Wiolonczela w roli głównej - Koncerty A. Chaczaturiana na jednej płycie (CPO).

 


Oto ostatnia część małego tematycznego tryptyku recenzji poświęconego muzyce kompozytorów zza wschodniej granicy. Poprzednio gościły na stronie omówienia dzieł Borysa Latoszyńskiego i Walentyna Sylwestrowa, teraz zaś nadeszła pora, by sięgnąć do ciekawej i zróżnicowanej twórczości Arama Chaczaturiana (1903-1978), osobiście bardzo przeze mnie lubianego i chętnie słuchanego. Z pewnym wstydem przyznaję, że dotychczas Płytomaniak skierował swoją uwagę tylko na jeden, skądinąd znakomity pod każdym względem album z dziełami autora Tańca z szablami, a był to, przypomnijmy, rewelacyjny debiut Iyada Sughayera z utworami fortepianowymi, wydany przez wytwórnię BIS. Cieszę się, że dwa lata po owym wydarzeniu sympatyczny i utalentowany pianista opublikował w barwach tej samej szwedzkiej oficyny kolejny krążek, tym razem z utworami koncertowymi z udziałem orkiestry. Oczywiście, zostanie on tutaj zrecenzowany w niedalekiej przyszłości, mam nadzieję, że z podobnym rezultatem, czyli bezwarunkowym entuzjazmem nad wybitnym osiągnięciem artystycznym i repertuarowym.

Teraz jednak sięgamy po jeden z tytułów dawno niewidzianej u Płytomaniaka niemieckiej firmy CPO, na którym znalazły się dwa dzieła na wiolonczelę i orkiestrę: Koncert e-moll z roku 1946 oraz późniejsza o siedemnaście lat Rapsodia d-moll. Aram Chaczaturian wzbogacił współczesnych sobie i potomnych wirtuozów o sześć wartościowych pozycji, stanowiących ważny punkt odniesienia w skrzypcowym, fortepianowym oraz wiolonczelowym repertuarze XX wieku. Ciekawe, że najpierw tworzył klasycznie nazwane i uformowane dzieła, zaś po upływie czasu decydował się opatrzyć kolejne pozycje przeznaczone na dany instrument i orkiestrę mianem koncertu-rapsodii, wskazując na bardziej swobodny charakter tychże. We współczesnej fonografii, co zaskakujące, stosunkowo rzadko można znaleźć zestawienia wcześniejszych i późniejszych dzieł tego gatunku, nagranych razem na jednym krążku, z czego jak na razie największy powód do dumy mają wytwórnie Naxos oraz właśnie CPO, oraz, częściowo, za sprawą ww. projektów Iyada Sughayera, BIS.

Jedno ze starszych wydań Przewodnika koncertowego PWM zawiera zadziwiające twierdzenie, że Koncert wiolonczelowy e-moll Arama Chaczaturiana „nie jest efektowny” i „brak mu jest naturalnej spontaniczności”. Nie wiem, jak się rzecz ma z aktualnymi wersjami generalnie potrzebnej dla melomanów publikacji, ale ja mam całkowicie odmienne zdanie od autora przytoczonej wypowiedzi. Słuchałem dzieła wielokrotnie, za każdym razem z zainteresowaniem od początku do końca, nie uskarżając się na rzekome niedostatki, za to cieszyłem się soczystym brzmieniem orkiestry i solisty, nienagannym zespoleniem obydwu podmiotów, wsłuchiwałem się w barwną i atrakcyjną instrumentację oraz oryginalną, charakterystyczną dla kompozytora harmonię. Nie dostrzegłem niczego sztucznego, nieudanego, co przeszkadzałoby w nieskrępowanym odbiorze utworu, skonstruowanego klasycznie w trzech częściach ze znawstwem i smakiem, co jest o tyle warte zauważenia, że wiolonczela była instrumentem Arama Chaczaturiana w latach jego młodości i na początku poważnej edukacji w Moskwie, a praca nad Koncertem i jego partią solową wymagała z jego strony intensywnego przygotowania. Nic dziwnego, pisał go przecież dla kolejnego członka słynnego tria Oborin-Ojstrach-Knuszewicki (pozostałych obdarzył wcześniej dziełami, które weszły do stałego repertuaru). Nie można chyba wysuwać wobec utworu zarzutów, jakie od początku ciążą chociażby nad Koncertem fortepianowym g-moll Antonína Dvořáka i ciężkiej doli, zgotowanej przez niego pianistom. Co dziwne, dzieło Czecha cieszy się zainteresowaniem wirtuozów klawiatury, wśród których można znaleźć naprawdę sławne nazwiska z przeszłości, jak chociażby Światosław Richter (czy pamiętamy wyjątkowe nagranie owej pozycji z samym Carlosem Kleiberem?) czy czasów obecnych (Stephen Hough/Hyperion), nie mówiąc już o oddaniu rodaków autora Tańców słowiańskich, zawsze propagujących jego muzykę, czego przykładem jest dysk Supraphonu z kreacją interesującego duetu artystów młodszego pokolenia Ivo Kahánek/Jakub Hrůša, o którym nie tak dawno dość głośno było w fachowych kręgach.

