Gianadrea Noseda i Symfonie D. Szostakowicza (1) - nowy cykl LSO Live.
Miło mi donieść, że powstaje kolejny cykl Symfonii Dymitra Szostakowicza – w Londynie. Choć co jakiś czas donoszę o kolejnych pozycjach już zrealizowanego projektu wytwórni Naxos z Liverpoolu pod batutą Wasyla Pietrenki, to nie mogę zapomnieć, że nie jest to już absolutna nowość, czas biegnie do przodu i przychodzi pora na zmierzenie się z dorobkiem konkurencji w tej dziedzinie. Nie sądzę jednak, by Londyńska Orkiestra Symfoniczna i jej stały gościnny dyrygent, Gianandrea Noseda mieli jakieś powody do obaw, mowa tu jest bowiem o jedną z najlepszych formacji europejskich i sławnego mistrza batuty, dysponującego szerokim repertuarem z wielkimi i skomplikowanymi formami na czele. Od kilku lat podczas poszczególnych sezonów ww. artyści wykonują wybrane kompozycje rosyjskiego mistrza, których zapis w odpowiednio przygotowanej postaci ukazuje się następnie w barwach LSO Live, czyli fonograficznej agendy orkiestry z bardzo bogatym i wartościowym katalogiem nagrań. Jak dotąd ukazały się na rynku trzy albumy z Symfoniami I, IV, V, VIII, IX i X; żałuję, że nie miałem jeszcze okazji sięgnięcia po te krążki, ale gdy tylko będę mieć taką okazję, bez wahania je przesłucham i zrecenzuję, tym bardziej, że zapis jednego z koncertów sezonu 2019/2020 w postaci płyty z Siódmą wywarł na mnie jak najlepsze wrażenie i pobudził zainteresowanie pozostałymi.
Oto koncertowa rejestracja z grudnia 2019 roku z londyńskiego Barbican Hall, choć nie słyszymy tutaj obecności ani aplauzu publiczności – ten ostatni byłby całkowicie uzasadniony i wierzę, że tamtejsza publiczność nagrodziła wykonanie VII Symfonii C-dur op. 60 gromkimi i długotrwałymi brawami. Od dawno wykonanie muzyki Szostakowicza nie wywarło na mnie takiego wrażenia, choć wspomniana na wstępie konkurencja też pozostawiła swoje ślady w mej pamięci, o czym można było przeczytać nie tak dawno na stronie. Najnowsze osiągnięcie współpracy Noseda – LSO świadczy jak najlepiej o tejże, a jednocześnie rysuje doskonałe perspektywy na przyszłość, jesteśmy bowiem dopiero mniej niż w połowie całego projektu, a jeśli kolejne jego pozycje będą tak interesujące i poruszające, jak kreacja Leningradzkiej, to oznaczać to będzie naprawdę wielki sukces dla obu stron i zdecydowanie wartościowy i godny uwagi punkt w dyskografii dzieł kompozytora.
Co sprawiło, że z takim uznaniem wypowiadam się na temat utworu doskonale znanego, mającego naprawdę wspaniałe rejestracje z udziałem najwybitniejszych orkiestr i mistrzów batuty, dogłębnie zakorzenionego w świadomości melomanów. Czy da się nim jeszcze czymkolwiek zaskoczyć, pokazać coś nowego, zachwycić na miarę najlepszych osiągnięć konkurencji? Okazuje się, że nawet w przypadku żelaznego repertuaru zaprawionego w nim dyrygenta i orkiestry możliwa jest kreacja naprawdę poruszająca, utrzymana na najwyższym poziomie technicznym i artystycznym, co oczywiście nie dziwi w odniesieniu do renomy wykonawców, a także intrygująca świeżością, brakiem rutyny i zaangażowaniem.
Weźmy pod uwagę standardowe komponenty wykonania, wśród których na plan pierwszy wysuwa się oczywiście agogika. Cała Leningradzka trwa, jak głosi napis na okładce, „przepisowych” i wręcz idealnych 75 minut. Dyrygentowi udała się wielka sztuka, przynajmniej w moim przekonaniu, a mianowicie dobrał wprost idealne i pasujące do każdej z czterech części tempa. Już sam początek dzieła, trudny pod tym względem, wywarł na mnie jak najlepsze wrażenie znalezieniem przez kapelmistrza złotego środka, co sprawiało, że ów fragment nie zanudzał i nie powalał ciężkością, jak to się zdarzało w niektórych nagraniach, z drugiej strony zaś nie był banalny, powierzchowny i nie przemykał szybciutko do kolejnych taktów, nie zapadając odbiorcy w pamięci w przypadki fonogramów z wykonawcami zbyt niecierpliwymi. Miało to później swoją doskonałą i bardzo, ale to bardzo przekonującą kontynuację w słynnym środkowym fragmencie pierwszego ogniwa, niezwykle szeroko zakrojonego, trwającego tutaj prawie 27 minut – w epizodzie „inwazji”. Jego powolne narastanie aż do kulminacji, za sprawą wyśmienitego tempa i perfekcyjnie wypracowanej gradacji głośności, innego składnika interpretacji, doprowadzonego w niniejszej kreacji wprost na wyżyny kunsztu muzycznego przez wykonawców i realizatorów dźwięku, wprost oszałamia jakością i siłą przekazu. To samo da się powiedzieć o kolejnych ogniwach kompozycji, w których Gianandrea Noseda posługuje się czasem po mistrzowsku, dając znakomitą charakterystykę muzyczną i emocjonalną każdej z nich. Zachwyciły mnie wszystkie – a przecież są pełne kontrastów, gdzie szybkie tempo przeplata się z wolnym w poszczególnych taktach, zarówno w części drugiej i trzeciej, gdzie przyśpieszenie narracji odbywa się w środkowym ustępie obydwu, wprowadzając dodatkowe napięcie, w sposób naturalny, spójny, utrzymujący uwagę słuchacza. Bardzo spodobało mi się również podejście dyrygenta do tempa głównego tematu finału Symfonii, jego wprowadzenia, rozwinięcia i kulminacji, gdzie rozwaga i umiar, a więc przeciwieństwo niepotrzebnego i zgubnego w skutkach dla formy i treści utworu pośpiechu, bardzo się przysłużyły zawartości czysto muzycznej i emocjonalnej dzieła.
