Dziewiąta Brucknera - niereferencyjne nagranie z Pittsburgha.


 

Oto kolejne spotkanie Płytomaniaka z fonograficznymi propozycjami amerykańskich Reference Recordings, którym początek dał kilka miesięcy temu album z kreacjami Orkiestry Symfonicznej z Pittsburgha pod batutą Manfreda Honecka, zawierający dzieła Ryszarda Straussa oraz Ludwika van Beethovena. Ścisła współpraca między ową formacją a austriackim kapelmistrzem trwa od roku 2008, kiedy ten stanął na jej czele, co przyniosło nie tylko powiew świeżości w tamtejszym życiu koncertowym, ale uczyniło z dyrygenta artystę prowadzącego intensywną działalność fonograficzną za sprawą kontraktu z mieszczącą się w San Francisco wytwórnią. Choć nie znam jak dotąd zupełnie wszystkich wspólnych kreacji ww. artystów, to nie ulega wątpliwości, że trwająca od ponad dekady wspólna działalność zasługuje na uważne przyjrzenie się ze strony melomanów – wielbicieli wielkich kreacji żelaznego orkiestrowego repertuaru, czego świadkiem był niżej podpisany podczas omawiania pierwszego tytułu, jaki do niego trafił. Drugi zawiera także arcydzieło muzyki symfonicznej, cieszące się od lat niesłabnącym zainteresowaniem wykonawców, a także odbiorców, znane z wielu wybitnych nagrań największych mistrzów batuty – IX Symfonię d-moll Antona Brucknera.

Muszę nieskromnie przyznać, że nie jestem łatwym odbiorcą nagrań dzieł tego kompozytora i dyrygenckich popisów w tychże, a to dlatego, że bardzo lubię muzykę Austriaka i często po nią sięgam, mam też oczywiście własne preferencje cenionych przeze mnie kapelmistrzów, potrafię też zerknąć od czasu do czasu do partytury, by sprawdzić, czy aby wszystko, co słyszę, pokrywa się z tym, co jest w niej napisane. Z tego względu od razu się usprawiedliwię, że jestem z mniejszości krytyków, którzy prezentowanego nagrania nie chwalą pod niebiosa, aczkolwiek zdają sobie sprawę z walorów samej kreacji i zaangażowania osób odpowiedzialnych za powstanie nagrania, nie mówiąc już o wykonawcach. Wytwórnia Reference Recordings cieszy się opinią prestiżowej i jej produkcje są często nagradzane, tak było również w przypadku omawianego przedsięwzięcia, nominowanej do Nagrody Grammy jako jako najlepiej wykonanego i nagranego albumu z muzyką orkiestrową, czy uhonorowaną tytułem najlepszego nagrania przez New York Times.

Nie zmienia to jednak faktu, że w moim przypadku daleko do podobnych oznak zachwytu zarówno pod względem samej interpretacji, jak i jakości dźwięku. Zacznę od tej ostatniej – omawiana propozycja istnieje w postaci fizycznie jako płyta SACD. Być może posiadacze specjalistycznych odtwarzaczy z dźwiękiem wielokanałowym podzielą entuzjazm fachowców i melomanów w zakresie doskonałej realizacji technicznej nagrania. Ja, słuchając go w wersji elektronicznej, co prawda o wysokiej rozdzielczości i bezstratnej, ale na „zwykłym” sprzęcie, nie mogę w jakiś szczególny sposób potwierdzić podobnego entuzjazmu. Sądzę też, że mimo wszelkich, zasługujących na uznanie, starań realizatorów, również akustyka sali, w którym Symfonię wykonano, też się obrazowi całości nie przysłużyła. Dźwięk odznacza się ekstremami w zakresie rozpiętości wolumenu brzmienia – najgłośniejsze kulminacje, z tą na samym początku, przy zaprezentowaniu pierwszego tematu, nieprzyjemnie uderzają ogromem decybeli, podczas gdy partii solówek instrumentów dętych (np. oboju w tym samym ogniwie) czy nadzwyczaj pięknego fragmentu granego przez smyczki oraz rogi i tuby w przepięknym Adagio, oznaczonego literą L – utrzymanego w dynamice od piano do forte, ale pomimo tego bardzo trudno słyszalnego. Takie przykłady można by było mnożyć, by wspomnieć choćby o samym zakończeniu wolnej części, rozpływającym się w wytrzymanych akordach waltorni i miarowych dźwiękach smyczków w niebyt, ale tutaj praktycznie nieobecnym. Żeby cokolwiek z owych miejsc dotarło do uszu słuchacza, trzeba manipulować głośnością odtwarzania, ale czy na tym polega aktywne i twórcze obcowanie z nagraniem muzycznym, na dodatek z tej miary dziełem, jakim jest Dziewiąta Brucknera? Nie wydaje mi się. Owszem, na słuchawkach być może brzmi to lepiej i jakość odbioru jest zdecydowanie lepsza, ale nie słucham muzyki klasycznej przy pomocy takich akcesoriów.

