La Nuova Musica, nowy Orfeusz i Eurydyka - z katalogu Pentatone.

 


Nie jestem pewien, czy w którymś ze wcześniejszych wpisów zapowiadałem ukazanie się recenzji niniejszego nagrania, ale w każdym razie przyszła pora, by odwiedzającym Płytomaniaka przedstawić i zarekomendować Orfeusza i Eurydykę Christopha Willibalda Glucka. Tego kompozytora jak na razie brakowało na liście autorów na stronie, toteż album wytwórni Pentatone stanowi doskonałą okazję do nadrobienia zaległości. Przy okazji warto zatrzymać się przez chwilę nad samym faktem rejestracji i publikacji opery w warunkach trwającego już od jakiegoś czasu poważnego kryzysu branży fonograficznej, każącego sceptykom powątpiewać w sens, a także komercyjne perspektywy wypuszczenia na rynek kolejnej płytowej wersji dzieła, a na brak nagrań owego arcydzieła skarżyć się raczej nie można. Podziwiać zatem należy odwagę i konsekwencję holenderskiego wydawcy, który jako jeden z nielicznych nadal nagrywa i sprzedaje kompletne opery na fizycznych nośnikach, o co również coraz trudniej. Warto przy tej okazji wspomnieć, że Pentatone otrzymała tytuł „Wytwórni roku” za rok 2019, przyznawany przez prestiżowy miesięcznik Grammophone, zaś w w czerwcu tym samym wyróżnieniem uhonorowało ją jury Międzynarodowych Nagród Muzycznych (ICMA).

Bodajże przed dekadą miałem okazję recenzować debiutancki krążek zespołu La Nuova Musica i Davida Batesa z sakralnymi arcydziełami A. Vivaldiego i F. F. Händla w barwach (ówczesnej) Harmonii Mundi. Było to moje pierwsze spotkanie z wykonawcami, którzy pojawili się na muzycznej scenie i trwale zaznaczyli swoją obecność ciekawymi projektami fonograficznymi oraz aktywnością koncertową. Po upływie lat ponownie sięgam po nagranie angielskich muzyków, tym razem w trochę innej stylistyce, epoce i gatunku – operowym arcydziele wszech czasów. Ponownie po raz pierwszy w wytwórni Pentatone. Słyszymy Orfeusza i Eurydykę „na żywo” z Londynu, w wersji oryginalnej, mającej prapremierę w Wiedniu w październiku 1762 r. Utwór Glucka był następnie zmieniany i opracowywany zarówno przez samego autora (Paryż 1774), jak i innych kompozytorów (Jan Krystian Bach, Hektor Berlioz), w najrozmaitszych wersjach językowych oraz obsadowych (partia tytułowego bohatera stała się obiektem gorącego zainteresowania nie tylko tenorów i barytonów, ale również żeńskich altów i mezzosopranów). Jedynym dodatkiem, którego podczas prawykonania w austriackiej stolicy zabrakło, jest w niniejszym nagraniu wyjątek z późniejszej paryskiej wersji autorstwa samego Christopha Willibalda Glucka – przepiękny instrumentalny fragment z solowym fletem i smyczkami, balet Szczęśliwych Cieni (Błogosławionych Duchów), żyjący autonomicznie w wielu przeróbkach instrumentalnych.

W omawianym nagraniu zdecydowanie najjaśniejszym punktem jest wg mnie kreujący tytułową postać kontratenor Iestyn Davies. Miłośnicy muzyki baroku doskonale znają chociażby jego nagrania sakralnej twórczości J. S. Bacha w wytwórni Hyperion: wybranych Kantat, Magnificatu, Oratorium na Boże Narodzenie, Mszy h-moll czy Pasji Janowej. Równie dobrze jednak czuje się w świecie teatru i chętnie sięga po role operowe, z których właśnie Orfeusz wydaje się być dla niego wprost stworzony. Artysta kładzie nacisk na bardzo liryczną, a nie dramatyczną interpretację partii, co przyjmuję bez zastrzeżeń. Jego słodki, wyrazisty i ładny w brzmieniu głos wydaje się idealnie wręcz wpisywać w ten sposób rozumienia roli. Zachwyca praktycznie w każdym fragmencie opery: w pierwszym akcie bardzo przekonująco oddaje rozpacz i tęsknotę za zmarłą małżonką, budząc bezwarunkową empatię odbiorcy. W drugim zaś jego szlachetne prośby na tle subtelnego akompaniamentu harfy sprawiają, że piekielne upiory i furie łagodnieją i pozwalają mu przekroczyć granicę świata zmarłych. Nic dziwnego – taki śpiew może zmiękczyć nawet najtwardsze serca, również niżej podpisanego...Trzeci akt stawia wykonawcy dość znaczne wymagania natury psychologicznej: bohater cieszy się na ponowne spotkanie z żoną, ale nie może na nią spojrzeć, w przeciwnym razie nie dochowa warunków „ugody” z Amorem i straci ukochaną ponownie, tym razem na zawsze; wyrzuty czynione mu przez zawiedzioną takim obrotem spraw Eurydyki wystawiają jego uczucie, a jednocześnie poczucie obowiązku na ciężką próbę, z której nie wychodzi zwycięsko. Pogrąża się w rozpaczy, a jej świadectwem jest najsłynniejsza chyba aria w dziejach osiemnastowiecznej opery, spopularyzowana na wszelkie możliwe sposoby Che faró senza Eurdice. Zaśpiewana przez Iestyna Daviesa z odpowiednią ekspresją i zaangażowaniem.

