobu
interpretacji przez artystów. Potwierdza tym samym wielowymiarowy
aspekt prezentowanego nagrania i jego wartość, zasługującą na
najwyższą ocenę.
Paweł
Chmielowski
Johannes
Brahms
4
Ballady op. 10; 2 Rapsodie op. 79, 3 Intermezzi op.117; Etiuda wg
Bacha (Chaconna z Partity d-moll na skrzypce solo Jana Sebastiana
Bacha)
Benjamin
Engeli, fortepian
Ars
Produktion 38 250 • w. 2018, n. 2017 • SACD, 74’56”
●●●●●●
Autor
bloga serdecznie dziękuje pani Annette Schumacher z wytwórni Ars
Produktion za nadesłanie albumu do recenzji. Polski dystrybutor tego
wydawcy, niezainteresowany współpracą z Płytomaniakiem i promocją
swoich tytułów na blogu, nie przyczynił się w żaden sposób do
ukazania się tekstu na stronie.
Ein
ganz herzlicher Dank des Textautors geht an Frau Annette Schumacher
(Ars Produktion) für die Zusendung des Albums zur Rezension.
Komentarze
Prześlij komentarz