Pieśni poważne i taneczne - w muzyce chóralnej Johannesa Brahmsa.

 


Drugie spotkanie Płytomaniaka z Orkiestrą Symfoniczną z Gävle i kolejne dzieła Johannesa Brahmsa. Wcześniejsze, niezwykle udane, dotyczyło inspiracji innych kompozytorów muzyką mistrza, którzy orkiestrowali jego dzieła przeznaczone na inny niż orkiestra skład albo składali mu hołd swoją muzyką. Tym razem mamy do czynienia z kompozycjami oryginalnymi i jest to przypadek na tyle interesujący, że nie chodzi o niezwykle popularne Symfonie, Koncerty czy Uwertury, którymi zalewa nas od dawna przemysł fonograficzny w coraz to nowych wersjach, wywołując wręcz poczucie przesytu, tym bardziej, że kanon w tej dziedzinie ustalony w przeszłości, ma się wyjątkowo dobrze. Znaczącą zatem zaletą przedsięwzięcia wytwórni Ondine jest nie tylko, jak jak poprzednio, samo wykonanie, ale przede wszystkim repertuar, zawierający utwory wokalno-instrumentalne, a mianowicie na chór i orkiestrę. Do dobrze nam znanych muzyków ze szwedzkiej orkiestry, grających pod dyrekcją swojego naczelnego dyrygenta, Jaime Martína, dołącza cieszący się znaczną renomą Chór Erica Ericsona, którego, wielbicielom gatunku nie trzeba szczegółowo przedstawiać.

Płyta zawiera łącznie pięć pozycji, przy czym trzeba podkreślić, że nie znalazły się na niej wszystkie dzieła tego rodzaju skomponowane przez Johannesa Brahmsa, Dodać również należy, że materiał literacki nagranych utworów stanowią teksty świeckie, nie mamy tutaj do czynienia z muzyką sakralną, będącą ważną częścią bogatego i zróżnicowanego dorobku autora Tańców węgierskich. Jego zapaleni wielbiciele doskonale o tym wiedzą, ale mniej zaawansowani słuchacze mogą się dziwić, znając doskonale znane dokonania kompozytora na polu symfoniki czy kameralistyki. Tymczasem dzieła chóralne, z akompaniamentem czy towarzyszeniem instrumentalnym lub bez, stanowią niezmiernie ważną część twórczości Johannesa Brahmsa, który poświęcał się im przez cały okres swojej pracy nie tylko pisząc, ale również działając czynnie jako dyrygent zespołów wokalnych. Nic zatem dziwnego, że właśnie w wyniku połączenia praktyki w obu obszarach powstały kompozycje na chór i orkiestrę, należące nie tylko do doskonałych osiągnięć w twórczości kompozytora, ale również zajmujące ważne miejsce w repertuarze muzyki niemieckiej doby późnego romantyzmu. Dodam jeszcze, iż końcowy rezultat i wybitna wartość owych kompozycji nie wynika tylko z czysto muzycznego mistrzostwa i sposobu opracowania materii dźwiękowej, dowodzi również dogłębnej znajomości literatury i pasji czytelniczej twórcy, zapalonego kolekcjonera książek.

Najwcześniejszą z zaprezentowanych na krążku pozycji, datująca się w swojej ostatecznej wersji, nagranej tutaj, na rok 1861, jest Pieśń pogrzebowa op. 13, skomponowana do tekstu, którego autorem był renesansowy poeta Michael Weiße (1488-1534). Tytuł idealnie oddaje treść poematu, zaś muzyka cechuje się poważnym i przejmującym nastrojem, co podkreślone jest użyciem tonacji c-moll i metrum marsza żałobnego. Przeznaczona na chór i instrumenty dęte, choć w pierwszej wersji zawierała również podkreślające ekspresję wiolonczele oraz kontrabasy. Wykonanie utworu wywiera odpowiednio wielkie wrażenie, choć zastanawia dość szybki wymiar czasowy całości. Jaime Martín prowadzi dzieło w sześć minut, podobnie jak inni dyrygenci, zwłaszcza ci specjalizujący się w historycznych praktykach wykonawczych (wersja Johna Eliota Gardinera jest wręcz identyczna), podczas gdy kapelmistrzowie, zwłaszcza nieco starszych generacji nadają Pieśni pogrzebowej znacznie wolniejszy wymiar, co mi osobiście odpowiada, ponieważ potęguje się oddziaływania poruszającej i pięknej żałobnej muzyki. Można się o tym przekonać, słuchając alternatywnych wersji np. Bernarda Haitinka czy Antoniego Wita.