Dwie pozostałe role mają co prawda nieco mniej odpowiedziane zadania, ale to nie znaczy, że nie są interesujące. Satysfakcjonująca jest sopranistka Rebecca Bottone jako Amor, obdarzona jasnym, lekkim, giętkim głosem. Szkoda tylko, że słychać ją jakby w oddali, nie tak blisko mikrofonów, jak w przypadku Iestyna Daviesa. Sophie Bevan, kreująca postać Eurydyki, zasługuje na uwagę miłośników wyrazistych kobiecych emocji w operze. Choć pojawia się dopiero w trzecim akcie, przykuwa uwagę szczerością i intensywnością uczuć, a nawet rysem dramatycznym. Nic dziwnego: z jednej strony cieszy się na widok męża, z drugiej przeżywa poważne wątpliwości i czuje rozczarowanie, że ten nie może jej obdarować choćby jednym spojrzeniem, co jest źródłem jej udręki. Artystka wczuwa się w rolę i oddaje nadzieję, rozpacz, wahania bohaterki nie tylko odpowiednio pod względem psychologicznym, ale również czysto wokalnym. Jej duet z Orfeuszem, a także akompaniowany recytatyw i jedyna solowa aria Che fiero momento! stanowią emocjonalną kulminację całej opery.

Docenić należy również prowadzącego całość z werwą i wrażliwością jednocześnie, Davida Batesa. Nie brak tu czysto instrumentalnych fragmentów, w której grająca część zespołu La Nuova Musica wysuwa się na pierwszy plan: począwszy od pogodnej, szybkiej i bardzo efektownej Uwertury, poprzez liczne, niedługie ustępy taneczne w I i II akcie, aż po finałowe, najbardziej rozbudowane divertissement. Brzmią wyśmienicie i, rzecz jasna, posługują się instrumentami z epoki. Nieco mniej do przekonania pod względem czystości oraz urody brzmienia głosów trafia mi chór, ale akurat w „piekielnym” akcie drugim ma to swój sens i jest przekonujące. W poprzednim ustępie udział Chóru im. Monteverdiego na konkurencyjnym albumie Philipsa sprawia mi jednak o wiele większą satysfakcję.

Na rynku jest wiele nagrań Orfeusza i Eurydyki, lecz niniejsze, będące obiektem mojego zainteresowania w postaci recenzji, z pewnością powinno wzbudzić zainteresowanie miłośników dawnej opery i pięknego śpiewu. Dyskografia arcydzieła Christopha Willibalda Glucka powiększa się o interesującą i utrzymaną na wysokim artystycznym poziomie pozycję. Zasługuje na uwagę również z technicznego punktu widzenia: na jednym kompakcie zamieszczono blisko półtora godziny muzyki. Dla znanego z „nowatorskich” rozwiązań edytorskich Polskiego Radia, wydającego w swoim czasie na dwóch płytach albumy z imponującym czasem trwania łącznie 56 minut, może to być szczególnie ciekawe...


Paweł Chmielowski


Christoph Willibald Gluck

Orfeo ed Euridice

Iestyn Davies, kontratenor (Orfeo); Sophie Beavan, sopran (Euridice); Rebecca Bottone, sopran (Amore) • La Nuova Musica • David Bates, dyrygent

Pentatone PTC 5186 805 • w. 2019, n. 2018 • CD, 88”33” ●●●●●○


Autor dziękuje wytwórni Pentatone w osobie pani Tality Sakuntali za nadesłanie nagrania do recenzji.

Płytomaniak.blogspot would like to thank Pentatone and Mrs. Talita Sakuntala for sending the album and making this review possible.

Komentarze

Popularne posty