Arcydzieła rosyjskiej symfoniki - po raz kolejny "na żywo" z Londynu (2).
Przy ostatniej recenzji poświęconej jednej z pięknych, ale zupełnie u nas nieznanych oper Mikołaja Rimskiego-Korsakowa, obiecałem, że będę częściej sięgał po jego muzykę. Nadrabiam więc zaległości i przedstawiam tym razem nowszy krążek, wydany stosunkowo niedawno przez fonograficzną agendę Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej, nagrywającej ostatnio bardzo dużo muzyki rosyjskiej. Sprawcą tego stanu rzeczy jest Gianandrea Noseda, który słowiański repertuar, również operowy, zna bardzo dobrze, o czym Płytomaniak mógł już przy kilku okazjach się przekonać i z reguły ocenić życzliwie rezultat owej współpracy. Do głównego projektu włoskiego mistrza batuty i londyńskiego zespołu, czyli realizowanego od prawie dziewięciu lat kompletu Symfonii Dymitra Szostakowicza będę oczywiście wracać i to nie tylko ze względu na przypadającą w tym roku ważną rocznicę, ale tym razem przedstawiam krążek, którego repertuar obejmuje ważne i piękne dzieła dwóch innych kompozytorów, poszerzając katalog LSO Live o żelazne pozycje rosyjskiego repertuaru.
Do takich należy niewątpliwie V Symfonia e-moll op. 64 Piotra Czajkowskiego, jedna z najczęściej grywanych i rejestrowanych na płytach pozycji swojego gatunku, co dla niej samej nie zawsze wychodzi na dobre. Mnóstwo konkurencyjnych nagrań każe bowiem zadawać pytanie, czy aby na pewno potrzebna jest kolejna Piąta w dyskografii, która wprost pęka w szwach od kolejnych interpretacji, nie zawsze udanych i potrzebnych. Tutaj mamy oczywiście przypadek zapisu koncertu z listopada 2019 roku, co w kontekście dokumentacji działalności Londyńskich Symfoników i ich głównego dyrygenta gościnnego jest bez wątpienia inicjatywą cenną. To, czy zapisze się na dłużej w dyskografii, stanowi zupełnie inną kwestię, na którą można odpowiadać różnie. Osobiście nie jestem do końca przekonany, czy tak się stanie, bowiem swoje wrażenia odniesione podczas jej słuchania określiłbym jednym słowem: mieszane. Z jednej strony niezbyt przypada mi do gustu bardzo rzeczowa, energiczna wizja Piątej, opierająca się na zbyt szybkich generalnie tempach, co moim skromnym zdaniem nie wyszło na dobre zwłaszcza dwóm pierwszym ogniwom. Owszem, otwierajacy całość ważny wstęp zabrzmiał bardzo dobrze i umiejętnie wprowadzał w atmosferę całego dzieła; Gianandrea Noseda słusznie zadbał tutaj o płynne tempa, wszak to jest Andante, a nie coś znacznie wolniejszego. Gorzej wypadły już pierwsze takty następującego po nim ogniwa: opartnego na różnych wariantach pulsu szybkiego lub bardzo szybkiego, czego przedsmak dały słabo i niewyraźnie dobiegające do mych uszu arabeski drewna przy ekspozycji głównego tematu granego przez skrzypce; potem było już tylko szybko, narracja bezwzględnie parła do przodu. Wzruszająca część druga nie do końca spełniła moje oczekiwania pod wiadomym względem, zamykając się zaledwie w dwunastu minutach (12'26”), a gdzie jak gdzie, ale tutaj oczekiwałbym większego wyczucia i oddechu. Błyskotliwy i elegancki Walc poprowadził w stronę efektowanego Finału, który jako jedyny, choć zagrany szybko, nie wywołał u mnie poczucia pewnego dyskomfortu. Spodobało mi się, że Gianandrea Noseda, w odróżnieniu od zdecydowanej większości kolegów po fachu, doskonale zrozumiał melorytmiczną strukturę pierwszego tematu (szybkiego) ostatniego ustępu Symfonii, umiejętnie rozkładając akcenty na słabych i mocnych częściach taktu i frazując tak, jak to przewidział sam Piotr Czajkowski nie tylko tutaj, ale i w całym przebiegu dzieła (podobnie uczynił na przykład Wasyl Pietrenko). Chwalebny wyjatek! Były też inne rzeczy, które wzbudziły moje uznanie. Nie ulegało dla mnie najmniejszej wątpliwości, jak wielką pracę włożył i dyrygent, i zespół, w odczytanie zapisów partytury (przykład powyżej świadczy o tym najlepiej), która przybrała interesującą, a niekiedy nawet frapującą dźwiękową postać. Wycyzelowane frazy, wypieszczona dynamika, wspaniale korespondujące ze soba grupy instrumentów, wywarły na mnie niesamowite wrażenie, nawet tam, gdzie ogólnie temperament kapelmistrza był zbyt ewidentny. Tutaj mogę przytoczyć chociażby ślicznie brzmiace dialogi drewna na początku drugiej po słynnym, pięknym wejściu waltorni, co dowodzi, że wykonawcy poświecili sporo uwagi szczegółom. Dzięki temu słuchanie Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej było niewątpliwą przyjemnością, co w połączeniu z bardzo zaangażowaną, dynamiczną i pełną pasji wizją dyrygenta może stanowić atrakcję dla melomanów ceniących ww. cechy. Doceniam ogólnie bardzo dobrą dyspozycję zespołu i włoskiego mistrza batuty, ale w przypadku szczególnie wartościowych i budzących moje największe uznanie płytowych wersjach V Symfonii pozostaję przy moich dotychczasowych preferencjach. Te nie zmieniły się od lat – i zapewne już się nigdy nie zmienią.