Poważny w charakterze jest również Śpiew parek op. 89. Jak widać z numeracji, mamy do czynienia z utworem pochodzącym z dojrzałego okresu twórczości, późniejszym o dwadzieścia lat od swojego poprzednika. Przeznaczony na sześciogłosowy chór mieszany i dużą orkiestrę symfoniczną, ilustruje fragment Ifigenii na Taurydzie Johanna Wolfganga von Goethego. Od początku panuje tutaj dramatyczny i poruszający nastrój, wzmocniony znaczącą w twórczości Brahmsa tonacją d-moll i nie tylko z tych powodów dzieło od momentu swojej premiery jest uważane za mistrzowskie osiągnięcie kompozytora na polu gatunku muzyki wokalno-instrumentalnej. Co ciekawe, przywołany w powyższym akapicie Antoni Wit na nagraniu wytwórni Naxos, prowadzi Śpiew parek o półtora minuty szybciej niż na niniejszym dysku, ale obie interpretacje podobają mi się w równym stopniu.

To samo można by powiedzieć o Pieśni przeznaczenia op. 54, u podłoża której legło dzieło innego wielkiego przedstawiciela romantyzmu w literaturze, fragment Hyperionu Friedriecha Hölderina. Piękny, nastrojowy liryczny wstęp instrumentalny, oparty na melodii skrzypiec z tłumikami i wybijających takt kotłach, prowadzi do wejścia chóru, ilustrującego pierwszą z trzech strof poematu. Druga z nich zilustrowana jest już w zupełnie inny sposób: pojawia się tonacja c-moll, tempo się ożywia, idylliczna atmosfera przekształca się w dramatyczne zmagania, uwieńczone powrotem do spokojnego początku, ale wykonywanego już wyłącznie przez orkiestrę. Jest to chyba najpopularniejszy, oprócz Rapsodii z udziałem altu, tego rodzaju, cieszący się dużą popularnością wśród wykonawców, sięgających po niego chętnie. Co ciekawe, mamy do czynienia z nieco szybszą niż zazwyczaj kreacją, Jaime Martín ujmuje Pieśń przenzaczenia w piętnastu minutach, różniąc się w ten sposób od sławnych i uznanych nagrań np. Philippe'a Herreweghe czy Claudia Abbado, ale i tak nie śpieszy się tak bardzo jak młody i zbyt energiczny Robin Ticciati (Tudor).

Kolejnym znaczącym osiągnięciem Brahmsa jest niewątpliwie Nänie op. 82. Podłożem literackim jest wiersz Friedricha Schillera, zaczynający się sławną frazą: „Również piękno musi umrzeć!”. Sam tytuł oznacza pieśń o żałobnym charakterze, nazwaną tak wg imienia jednej z antycznych rzymskich bogiń. Wracamy zatem do tematy funeralnej, rozpoczętej Pieśnią pogrzebową op. 13, związaną ze smutnym wydarzeniem w życiu autora: śmiercią bliskiego przyjaciela, malarza Anselma Feurebacha. I podobnie jak wcześniej, hiszpański maestro nadaje kompozycji nieco szybszy wymiar czasowy – jego starsi koledzy: Antoni Wit, Claudio Abbado czy Giuseppe Sinopoli pozwalają rozbrzmiewać pełnej wyrazu muzyce Brahmsa o co najmniej dwie minuty dłużej. Co ciekawe, Brahms powziął zamiar zilustrowania tekstu wielkiego niemieckiego poety po zapoznaniu się z identycznie zatytułowanym i przeznaczonym na tę samą obsadę utworem innego kompozytora, Hermanna Goetza.

