Dobrze wykonana i nagrana muzyka M. Karłowicza - ze Szczecina.

 


Kolejne spotkanie Płytomaniaka z Orkiestrą Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie, prowadzącą bardzo aktywną działalność fonograficzną i promocję muzyki swojego patrona, tym razem odbywa się kilka tygodni po zakończeniu Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, zakończonego werdyktami jury zrozumiałymi chyba tylko dla członków owego szacownego grona. Nie chcę jednak się nad tym rozwodzić, ponieważ wydarzenia nie śledziłem, za to nie mogę się powstrzymać od zwrócenia uwagi na coś innego, a mianowicie na program imprezy, w ostatnim etapie której uczestnicy musieli wykonać aż dwa dzieła na skrzypce i orkiestrę. Dobrze, że w pierwszej grupie znalazły się oba Koncerty patrona, zaś w drugiej cztery pozycje należące do żelaznego repertuaru światowego. Szkoda, że do ich grona nie trafiły inne polskie kompozycje podobnego typu, zaś szczególny żal odczuwam z powodu braku chyba najpiękniejszego dzieła tego gatunku, skomponowanego przez Mieczysława Karłowicza. Pisano o tym już wcześniej, zapewne będzie jeszcze mowa o podobnych kontrowersjach programowych w przypadku następnych edycji Konkursu, dobrze zatem się stało, że na jego inauguracji zabrzmiała Symfonia e-moll „Odrodzenie”. Gdyby ją zechciał nagrać prowadzący owo wydarzenie nowy szef Filharmonii Narodowej, Andrzej Borejko, byłoby wspaniale, tym bardziej, że jak na razie dosyć wątła jest działalność fonograficzna tego ostatniego w Warszawie, jakoś nie słyszę o powstających wspólnie nagraniach.

Nie da się tego powiedzieć o Filharmonii w Szczecinie, która nagrała i opublikowała, częściowo pod własnym sumptem, częściowo we współpracy z wytwórnią DUX, komplet utworów orkiestrowych swojego patrona. Pisałem już wcześniej o udanej rejestracji wspomnianej Symfonii, dokonanej, co ciekawe, jak pozostałe dwie części projektu, pod kierunkiem norweskiego kapelmistrza Rune Bergmanna, pełniącego od sezonu 2016/2017 funkcję dyrektora artystycznego i pierwszego dyrygenta Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza. Był to jednak drugi chronologicznie krążek. Pierwszy mam przyjemność przedstawić, co prawda, po czasie, właśnie teraz i został zrealizowany w całości polskimi siłami, ze szczególnym uwzględnieniem roli skrzypka Bartłomieja Nizioła i gościnnie prowadzącego zespół Łukasza Borowicza.

