Wyrazistość interpretacji i porywające wykonanie - Symfonii D. Szostakowicza.



O ile mnie pamięć nie myli, chyba jak dotąd nie miałem okazji zapoznać się z fonograficznymi dokonaniami Andrisa Nelsonsa, chociaż ten prowadzi dość aktywną działalność nagraniową: na rynku nie brak płyt video czy audio.  Nie mogę ocenić jego dorobku w barwach wytwórni Orfeo z wielką symfoniką, wydaną również w formie wielopłytowego zestawu, ponieważ zarówno sama wytwórnia, jak i jej polski przedstawiciel konsekwentnie, za to z niezrozumiałych dla mnie powodów, bojkotują Płytomaniaka. Sądzę jednak, że nawiązanie przez łotewskiego dyrygenta współpracy z Deutsche Grammophon może zmienić ten stan rzeczy, tym bardziej, że okolicznością sprzyjającą memu zainteresowaniu jest szefowanie przez artystę dwóm renomowanym zespołom: Lipskiemu Gewandhausowi oraz Bostońskiej Orkiestrze Symfonicznej. Z tym pierwszym rejestruje Symfonie Antona Brucknera, we współpracy z drugim zaś poświęca uwagę muzyce Dymitra Szostakowicza. Rezultaty owej współpracy są na pewno interesujące, wzbudzają duże poruszenie wśród krytyki i recenzentów, dlatego warto im się uważnie przyjrzeć.

Przede mną album zawierający niezwykle poruszające, efektowne i monumentalne pod względem czasu trwania i emocji, jakie w sobie kryją, pozycje z bogatej twórczości rosyjskiego mistrza. W ostatniej dekadzie nie można narzekać na niedostatek naprawdę interesujących i wartościowych rejestracji jego Symfonii, by wspomnieć chociażby cenione przeze mnie kreacje Wasyla Petrenki (Naxos) czy Walerego Gergiewa (Mariinsky); bardzo dobrze się pisze o pełnym komplecie, zrealizowanym dla Sony Classical przez Filharmonię w Dreźnie i Michaela Sanderlinga, ale z tym tytułem w całości nie miałem okazji się zapoznać. Powstaje również od kilku lat cykl wydawnictw Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej, dyrygowanej przez Gianandreę Nosedę, publikowany na bieżąco przez płytową agendę formacji, LSO Live. To wszystko dowodzi, że wokół muzyki Dymitra Szostakowicza dzieje się dużo, cieszy się ona niesłabnącym zainteresowaniem ze strony wykonawców, a melomani mają w czym wybierać. Sądzę, że ci ze słuchaczy, którzy sięgną po kolejny album zrealizowany w Bostonie przez Andrisa Nelsonsa, nie będą mieć powodów do narzekań, podobnie jak w przypadku wcześniejszych propozycji niemieckiej wytwórni w ramach projektu zatytułowanego W cieniu Stalina. Poprzednie woluminy serii zawierały arcydzieła symfoniki Rosjanina, Symfonie nr V, VIII, IX, X, zaś na rynku jest od jakiegoś czasu dostępny kolejny album z Szóstą i Siódmą.