Znaczne rozjaśnienie atmosfery całości stanowią wybrane Walce-Pieśni miłosne, napisane początkowo (1869 r.) na kwartet wokalny i fortepian na cztery ręce, dające okazję szerokiemu gronu odbiorców do wspólnego muzykowania. Rok później powstała wersja na chór i małą orkiestrę, oparta na dziewięciu wyjątkach z op. 52 oraz 65, tworząca w ten sposób małą suitę, zaprezentowaną również na niniejszej płycie. Autorem tekstów do wcześniejszego zbioru był Georg Friedrich Daumer, opracowujący i przekładający oryginalne wiersze o popularnym i tanecznym charakterze, pochodzenia rosyjskiego, polskiego i węgierskiego, co w przypadku tych ostatnich słychać szczególnie wyraźnie w szóstej pozycji albumu (op. 52 nr 2). Dominuje w nich oczywiście tematyka miłosna, ujęta z różnej perspektywy, ale w ten sposób, by trafić do szerszej publiczności. Jest w tej uroczej i nieco staromodnej z dzisiejszego punktu widzenia stylistyce zarówno humor, dobra zabawa, jak i melancholia, marzenia, powaga czy ironia, podkreśloną przez piękne melodie i wyrazistą rytmikę, nie tylko walca.

Zwracając uwagę na dzieła większych rozmiarów i zajmujących ważne znaczenia w wokalno-instrumentalnej twórczości Brahmsa, nagranych tutaj, porównywałem je z innymi interpretacjami w kontekście szybszych niż zazwyczaj czasów trwania poszczególnych z nich. Owszem, „liczby nie kłamią”, o czym świadczą dane w opisie, ale nie jest to jakiś specjalny problem rzutujący na moją końcową ocenę przedsięwzięcia, a ta jest zdecydowanie pozytywna. Dyrygent ma swoją wizję prezentowanych kompozycji, opiera się istotnie na pewnym zdecydowaniu i niewątpliwym artystycznym temperamencie, przekazywanym odpowiednio skutecznie na członków orkiestry i chóry, ale w żadnym momencie słuchania całości nie miałem wrażenia, że narusza to w jakiś sposób formalną czy wyrazową stronę muzyki i zakłóca jej odbiór. Dodatkowo trzeba stwierdzić, że wiąże się z tym ewidentna czytelność faktury i linii melodycznych, przejrzystość i lekkość brzmienia, które bardzo dobre pasują do muzyki Brahmsa, w której mistrzostwo kontrapunktyczne w głosach i charakterystyczna instrumentacja wymagają specjalnego, wrażliwego podejścia ze strony dyrygenta. Całość prezentuje się naprawdę dobrze, świetnie sprawdza się chór, choć być może w tym przypadku życzyłbym sobie może bardziej wyraźnej wymowy języka niemieckiego. Tym niemniej, niniejsza kreacja naprawdę może się podobać, ponieważ w pełnej krasie prezentuje piękno i powagę dzieł Johannesa Brahmsa, nie brak tu wspaniałych chóralnych brzmień, zarówno lirycznych i intymnych z cudowną melodyką, jak i wspaniałych, pełnych splendorów kulminacji. Nie byłoby to możliwe bez zaangażowania i solidnej pracy Orkiestry Symfonicznej z Gävle oraz Chóru Erica Ericssona, połączonych spójną i przekonującą od początku do końca wizją prowadzącego całość Jaime Martína.

Dobry dźwięk i jak zawsze bardzo profesjonalna i estetyczna warstwa graficzna oprawa całości, wywierają jak najlepsze wrażenie, a w połączeniu z trafiającym do serca i emocji odbiorcy wykonaniem czyni z dysku wytwórni Ondine nabytek mogący wzbogacić domową płytotekę, zwłaszcza u zapalonych miłośników muzyki Johannesa Brahmsa. Płytomaniak będzie się nią zajmował regularnie – z niewątpliwą przyjemnością.


Paweł Chmielowski


Johannes Brahms

Song of Destiny

Works for choir and orchestra

Schicksalslied op. 54; Gesang der Parzen op. 89; Nänie op. 89; Bagräbnisgesang op. 13, Liebesliederwalzer opp. 52,65

Eric Ericson Chamber Choir Gävle Symphony Orchestra Jaime Martín, dyrygent

Ondine ODE 1301-2 w. 2017, n. 2017 CD, 58'08” ●●●●●○

Nagranie w postaci fizycznego dysku audio zostało nadesłane do autora bezpośrednio przez wydawcę, wytwórnię Onidne. Jej polski dystrybutor nie przyczynił się w żaden sposób ani do uzyskania materiału do recenzji, ani do opublikowania tejże na stronie.

Komentarze

Popularne posty