Obu panów nie trzeba specjalnie nikomu przedstawiać, skupię się zatem na podsumowaniu moich zdecydowanie pozytywnych wrażeń odniesionych podczas wielokrotnego słuchania albumu zrealizowanego w kooperacji wytwórni DUX i Filharmonii Szczecińskiej. Bardzo dobre wrażenie wywarło na mnie wykonanie dwóch poematów symfonicznych – Rapsodii litewskiej op. 11 oraz Smutnej opowieści op. 13. W pierwszym z nich na szczególne podkreślenie doskonałe poprowadzenie narracji i zbudowanie logicznej formy, co nie jest takie oczywiste ze względu na „kalejdoskopowy” charakter dzieła, przypominający w jakimś stopniu suitę – Karłowicz opiera materiał melodyczny dzieła na kilku melodiach ludowych, ale jak wykazały badania, nie litewskich, a raczej białoruskich. Brzmią pięknie i wzruszająco, podawane kolejno przez kolejne instrumenty w doskonale brzmiących kombinacjach. Mimo względnej technicznej i formalnej prostoty Rapsodii oraz nieco mniejszej obsady orkiestry, jest ona kompozycją poruszającą, utrzymana w typowej dla autora melancholii, cechuje się wciągającą narracją, doskonałym opracowaniem materiału, piękną melodyką. Nic dziwnego, bowiem jak pisał we właściwym sobie stylu sam autor: „Starałem się zakląć w nią cały żal, smutek i niewolę wiekuistą tego ludu, którego pieśni brzmiały w moim dzieciństwie.” Wykonanie szczecińskich filharmoników pod batutą Łukasza Borowicza udowadnia, że ów zamysł w pełni się kompozytorowi powiódł, a na dodatek utrzymane jest na bardzo dobrym poziomie pod względem warsztatowym, nie brak mu wysokiej temperatury emocjonalnej. Trafnie dobrane tempo całości, jak i poszczególnych epizodów, a także sporo pracy poświęconej na wypracowaniu dynamiki i uwypukleniu planów dźwiękowych sprawiają, że tej kreacji słucha się z prawdziwą przyjemnością i wzruszeniem. Choć Rapsodia jest przecież dobrze znana, to w niniejszym wykonaniu można odnaleźć sporo momentów przykuwających uwagę swoją jakością i świeżością: pięknym, czystym brzmieniem zespołu, kulturą gry muzyków, intrygującą instrumentacją i wydobyciem z partytury nie zawsze dotychczas słyszalnych szczegółów (za przykład może posłużyć chociażby wprowadzenie drugiego tematu: dotychczas trafiał do świadomości odbiorcy fagot w roli głównej, tutaj, za sprawą dociekliwości dyrygenta, słuchać również ważną i pełną wyrazu partię wiolonczel).

Równie wielkie wrażenie wywarła na mnie Smutna opowieść op. 13. Jakże lapidarny i trafny w stosunku do treści i kształtu wyrazowego oraz formalnego tytuł! Kolejny ważny fakt biograficzny wiąże się z owym utworem, a mianowicie chodzi i ostatni ukończony w pełni przez Karłowicza poemat symfoniczny, powstały na rok (1908) przed przedwczesną śmiercią pod Małym Kościelcem w Tatrach w 1909 r. Noszący następny numer opusowy Epizod na maskaradzie znany jest już w opracowaniu Grzegorza Fitelberga. Utwór utrzymany jest w typowym dla kompozytora posępnym i melancholijnym nastroju, którego w zasadzie nie rozjaśnia ani jeden pozytywny czy weselszy moment na przestrzeni niespełna dziewięciu minut czasu trwania: od tajemniczego, utrzymanego w pianissimo wstępu i początkowych odzywek instrumentów dętych, poprzez narastające napięcie i gęstniejącą atmosferę z kulminacjami, na czele z ostatnią z nich w postaci autentycznego odgłosu wystrzału z rewolweru, aż po zamierające w ciszy zakończenie, autor bardzo sugestywnie i konsekwentnie realizuje swój zamysł dźwiękowej ilustracji ostatnich chwil człowieka przed popełnieniem samobójstwa. Mimo dość zwięzłego charakteru i niewielkich rozmiarów czasowych, wynikających być może za sprawą tempa nieco szybszego niż w innych istniejących nagraniach Smutnej opowieści, interpretacja odznacza się ponownie świetnym wyczuciem dramaturgii, jako że nie brak w niej wyrazistych emocji. uwypukleniem kunsztu autora w zakresie instrumentacji, pokazaniem możliwości grup czysto i naprawdę dobrze brzmiącej orkiestry z sekcją dętą na czele, (warto zwrócić uwagę na waltornie). To wszystko skutkuje kreacją utrzymaną na wysokim poziomie, przekonującą, dowodzącą bardzo dobrej formy Szczecińskich Filharmoników prowadzonych przez wytrawnego znawcę polskiego symfonicznego repertuaru. Obu poematów symfonicznych Karłowicza słuchałem z prawdziwą przyjemnością.