Zajmijmy się najpierw op. 43, pozostającym nawet na tle różnorodnej twórczości Dymitra Szostakowicza pozycją oryginalną, niełatwą w wykonaniu i odbiorze, stawiającą duże wymagania dyrygentowi, operującą ogromną obsadą instrumentalną (może się z nią pod tym względem równać jedynie Leningradzka). Andris Nelsons zaczyna ją od razu zdecydowanie, ostro, prąc do przodu, ale nie za cenę logiki przebiegu i wyrazistości poszczególnych odcinków i tematów. Podoba mi się jego pomysł na utwór, nie mówiąc już o aktywności, której mógłby mu pozazdrościć autor nijakiej i nudnej kreacji płytowej Czwartej, opisanej na blogu w w swoim czasie, Michaił Pletniow, prowadzący Rosyjską Orkiestrą Narodową. Jaka szkoda, że nie można połączyć perfekcyjnej jakości dźwięku albumu Pentatone z wyrazistością interpretacji i klarownością wizji dzieła Łotysza -byłaby to wspaniała fuzja, muzyczna perfekcja. Dodam tylko, kończąc ten wątek, że w ww. nagraniu Symfonia c-moll trwa aż 74 minuty, męcząc słuchacza, podczas gdy tutaj przyjmuje bardziej zrozumiałe, sensowne i naturalne w odbiorze wymiary czasowe nieco ponad godziny (64”25”). Nie oznacza to, że mamy do czynienia z jakimś szczególnym pośpiechem, wręcz przeciwnie. Wykonanie jest elektryzujące, napięcie nie opada ani przez chwilę, co jest dowodem naprawdę wysokiego poziomu gry i doskonałej koncepcji dyrygenta. Doskonale rozumie on skomplikowaną, wielowątkową konstrukcję utworu, zwłaszcza w szeroko zakrojonych częściach skrajnych (pierwsza trwa 27 minut, trzecia, ostatnia, jest jeszcze dłuższa, zbliżając się do połowy godziny). Poszczególne epizody i tematy zmieniają się, przeplatają ze sobą, budząc zdumienie odbiorcy nad ich ilością i zróżnicowaniem wyrazowym, a także mistrzowską oprawą instrumentalną. Muzycy Bostońskiej Orkiestry Symfonicznej prezentują się z jak najlepszej strony: wszystkie sekcje dochodzą tu do głosu i mają sporo do powiedzenia. Brzmienie zespołu jest kiedy trzeba subtelne i delikatne, zakres dynamiki jest niezwykle szeroki, sięgając od zamierającego lub rodzącego się w ciszy pianissimo po potężne, pełne blasku i siły kulminacje o maksymalnym natężeniu dźwięku (polecam zwłaszcza marszowy początek trzeciego ogniwa i ostatni, głośny epizod finału, poprzedzający tajemnicze, niepokojące, wyrafinowane kolorystycznie zakończenie: z cicho wystukiwanym rytmem perkusji, długimi akordami tłumionych smyczków, odzywkami trąbek, urywanymi nutami harf i udziałem wyjątkowo dobrze pasującego tutaj instrumentu – czelesty). Narracja poprowadzona jest sprawnie, logicznie, przekonująco, co zasługuje na uznanie w przypadku wymagającego pod tym względem utworu. Całość wywiera bardzo pozytywne wrażenie, mimo że sama muzyka Symfonii c-moll do optymistycznej zdecydowanie nie należy. Bogactwo myśli i intensywność emocji, wspaniała instrumentacja, dogłębne wczucie się artystów w materię i treść dzieła, pasja i energia promieniujące z wykonania są wyznacznikami, nie waham się użyć tego określenia, naprawdę wybitnej kreacji. Andris Nelson prowadzący swoją orkiestrę z Bostonu sprawia, że można w końcu zrozumieć, docenić, a przede wszystkim polubić Czwartą, nawet jeśli się jej do tej pory nie słuchało zbyt często (nie mam tu na myśli siebie, uważam ją osobiście za arcydzieło, jedno z największych w XX wieku – częsty przypadek w muzyce Dymitra Szostakowicza).