Wracając do Chaczaturiana, jego Koncert wiolonczelowy być może ustępuje popularności swojemu fortepianowemu i skrzypcowemu odpowiednikowi, ale od początku miał szczęście do wykonawców, by wspomnieć premierę dzieła, kiedy zaprezentował go Światosław Knuszewicki, w ślady którego poszli równie utalentowani koledzy, nie tylko z byłego ZSRR, tacy chociażby, jak na przykład Mścisław Rostropowicz (pierwszy interpretator późniejszej Rapsodii) czy André Navarra. Sądzę, że dobrym wyborem było wybranie do nagrania CPO jednego z najbardziej doświadczonych i prowadzących aktywną działalność koncertową solistów, Szweda Torleifa Thedéena oraz Państwowej Orkiestry Reńskiej Filharmonii z Koblencji, prowadzonej przez Daniela Raiskina, dyrygenta, który dla tej samej wytwórni zarejestrował pozostałe dzieła koncertowe kompozytora, dzięki czemu katalog owego wydawcy zdecydowanie wyróżnia się na plus wśród obecnej konkurencji, zwłaszcza najsławniejszych koncernów o globalnym zasięgu, produkujących bez przerwy kolejne rejestracje nikomu niepotrzebnych nowych wersji Symfonii Schumanna, Beethovena czy powielanych po wielokroć do znudzenia Koncertów Czajkowskiego, Chopina, Beethovena, itp. Międzynarodowe grono wykonawców spisuje się w dziele Chaczaturiaana bardzo dobrze, narracja jest żywa, wciągająca, udramatyzowana, co wpisuje się w powagę i treść utworu, który do popisowych błahostek zdecydowanie nie należy. Mimo iż wiedzie prym szwedzki wiolonczelista z towarzyszeniem niemieckiej orkiestry, nie słuchać w ich grze jakiegoś „północnego” chłodu czy powściągliwości. Muzyka autora Spartakusa potrafi przecież rozpalić i wykonawców, i odbiorców do białości za sprawą wyrazistej rytmiki, orientalnego charakteru, oryginalnej harmonii i barwnej instrumentacji. Owe elementy są wyraźnie słyszalne w interpretacji solisty i towarzyszących mu filharmoników z Koblencji. Torleif Thedéen przykuwa uwagę ekspresją, pełnym i czystym tonem, wyrafinowaną techniką, ale przede wszystkim imponującą muzykalnością. To muzyk odpowiedzialny, szanujący partyturę i intencje autora, potrafiący nadać wykonywanej kompozycji właściwy i trafiający do przekonania odbiorcy charakter. Doskonale współpracuje z orkiestrą, prowadzoną czujną i znającą się na rzeczy batutą Daniela Raiskina, rosyjskiego dyrygenta, dla którego muzyka Arama Chaczaturiana nie ma tajemnic. Ich wizję uznaję za spójną, przekonującą, zasługującą na uznanie i pochwały. Naprawdę może się podobać i tak też było w przypadku niżej podpisanego.

