Beethoven 2020 (4) - naprawdę dobra propozycja z wytwórni Pentatone.
Jakiś
czas temu miałem przyjemność przedstawić na blogu pierwszy
wolumin serii poświęconej Symfoniom Ralpha Vaughana
Williamsa, realizowanych przez Andrew Manze dla wytwórni Onyx.
Pojawiła się wtedy informacja, że będzie okazja do zapoznania się
z kolejnymi projektami sygnowanymi przez tego dyrygenta, ale tym razem
opublikowanych przez inną wytwórnię – Pentatone i dokonanych z
drugim zespołem kierowanym przez niego – Radiową Orkiestrą
Filharmoniczną NDR z Hamburga. Słowa dotrzymałem, przed nami
pierwszy z dwóch albumów tych wykonawców, zawierający arcydzieła
klasycznego repertuaru, a mianowicie V i VII Symfonię
Ludwiga van Beethovena. Niebawem kolejne omówienie na stronie
dotyczyć będzie dwóch ostatnich pozycji - i to jakich! - tego gatunku,
skomponowanych przez Wolfganga Amadeusza Mozarta:
Otwierająca
album wytwórni Pentatone V Symfonia c- moll op. 67 wywarła
na mnie bardzo dobre wrażenie. Być może ci ze słuchaczy, którzy
sięgną po rekomendowane nagranie lub poznający angielskiego
mistrza batuty w tej roli po raz pierwszy, będą żywić jakieś
obawy co do sensowności prezentacji doskonale znanej kompozycji,
znanej nawet nie z dziesiątek, ale z setek nagrań i wykonań. Mogą
nawet w dodatku mieć wątpliwości, jeśli przypomną sobie jego
doświadczenie jako skrzypka współpracującego z formacjami
grającymi muzykę na instrumentach historycznych. Czy aby na pewno w
roli kapelmistrza obędzie się bez typowych dla HIP-u szaleństw
interpretacyjnych? Pragnę uspokoić ewentualnych zaniepokojonych
melomanów: nic takiego nie ma miejsca. Piąta naprawdę może
się podobać i to z kilku względów. NDR Philharmonie z Hamburga
jest znakomitą orkiestrą, z tradycjami, współpracuje z
najświetniejszymi mistrzami batuty, a uważni wielbiciele
dyrygenckich kreacji na pewno przypomną sobie fakt szefowania jej w
latach 1982-1991 przez wielkiego
niemieckiego maestro, Güntera Wanda, z
którym dla wytwórni RCA nagrała
w latach 80. jeden z
najwspanialszych i najpiękniejszych kompletów Symfonii
Ludwiga van Beethovena (od lat
bardzo trudno dostępny w naszym kraju, a szkoda). Również
i dzisiaj zespół brzmi wyśmienicie i w pełni sprawdza się w
żelaznym repertuarze, będącym dla każdej niemieckiej orkiestry
chlebem powszednim. Doskonale prezentują się wszystkie sekcje
instrumentalne, o których właściwe zbalansowanie odpowiednio
zadbał Andrew Manze. Nadał każdej z części bardzo dobre, wręcz
idealne tempo - nieprzesadzone, niezagonione w ogniwach skrajnych,
ale należycie żywe i pasujące do charakteru każdego z części
Piątej.
Poświecił też uwagę brzmieniu i artykulacji, bo jakby nie
patrzeć, wieloletnie doświadczenie w obcowaniu z historycznymi
praktykami wykonawczymi i specyfiką wydobywania dźwięku w tychże
musiało u niego pozostawić pewne ślady. Za przykład niech posłuży
sam początek dzieła, owe słynne takty – słychać w nich
mniejsze wibrato, instrumenty smyczkowe brzmią bardzo wyraziście,
pal licho, że zakończenie frazy z fermatą
na drugiej z dwóch
półnut nie jest jeszcze dłuższe, tak jak osobiście bym tego
sobie życzył. Całość kreacji
nie tylko owego porywającego, dramatycznego ustępu, ale całej
Symfonii
wywiera bardzo dobre wrażenie. Słychać kulturę
gry, dyscyplinę, pasję, ściśle
kontrolowaną energię, wydobycie szczegółów instrumentacji
poprzez wyeksponowanie fraz i motywów nie zawsze dobrze słyszanych
w innych nagraniach. Produkcja
orkiestry jest żywa, zaangażowana, imponuje precyzją, zgraniem, a
owe walory można docenić poprzez bardzo dobrą jakość dźwięku,
cechującą większość produkcji wytworni Pentatone. Doceniam wizję
Andrew Manze w Piątej
i uważam, że na tle bardzo renomowanej i licznej konkurencji,
kreacja jego i NDR Philharmonie może zyskać uznanie melomanów i
znaleźć się w gronie szczególnie interesujących oraz
wartościowych rejestracji słynnej kompozycji. Mnie osobiście –
bardzo się podobała. Skrupulatna
praca nad realizacją partytury, zaangażowanie muzyków i dyrygenta,
wspaniale brzmiąca orkiestra z potęgą i szlachetnością dźwięku
w kulminacjach, jak również
doskonale poprowadzona od
pierwszego do ostatniego taktu narracja, z pewnością powinny
zwrócić uwagę melomanów. Geniusz Ludwiga van Beethovena przemawia
do słuchacza w pełni w prezentowanym wykonaniu.