Na wstępnie wspomniałem o twórczości Mikołaja Rimskiego-Korsakowa, do której obiecałem wracać. Drugą i ostatnią pozycją omawianego wydawnictwa stanowią wyjątki z opery o długiej nazwie, ale pięknej i wartościowej muzycznie: Legendy o niewidzialnym grodzie Kitieżu i dziewicy Fiewronii. Ujęte w formie czteroczęściowej suity, cieszącej się sporym zainteresowaniem wykonawców i publiczności, zawierają najważniejsze momenty utworu: Preludium, Weselna procesję, Bitwę oraz Śmierć Fierwronii i Apoteozę. Wyrafinowana, bogata oprawa dźwiękowa tych fragmentów sprawia, że ich słuchanie jest doznaniem wyjątkowym – również w tym przypadku, mimo że ponownie miałbym tutaj zastrzeżenia do niektórych decyzji interpretacyjnych dyrygenta w zakresie temp. Zwłaszcza wstępny Hymn do Słońca wolałbym usłyszeć nieco spokojniejszy, by w jeszcze większym stopniu można było rozkoszować się przepiękną, niezwykle rosyjską w charakterze melodyką i ekspresją tego fragmentu. Ów aspekt jest na tyle istotny, że porównania niniejszej interpretacji z niektórymi konkurencyjnymi płytowymi rejestracjami Suity wykazały z reguły inny sposób podejścia do jej materii; jedynie Michaił Pletniow poprowadził ją jeszcze szybciej, zamykając się w zaledwie 20 minutach – Gianandrea Noseda potrebował na nią dwie minuty więcej. Niemniej, ogólne wrażenie mam pozytywne, ponieważ i tutaj dochodzą do głosy zalety interpretacji obecne w Symfonii Piotra Czajkowskiego. Wyrazista narracja, perfekcyjne posługiwanie się wszystkimi sekcjami orkiestry, a każda z nich ma spore pole do popisu, staranne odczytanie zapisu partytury, uwypuklenie kontrastów wyrazowych, w które muzyka Rimskiego-Korsakowa obfituje, okazały się na tyle przekonujące, że będę do tego nagrania od czasu do czasu z zadowoleniem sięgał, mimo że i tutaj mam innych faworytów ( Dymitr Kitajenko, Neeme Järvi).
Niniejsze nagranie prezentuje arcydzieła rosyjskiego symfonicznego repertuaru w kreacji, której nie można odmówić zalet, a przede wszystkim zaangażowania i naprawdę dobrej formy ze strony wykonawców. Choć obie pozycje krążka mają moim zdaniem bardziej przekonujące wersje fonograficzne, to niniejsza, wydana przez LSO Live, zasługuje na zainteresowanie i podzielenie lub nie wrażeń niżej podpisanego. Obcowanie ze wspaniale brzmiącą, romantyczną muzyką Piotra Czajkowskiego i Mikołaja Rimskiego-Korsakowa jest za każdym razem atrakcją samą w sobie, zaś dodawszy do niej całkiem niezłą jakość dźwieku i energiczną, wyrazistą interpretację, można być pewnym, że prezentowane nagranie Londynskiej Orkiestry Symfonicznej nie pozostawi odbiorcy obojętnym.
Płytomaniak
Piotr Czajkowski – Symfonia nr 5 e-moll op. 64 • Mikołaj Rimski-Korsakow – Suita z opery Legenda o niewidzialnym grodzie Kitieżu i dziewicy Fiewronii
London Symphony Orchestra • Gianandrea Noseda, dyrygent
LSO Live LSO0858 • w. 2022, n. 2019 • SACD, 66'45” ●●●●○○
Nagranie w wersji fizycznego dysku audio zostało nadesłane do autora bepośrednio przez wydawcę, wytwórnię LSO Live. Jej polski dystrybutor nie przyczynił się w żaden sposób ani do uzyskania materiału do recenzji, ani do publikacji tejże na stronie.
Komentarze
Prześlij komentarz