Również Koncert-Rapsodia wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie. Warto poświęcić mu 24 minuty skupienia i uważnego słuchania, by docenić zarówno samo dzieło, będącą ważną i wybitną pozycją dwudziestowiecznego repertuaru, jak i utrzymane na naprawdę wysokim poziomie wykonanie. Sam utwór - dojrzalszy, swobodniej uformowany, bardziej wyrafinowany, dowodzi kompozytorskiego rozwoju autora i osobiście sądzę, że nie można powtórzyć wyroku jego pierwszego profesora, Michaiła Gniessina, że „Chaczaturian imituje tylko sam siebie”. Nie ma tu żadnego celowego powtarzania rozwiązań wypracowanych z sukcesem we wcześniejszym pięknym i wartościowym Koncercie e-moll. Czas poszedł do przodu, zmieniły się okoliczności społeczne i polityczne, autor nieustannie się rozwijał jako twórca, przemianom uległ język, jakim się posługuje. Na tym samym poziomie pozostała jednakże ogromna fantazja twórcza, bogactwo pomysłów, oryginalność brzmienia, doskonałe posługiwanie się zarówno solową wiolonczelą, jak i składem orkiestry symfonicznej, choć nieco mniejszej liczebnie, niż w przypadku poprzednika. Nie ma tu trzech klasycznie uformowanych części, dzieło jest zaprojektowane jako całość bez żadnego formalnego podziału, od początku, mocnych fanfar waltorni i akordów smyczków i perkusji w dynamice forte, aż do efektownego zakończenia trzeba śledzić skrupulatnie poprowadzoną przez kompozytora narrację, będącą pewnym wyzwaniem dla odbiorcy, ale wyzwaniem satysfakcjonującym w efekcie końcowym i poszerzającym muzyczne horyzonty. Ileż bowiem można bazować tylko na utworach Lutosławskiego, Szostakowicza, Elgara czy Prokofiewa, królujących w nagraniach i programach polskich oraz światowych filharmonii jako najbardziej reprezentatywne pozycje na wiolonczelę i orkiestrę XX wieku? Przyznajmy, że jest to dosyć krótka lista. Połączenie Koncertu i Rapsodii Chaczaturiana na jednym dysku, jak dowodzi udana produkcja wytwórni CPO, udowadnia konieczność jej poszerzenia i poszukiwania kolejnych wartościowych pozycji zarówno przez samych wirtuozów owego szlachetnego instrumentu, jak i melomanów. Omawiany przeze mnie album wpisuje się w takie założenia i oceniam go zdecydowanie życzliwie.

Ciekawy, ambitny i wartościowy repertuar, satysfakcjonująca realizacja techniczna nagrania i utrzymane na dobrym poziomie wykonanie są autami niniejszego przedsięwzięcia. Dociekliwym melomanom polecam również lekturę bardzo szczegółowego i dogłębnie potraktowanego tekstowego komentarza o obydwu dziełach po niemiecku i angielsku, choć na trzeciej stronie książeczki z wykazem kompozycji, ich czasem trwania i nazwiskami wykonawców, nie obyło się bez wpadki edytorskiej, ale to się czasami zdarza. W kontekście pozytywnego odbioru całości przedsięwzięcia nie powinno to mieć żadnego znaczenia, za to docenić należy samą produkcję, zapełniającą dość istotną lukę na rynku płytowym i będącą interesującą pozycją w dyskografii twórczości Arama Chaczaturiana.


Płytomaniak


Aram Chaczaturian

Koncert wiolonczelowy e-moll; Koncert-Rapsodia na wiolonczelę i orkiestrę d-moll

Torleif Thedéen, wiolonczela Staatsorchester Rheinische Philharmonie Daniel Raiskin, dyrygent

CPO 555 0007-2 w. 2019, n. 2015/2016 CD, 57’04” ●●●●○○


Nagranie w postaci fizycznego albumu audio zostało nadesłane do autora bezpośrednio przez wydawcę, niemiecką wytwórnię CPO. Jej polski dystrybutor nie przyczynił się w żaden sposób do uzyskania materiału do recenzji.

Komentarze

Popularne posty