Swoją cegiełkę do tego obrazu całości dołożył zresztą sam Manfred Honeck, preferujący na ogół szybkie tempa, na co zwracałem uwagę już we wcześniejszej recenzji przy słuchaniu Eroiki Beethovena, ale niestety, podobny zabieg w przypadku dźwiękowego kolosa, jakim jest Symfonia d-moll, może się mijać z celem. By nie sięgać daleko po przykłady, proszę posłuchać samego początku pierwszej części, w którym na tle tremola smyczków instrumenty dęte prezentują motywy pierwszego, szeroko zakrojonego tematu, rozwijane następnie przez orkiestrę, doprowadzone do wspomnianej wcześniej potężnej, oszałamiającej decybelami, kulminacji w potrójnym forte. Należy to grać uroczyście (nm. feierlich), co jak byk stoi w partyturze, ale cały fragment oznaczony jako C, poprzedzający ową kulminację, należy zagrać z umiarkowanym przyśpieszeniem, a w ostatnich dwóch taktach nawet zwolnić, by nie powstał łomot, hałas i nieczytelna, głośna plama dźwiękowa, jak w tym przypadku. Co więcej, Honeck we już we fragmencie B wyraźnie przyśpieszył, do czego zapisy partytury nie uprawniają. Porównanie początku dzieła z innymi nagraniami płytowymi, które sobie cenię wyżej, dowodzi, że słusznie trwam przy konkurencyjnych, znacznie bardziej przekonujących wizjach Dziewiątej. Co ciekawe, są wśród nich takie, które w ostatecznym wymiarze trwają mniej niż nagranie Refrence Rercordings, by przywołać chociażby dwóch geniuszy batuty – Bruno Waltera (Sony) czy Sergiu Celibidache (DG), ale sposób rozumienia przez nich materii i symboliki kompozycji, nie mówiąc o kapelmistrzowskiej charyzmie, zdecydowanie góruje nad prezentowanym nagraniem. Potwierdza się to jeszcze w szybko zagranym ogniwie środkowym, trwającym tutaj niewiele ponad 10 minut (10’05”). Scherzo pada z reguły ofiarą temperamentu kapelmistrzów, widzących w jego posępnej, ostinatowej rytmice i nieprzyjemnej harmonii być może jakąś zapowiedź Święta wiosny, toteż z reguły prowadzą je w zdecydowanym żywym tempie, podczas gdy grane trochę wolniej również zachowuje swoje fascynujące walory, a przy tym słychać bogactwo myśli i szczegółów instrumentacji, zagłuszanych rytmem ćwierćnut i decybelami akordów fortissimo kotłów i blachy w najbardziej spektakularnych odcinkach (tutaj ponownie kłania się Bruno Walter). Recenzowany przeze mnie album Orkiestry Concertgebouw pod batutą Daniele Gattiego dowodzi, że i dzisiaj można go grać nie śpiesząc się, ale bez straty dla wyrazowej zawartości utworu i jego potencjału oddziaływania na słuchaczy. Choć ten ustęp dzieła pod batutą Manfreda Honecka nie wpisuje się w moją koncepcję kompozycji, utrwaloną przez ulubione nagrania ww. kapelmistrzów, ale również innych, z Günterem Wandem na czele, to jednak nie sposób odmówić mu siły wyrazu, potęgi brzmienia, dzikiej, porywającej ekspresji, czyniących zeń jeden z najbardziej monumentalnych i niezwykłych fragmentów napisanych przez Antona Brucknera. Na szczęście, sytuacja zmienia się w pięknym, natchnionym Adagio (mamy do czynienia z tradycyjną, trzyczęściową wersją Dziewiątej). Tutaj Honeck zdecydowanie się uspokaja, prowadząc ów niezamierzony przez kompozytora finał w ponad 27 minut, idealnie wpisując się w formę i treść owego łabędziego śpiewu autora, w którym muzyka oddycha, zachwyca głębią i spokojem. Szkoda, że nie wszystkie niedostatki odbioru, przywołane we wcześniejszym akapicie, nie pozwoliły mi w pełni rozkoszować się owocami geniuszu Brucknera, ale w kontekście energicznej i wyrazistej narracji poprzedzających części, Adagio wywarło na mnie bardzo dobre wrażenie, przypominając nieco wielką kreację Eugena Jochuma ze Staatskapelle Dresden (EMI; co ciekawe z jeszcze szybszym Scherzem, ale podobnie pięknie i dostojnie zagranym wolnym ogniwem).