Podobnie rzecz się miała w przypadku ostatniej omówionej przeze pozycji programu krążka, ale zarejestrowanej jako pierwsza – Koncertu skrzypcowego A-dur op. 8. Jak wspomniałem na wstępie, uważam go za najpiękniejsze dzieło w swoim gatunku w polskim repertuarze i nie mogę się nadziwić, że jego niewątpliwe walory i wartość znają przede wszystkim nasi melomani, podczas gdy światowej publiczności ów utwór jest raczej mało znany z powodu nieobecności w katalogach największych wytwórni płytowych (nieliczne wyjątki – Chandos, Hyperion czy Naxos, ale to i tak za mało). Cieszę się, że prezentowane wydawnictwo zawiera naprawdę wspaniałą i dopracowaną pod każdym względem kreację kompozycji zasługującej na zdecydowanie większą popularność. Jej porywająca melodyka, szlachetność wyrazu, wspaniale zaprojektowana i wykorzystująca wszelkie możliwości techniczne i wyrazowe partia skrzypiec, wtopiona w świetnie brzmiącą orkiestrę, pogodny, liryczny charakter, tak różny od zamieszczonych tu dwóch poematów, klasycznie skonstruowana forma, mogą przecież trafić do serca każdego miłośnika wiolinistyki w najlepszym wydaniu. Z taką mamy do czynienia za sprawą wybitnego wykonania Filharmoników Szczecińskich i Łukasza Borowicza, towarzyszących soliście – Bartłomiejowi Niziołowi. Artyście o ogromnym doświadczeniu, imponujących zdolnościach i spełniającego się na różnych polach muzycznej działalności jako wirtuoz, muzyk orkiestrowy, pedagog, animator życia kulturalnego, juror konkursów, promotor młodych talentów. Świetnie dobrane, raczej żywe tempa, podkreślające witalny charakter utworu, bardzo dobre ustawienie solisty w stosunku do orkiestry, skutkujące odpowiednim i satysfakcjonującym w odbiorze balansem, idealnie połączenie pierwiastka emocjonalnego i intelektualnego w grze sprawiają, że Koncertu A-dur słuchałem z radością i zachwytem nad pięknem samej kompozycji i znakomitym wykonaniem. Wykonaniem, z którego z pewnością mógłby być zadowolony sam Mieczysław Karłowicz, a na pewno będącego powodem do dumy dla Bartłomieja Nizioła, Orkiestry Filharmonii w Szczecinie i Łukasza Borowicza, powiększającego swoją imponującą dyskografię z przewagą muzyki polskiej. Zasługującej na słuchanie nie tylko od święta, tak jak dzisiaj, ale na co dzień.

Prezentowane wydawnictwo, drugi już rezultat współpracy wytwórni DUX oraz Filharmonii Szczecińskiej, jest w moim przekonaniu udaną i wartościową inicjatywą. Zawiera naprawdę dobrze zagraną i nagraną pod kątem realizacji technicznej muzykę Mieczysława Karłowicza, co jest o tyle ważne, że dotychczasowe, nie tak znowu liczne rejestracje z reguły pozostawiały dla mnie jakiś niedosyt albo pod jednym, albo pod drugim względem. Nie da się tego powiedzieć o omawianym albumie, dopatrzyłem się w nim tylko jednego, niezbyt zresztą znaczącego błędu drukarskiego w książeczce. Dobrze to świadczy o wartości całego przedsięwzięcia, które dla miłośników kompozytora powinno być mile widzianym i zdecydowanie wartym uwagi punktem na liście planowanych zakupów płytowych.


Płytomaniak


Mieczysław Karłowicz

Koncert skrzypcowy A-dur op. 8; Smutna opowieść op. 13; Rapsodia litewska op. 11

Bartłomiej Nizioł, skrzypce Orkiestra Symfoniczna Filharmonii w Szczecinie Łukasz Borowicz, dyrygent

DUX 1377 w. 2016, n. 2016 CD, 55’59” ●●●●●

Komentarze

Popularne posty