Spodobało mi się również wykonanie Jedenastej. Bardzo lubię ten utwór od momentu mojego pierwszego zetknięcia się z nim wiele lat temu – fenomenalne nagranie wytwórni EMI pod batutą wspaniałego fińskiego maestro, Paavo Berglunda, wywarło na mnie ogromne wrażenie, tym większe, że, o ile dobrze pamiętam, był to początek mojej przygody z symfoniką Szostakowicza (w owym czasie znałem chyba tylko Piątą). Po dziś dzień rejestracja z 1976 roku, przypomniana w zbiorczej edycji płyt poświęconej owemu dyrygentowi, sytuuje się w rankingach ulubionych i najbardziej wartościowych kreacji op. 103. Nie oznacza to jednak, że nasze czasy nie przynoszą spektakularnych i wartościowych wersji płytowych dzieła: wspomnieć można o cieszącym się pochlebnymi opiniami krytyki album firmy Chandos pod dyrekcją Johna Storgårdsa (ten zrealizował też bardzo dobry komplet Symfonii niedocenianego i mało znanego u nas Carla Nielsena), oraz, oczywiście, drugi z dysków prezentowanego projektu Deutsche Grammophon. Podobnie jak poprzednio, mamy tu zapis koncertu na żywo z jesieni 2017 roku. Jedenasta budzi mieszane uczucia u muzykologów oraz słuchaczy, za to orkiestry i dyrygenci odnajdują w niej spore pole do popisu. Dla tych ostatnich potężna, godzinna partytura, stanowi prawdziwe wyzwanie zwłaszcza pod kątem poprowadzenia narracji w czterech, szeroko zakrojonych częściach. Zwłaszcza rozpoczynający całość Plac pałacowy, trwający tutaj aż 17 minut, wymaga sporego wyczucia na tempo i barwę. Zbyt szybkie poprowadzenie nie wywrze odpowiedniego wrażenia, za wolne zaś może znudzić – trzeba zatem złotego środka i myślącego, muzykalnego, wrażliwego na niuanse kapelmistrza. Andris Nelsons umiejętnie wytworzył odpowiednią atmosferę, mroczną, spokojną, będącą klimatycznym wprowadzeniem do tragedii zilustrowanej przez Szostakowicza z wielką sugestywnością. Pozornie się tu niewiele nie dzieje: dominują ciche i statyczne, posępne akordy smyczków z tłumikami, odzywki harf, zwraca uwagę partia fletu i cytaty pieśni rewolucyjnych, tok muzyki ożywia się tylko na chwilę, angażując większą ilość instrumentów, ale podskórnie czuć można niepokój, sygnalizowany częstymi uderzeniami kotłów. Dojdzie w pełni do głosu w gwałtownych przebiegach i kulminacjach drugiego ustępu, 9. stycznia. Narracja jest tu poprowadzona bardzo dynamicznie, imponują szybkie odcinki smyczków w środkowym fragmencie, udowadniające biegłość bostońskich graczy, szczególnie ważną rolę odgrywa tu też sekcja blachy, a zwłaszcza perkusji, mającej ilustrować dramatyzm wydarzeń z odgłosami wystrzałów broni palnej oddawanych w stronę protestujących robotników. Chwilę wytchnienia, ale tylko pozorną, przynosi Wieczna pamięć, będąca swoistym requiem, lamentem nad skutkami przemocy i padłymi ofiarami. Rozpoczyna się w ciszy pizzicato basów, by przejść w długo się rozwijającą, przejmującą, smutną i pełną wyrazu melodię altówek, aż do momentu wejścia żałobnych, złowieszczych, niskich akordów instrumentów dętych blaszanych i drewnianych. To emocjonalne jądro dzieła, bardzo przejmujące w wyrazie, zwłaszcza kulminacja w środku owego ustępu, z wyraźnie i głośno wybijanym rytmem kotłów. Piękny, nastrojowy temat, powracający w zakończeniu, zagrany jest subtelnie i wzruszająco, lecz zarówno w przebiegu tej części, jak i całej Symfonii, nie ma pogodnych myśli, a harmonia operuje praktycznie bez przerwy akordami w moll. Zadyszany finał ponownie przenosi odbiorców we wściekłą atmosferę walk i tłumu, stanowi triumf brutalnej siły oddanej interwencjami blachy i perkusji, szybkim tempem i motoryką partii smyczków, zresztą typowych dla muzyki Szostakowicza, doskonale artykułowanych. Jedynie środkowy epizod, z delikatną, przejmującą partią rożka angielskiego, medium orkiestrowego pokazującego swoje walory wyłącznie w tego rodzaju solówkach, jest samotnym, niedługim wyrazowym przerywnikiem w ogniwie operującym ogromną masą dźwięku, maksymalnym natężeniem emocji i wieloma efektami sonorystycznymi, bardzo ilustracyjnymi, wręcz filmowymi. Warto zwrócić uwagę na ostatnie, porywające takty, w których dochodzi do głosu instrument niezwykle ważny w rosyjskiej tradycji muzycznej, wzmiankowany poza tym w tytule czwartej części – dzwon. Jedenasta jest zagrana z pasją i zaangażowaniem muzyków oraz kapelmistrza, oddają w niej spektrum emocji, a fantastycznie zaprojektowana przez kompozytora partytura daje wszystkim sekcjom okazję do zabłyśnięcia. Nic dziwnego, że amerykańskie orkiestry, imponujące pod względem technicznym i jakości brzmienia, wielkim upodobaniem darzą Symfonie Dymitra Szostakowicza, by przypomnieć obecne i historyczne nagrania zespołów z Nowego Jorku, Chicago, Cleveland, Filadelfii czy Los Angeles. Kreacja Bostończyków z pewnością wpisze się w najciekawsze, najbardziej efektowne i przekonujące interpretacje twórczości Rosjanina. Po wysłuchaniu Roku 1905 można być pewnym, że atmosfera w tamtejszej Symphony Hall musiała być napięta – i gorąca, aczkolwiek nie ma tu uwiecznionego aplauzu publiczności.