Czy
na podobne komplementy zasłużyła sobie interpretacja VII
Symfonii A-dur
op. 92? W jej przypadku jednak
narodziły się początkowo u mnie
pewne wątpliwości
odnośnie temp. Być może Andrew Manze miał w momencie dyrygowania
pamiętne określenie Richarda Wagnera o „apoteozie tańca” i
sugerując się tym, podkreślił puls, praktycznie w każdym z
czterech ogniw dzieła. Ponieważ starannie respektował
znaki repetycji i powtarzał
odpowiednie fragmenty wg woli kompozytora zapisanej w partyturze, nie
przyniosło to jakieś szczególne szkody dla łącznego trwania
całości (ok. 39’’40;
dla porównania Piąta,
co ciekawe, trwa równe mniej więcej 33'25", podobnie jak w legendarnym nagraniu Carlosa Kleibera, a więc minimalnie trochę dłużej,
niż można by się było spodziewać po obu panach lubiących szybkie tempa). Tym
niemniej, kilkakrotne wysłuchanie
Siódmej
nieco zweryfikowało moje wrażenia i pozwoliło bardziej docenić
wizję utworu, zaprezentowaną przez angielskiego dyrygenta i
niemiecką orkiestrę. Nie
poczułem się jakoś szczególnie zgorszony tym aspektem wykonania,
zasługującego skądinąd na naprawdę duże uznanie ze względu na klarowność i jakość
dźwięku, czystość gry, precyzję intonacji i wrażliwość rytmiczną.
Nie
zmienia to faktu, że w Symfonii
A-dur za
sprawą zamierzeń kompozytora
zawarte jest wiele energii zarówno
v Vivace („żywo”,
a nie „bardzo żywo”), czyli
części pierwszej, jak też Presto
środkowego scherza oraz finałowego Allegro
con brio („szybko,
z życiem”, ale nie powinien to być pęd na złamanie karku!). Są
to moje własne przemyślenia,
które można podzielać lub nie; wychodzę bowiem z założenia, że
zbyt szybkie tempo, a do niego struktura i treść Siódmej
jak
mało której prowokuje
dyrygentów od zawsze, pozbawia muzyki oddechu i przerwy między
poszczególnymi nutami, frazami, wątkami, nie daje im wybrzmieć.
Niewielu mistrzów batuty potrafiło zaradzić temu zagrożeniu;
muszę przy tej okazji wspomnieć, że wspomniana powyżej współpraca
hamburskich radiowych
filharmoników z Günterem
Wandem przyniosła jedno z moich
ulubionych nagrań VII Symfonii
– chętnie do niego wracam i
bardzo wysoko je cenię, również
z powodu doskonałego zrozumienia zagadnienia temp w utworze.
Bardzo
pozytywną opinię mogę także wygłosić po dokładnym zapoznaniu
się albumem wytwórni Pentatone, przynoszącym naprawdę interesujące i dobre pod względem koncepcyjnym oraz interpretacyjnym rejestrację
obu Beethovenowskich arcydzieł. Co prawda nie można narzekać na
brak nagrań V
i VII Symfonii,
by wspomnieć chociażby szczególnie przeze mnie cenione płyty
wytwórni Deutsche Grammophon, zrealizowane, co ciekawe, niemalże w
tym samym czasie (połowa lat 70. ubiegłego stulecia) przez Rafaela
Kubelíka
oraz Carlosa Kleibera. Wersja Andrew Manze oraz Radiowej Orkiestry
Filharmonicznej NDR z Hamburga zdecydowanie zasługuje na
zainteresowanie i docenienie oraz wysoką ocenę. Jest bardzo spójna,
konsekwentna, wpisuje się w wykonawczą tradycję niemieckich
zespołów, aczkolwiek wzbogacona została o doświadczenia dyrygenta jako skrzypka grającego na dawnych instrumentach i jego
znajomość dawnych praktyk, a takie połączenie przynosi bardzo
satysfakcjonujące rezultaty. Ma również tę zaletę, że słyszymy
muzykę w naprawdę dobrej jakości dźwięku. Jako wielbiciel osoby i dorobku
Ludwiga van Beethovena – polecam. Sądzę, że w jubileuszowym roku 2020 może to być jedna z najciekawszych fonograficznych propozycji dla miłośników twórczości tego kompozytora.
Paweł
Chmielowski
Ludwig
van Beethoven
Symfonie
nr 5 i 7
NDR
Radiophilharmonie • Andrew Manze, dyrygent
Pentatone
PTC 5186 814 • w. 2019, n. 2019 • SACD, 74’12” ●●●●●○
Autor
dziękuje wytwórni Pentatone za nadesłanie nagrania do recenzji.
Polski dystrybutor tego wydawcy, który nie jest w
ogóle zainteresowany promowaniem swoich tytułów na blogu, nie
przyczynił się w żaden sposób do ukazania się omówienia
powyższego nagrania na stronie.
Płytomaniak.blogspot would like to thank Pentatone and Ms. Talita Sakuntala for sending the album and making this review possible.
Komentarze
Prześlij komentarz