To, co przykuło moją uwagę, była również niezwykle staranna praca kapelmistrza i muzyków nad dynamiką. Ileż tu jest imponujących kontrastów od ledwo słyszalnych dźwięków po efektowne i pełne splendoru kulminacje, jak często jedne i drugie przechodzą nawzajem w siebie, jak ważna okazała się kwestia ciszy we wspaniałej i wymagającej partyturze. Wspomniałem o tym aspekcie już wcześniej, ale naprawdę zasługuje na podkreślenie, albowiem bardzo wzbogaca wrażenia odniesione podczas słuchania, a niekiedy wręcz pokazuje zupełnie nowe i jakby nieznane jakości utworu, który przecież każdy z miłośników wielkiej symfoniki zna na pamięć. Dla jego ładunku emocjonalnego jest to kwestia pierwszej wagi, zaś w prezentowanym nagraniu nie brakuje miejsc, gdzie kontrasty w głośności powiązane są ściśle ze zrozumieniem przez wykonawców sensu danych fragmentów i nadaniem im odpowiednio wyrazistej ekspresji, w najwyższym stopniu przemawiającej do wrażliwego i czujnie słuchającego odbiorcy. Szczególnie mocno odnotowałem sobie fragmenty części drugiej, a zwłaszcza spokojnego i niezwykle smutnego następującego po nim Adagia, będącego prawdziwym lamentem nad ofiarami wojny i nazistowskiej okupacji, ale również ofiarami koszmaru życia w stalinowskiej dyktaturze. Nie tylko tam zachwyciły mnie wysmakowane solówki instrumentów dętych, nastrojowe i piękne, łagodne partie skrzypiec i altówek, odzywki harf, budujące odpowiednio skupioną i przejmującą atmosferę. Monumentalna Leningradzka, operująca ogromną obsadą instrumentalną, zawdzięcza swoje powodzenie olśniewającej oprawie i wykorzystaniem do maksimum najbardziej efektownych grup w orkiestrze, którymi zresztą Gianandrea Noseda posłużył się znakomicie, dbając o balans i równowagę między nimi (kulminacja epizodu „inwazji” i nakładanie się na siebie różnych planów dźwiękowych), ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że szczególnie wzruszające i niezwykle piękne są liczne ustępy Symfonii skontrastowane z powyższymi pod względem wyrazowym i obsadowym. Dzięki znakomitemu wypracowaniu dynamiki przez wykonawców i odpowiedniej obróbce inżynierów dźwięku, nie ma się najmniejszego problemu z percepcją fragmentów stonowanych, spokojnych, w których ogromną rolę odgrywa wiele mówiąca cisza. Dzięki powyższym zaletom po raz pierwszy od bardzo dawna wreszcie usłyszałem ostatnie takty części wolnej przechodzące niepostrzeżenie attaca do finału – i ich znaczenie.
Istotne i stałe w procesie wykonywania muzyki komponenty wykonania, takie jak tempo, dynamika, prowadzenie frazy i odpowiednie pokazanie grup instrumentalnych w orkiestrze, które są w niniejszym nagraniu oczywiście obecne i ich jakość nie ulega wątpliwości, przyczyniają się do atrakcyjności czysto dźwiękowej i wysokiej wartości nagrania LSO Live. Nie można jednak zapomnieć, iż czysto warsztatowe i naprawdę imponujące umiejętności członków orkiestry oraz dyrygenta idą w parze z ich autentycznym zaangażowaniem, służącym pokazaniu bogactwa emocji zawartych w Leningradzkiej, przemawiających nawet dziś, w warunkach kolejnej wojny za wschodnią granicą, w stopniu namacalnym i dowodzącym niezmiennej aktualności i uniwersalności muzyki Dymitra Szostakowicza. Jej słuchanie było dla mnie doznaniem wyjątkowym i głęboko poruszającym.
Płytomaniak
Dymitr Szostakowicz
Symfonia nr 7 C-dur op.60, „Leningradzka”
London Symphony Orchestra • Gianadrea Noseda, dyrygent
LSO Live LSO0859 • w. 2022, n. 2021 • SACD, 75’00” ●●●●●●
Nagranie zostało nadesłane do autora przez wydawcę, fonograficzną agendę Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej. Polski dystrybutor wytwórni LSO Live nie przyczynił się w żaden sposób do otrzymania albumu i ukazania się jego recenzji na stronie.
Komentarze
Prześlij komentarz