Zaniepokojonych moimi szczegółowymi i niezbyt przychylnymi uwagami pragnę uspokoić, że przedstawiają punkt widzenia autora, który można podzielić lub nie. Nie jest to w każdym razie złe nagranie, bynajmniej, lecz nie do końca wpisuje się w mój obraz Dziewiątej, utrwalonej na ulubionych nagraniach z wybitnymi kreacjami mistrzów batuty oraz orkiestr. Również i niniejszy fonogram może zdobyć uznanie słuchaczy ceniących wyrazistość temp, ekspresji, szeroki wolumen brzmienia i jakby nie patrzeć, realizację techniczną dysku dla wymagających odbiorców. Symfonicy z Pittsburgha prezentują się bardzo dobrze, zaś szczególną rolę odgrywa pełna splendoru sekcja blachy, z fantastycznymi waltorniami, przykuwającymi natychmiast uwagę odbiorcy. Z czysto dźwiękowego punktu widzenia jest niniejszy wolumin zdecydowanie atrakcyjnym tytułem i jest kolejnym imponującym rezultatem współpracy z Manfredem Honeckiem. Dla niżej podpisanego, mimo wszelkiego uznania dla doskonałej formy orkiestry, niewątpliwie starannego przygotowania partytury przez dyrygenta (pisze o tym szczegółowo w książeczce), jego zapału i zaangażowania, jakie biją z nagrania, prezentowane nagranie jest na pewno interesujące i godne uwagi, lecz nie będzie najbardziej znaczącym punktem odniesienia w ulubionej dyskografii IX Symfonii Antona Brucknera.


Paweł Chmielowski


Anton Bruckner

Symfonia nr 9 d-moll

Pittsburgh Symphony Orchestra • Manfred Honeck, dyrygent

Reference Recordings FR-733 • w. 2019, n. 2018 • (SACD), 63’10” ●●●●○○


Autor bloga dziękuje wytwórni Reference Recordins i pani Janice Mancuso za nadesłanie albumu w formie elektronicznej do recenzji. Polski dystrybutor tego wydawcy nie przyczynił się w żaden sposób do ukazania się omówienia powyższego nagrania na stronie.

Płytomaniak.blogspot would like to thank Reference Recodings and Ms.Janice Mancuso for sending the album as download files and making this review possible.



Komentarze

Popularne posty