Wybitna kreacja wykonawcza idzie w parze z bardzo satysfakcjonującą, jak na warunki rejestracji koncertów na żywo, jakością techniczną nagrania. Choć może odbiega od imponującej perfekcji i bogactwa cechującego wspomniane wcześniej nagranie Pentatone i Rosyjskiej Orkiestry Narodowej, nie daje mi żadnych specjalnych powodów do narzekań, oddając sprawiedliwość zarówno samej muzyce Rosjanina, jak i wizji dyrygenta oraz jej realizacji przez Bostończyków.

Nie wiem, czy będę mieć jeszcze okazje zrecenzować inne pozycje cyklu Symfonii Dymitra Szostakowicza, powstającego w Deutsche Grammophon; chciałbym, o ile to tylko będzie możliwe, sięgnąć po pozostałe pozycje serii, by przekonać się, czy i w nich powtórzą się wszystkie zalety wykonania opisane wcześniej. Niniejszy wolumin polecam bez najmniejszego wahania nie tylko zapalonym wielbicielom jego twórczości, do których zalicza się niżej podpisany, ale i melomanom stroniącym zazwyczaj od dwudziestowiecznej twórczości orkiestrowej. Każdy z nich znajdzie tu coś dla siebie: ci pierwsi – kolejne doskonałe kreacje płytowe cenionych i lubianych arcydzieł, pozostali – bardzo zaangażowaną, żywą i przekonującą pod każdym względem interpretację, będącą niewątpliwie ogromnym sukcesem Bostońskiej Orkiestry Symfonicznej i Andrisa Nelsonsa. Czekamy na kolejne.

Paweł Chmielowski

Dymitr Szostakowicz
Symfonia nr 4 c-moll op. 43; Symfonia nr 11 g-moll op. 103, „Rok 1905”
Boston Symphony Orchestra • Andris Nelsons, dyrygent
Deutsche Grammophon 483 5220 • w. 2018, n. 2017/2018 • 2 CD, 62’24” + 62’39” ●●●●●○

Autor bloga dziękuje firmie Universal Music Polska i pani Indze Chmielewskiej za nadesłanie albumu do recenzji.

Komentarze

Popularne posty