Jedną
z serii wydawniczych monachijskiej wytwórni Orfeo jest Orfeo D’Or,
dokumentująca wybitne wydarzenia muzyczne odbywające się w
bawarskiej stolicy, ze szczególnym uwzględnieniem koncertów
tamtejszych orkiestr i występów sławnych mistrzów batuty. Grono
owych albumów, bo już kilkanaście lat temu, powiększyły krążki
wznowione przez wydawcę w roku 2017, na których znalazły się
zapisy „żywych” wykonań trzech arcydzieł
Ludwika van Beethovena z udziałem Bawarskiej Orkiestry Państwowej
pod batutą Carlosa Kleibera, mających miejsce w latach 1982 oraz
1983. Tym samym powiększyła się zadziwiająco nieliczna ściśle
symfoniczna dyskografia tego legendarnego dyrygenta, obejmująca
przede wszystkim niewielką ilość nagrań studyjnych w barwach
wytwórni Deutsche Grammophon oraz video firmy Philips w formie
albumu DVD, zawierającego występ artysty z Królewską Orkiestrą
Concertgebouw w Amsterdamie (za jakiś czas Płytomaniak przypomni o
tym wydarzeniu przy okazji omawiania albumu z Symfoniami
Beethovena).
Koncerty
sprzed prawie czterech dziesięcioleci były wówczas wydarzeniem
wielkiej rangi. Współpraca Kleibera z Bawarską Orkiestrą
Państwową trwała już kilkanaście lat i przyniosła generalnie
znakomite rezultaty, zarówno na polu opery, jak i symfoniki.
Doceniała to monachijska publiczność – na prezentowanych
krążkach zamieszczono zasłużone owacje i okrzyki uznania po
wybrzmieniu końcowych akordów. Czy wg mnie ów entuzjazm był
uzasadniony w przypadku każdego z dzieł, poinformuję za jakiś
czas, ale przy tej okazji nasuwa się refleksja, że w latach 70. i
80. Monachium mogło się poszczycić stałą obecnością
największych mistrzów batuty stale współpracujących z
tamtejszymi zespołami, by przywołać przykłady Carlosa Kleibera
właśnie, ale również Rafaela Kubelíka
czy Sergiu Celibidache. W tym kontekście twierdzenie, że Berlin
Herberta von Karajana był w drugiej połowie ubiegłego stulecia
absolutnie niekwestionowaną muzyczną stolicą Niemiec, wydaje się
mocno dyskusyjne.
Jaki
obraz
Symfonii Ludwika
van Beethovena wyłania się z prezentowanych nagrań, będących
ważnymi dokumentami kulturalnego życia stolicy Bawarii z jednej
strony, a kariery Carlosa Kleibera z drugiej? Realizacja dźwiękowa
każe niestety pamiętać, że mamy do czynienia z zapisem koncertów
na żywo sprzed prawie 40 lat i trzeba mieć na uwadze wszelkie
konsekwencje tego faktu. Mam
na myśli występującą niekiedy różnicę głośności między
poszczególnymi ścieżkami, jak również brak dużej dźwiękowej
przestrzeni, co w salach koncertowych o specyficznej akustyce nie
zawsze przynosi dobre efekty. Można by pod tym kątem analizować
wszystkie trzy nagrania dalej, zastanawiać się na przykład, czy
blacha w kulminacjach nie jest zbyt chropowata, zaś smyczki
posługują się zbyt gęstym, intensywnym dźwiękiem, itd. Jeśli o
mnie chodzi, to oczywiście, zwróciłem uwagę i na te mniej
korzystne elementy wykonania i realizacji technicznej, lecz w miarę
poznawania propozycji wytwórni Orfeo, wolałem bardziej skupiać się
na jej zaletach, a do nich należy przede wszystkim słuchanie
genialnej twórczości Beethovena pod dyrekcją jednego z
najsłynniejszych, ale również najbardziej kontrowersyjnych
mistrzów batuty ubiegłego stulecia.
Niewątpliwą gratką dla jego wielbicieli jest jedyna oficjalna rejestracja audio VI Symfonii F-dur. Usłyszawszy ją po raz pierwszy, byłem nieprzyjemnie zaskoczony znaczącym skróceniem czasu trwania całości (zaledwie 35 minut), wynikającym z opuszczenia przez dyrygenta repetycji, a także bardzo szybkim tempem, zwłaszcza w pierwszym ogniwie, które jak mało które wymaga w moim przekonaniu subtelniejszego podejścia i oddechu. W zbyt pośpiesznej narracji giną wspaniałości i liryzm, przykryte gonitwą i stłumieniem niektórych muzycznych myśli i bogactwa faktury. Zdziwiłem się – zaledwie osiem i pół minuty, zaś wesołe Scherzo, ilustrujące wesołą wiejską zabawę trwa mniej niż 3 minuty? W tym kontekście finałowy dziękczynny śpiew, zamykający się w 8’21”, nie szokuje aż tak bardzo, choć i tak jest szybszy od większości konkurencyjnych nagrań o minutę, dwie lub więcej. Z biegiem czasu jednak przestało mnie to szokować, poświęciłem się delektowaniu się jakością gry Bawarskiej Orkiestry Państwowej, a ta akurat sprawuje się wyśmienicie, pieszcząc ucha odbiorcy eleganckimi smyczami i pięknymi instrumentami dętymi, z fletami i obojami na czele. Choć mój sposób słyszenia uwielbianej przeze mnie Pastoralnej dość znacząco różni się pod względem temp od zaprezentowanego przez Carlosa Kleibera, to i tak uznaje jego kreację za niezwykłą: szczerą, wypełnioną emocjami i bardzo zaangażowaną. Burzliwe owacje publiczności po wybrzmieniu ostatniego taktu Szóstej uznaję za zasłużone. Ostrzegam jednak, że do takiej oceny dochodzi się po wielokrotnym słuchaniu nagrania i poznawaniu jego walorów, choć być może znajdą się słuchacze, do których rejestracja z listopada 1983 roku przemówi od razu.
Cieszę się, że na jednej z płyt z owymi koncertami znalazł się zapis wykonania IV Symfonii B-dur op. 60. Jest to jedyne oficjalne nagranie audio dokonane z udziałem Carlosa Kleibera. Słychać, że owa nieco pozostająca na uboczu wielkich sióstr kompozycja (znajdująca się w nie byle jakim sąsiedztwie, między Trzecią a Piątą), była bardzo bliska dyrygentowi. Tajemniczy wstęp do części pierwszej, utrzymany w dynamice piano i pianissimo, przerwanej następnie potężnymi durowymi akordami zwiastującymi początek sonatowego allegra (zagranego zgodnie z intencją autora jako „szybko i żywo” – tak jak cała Symfonia) jest znakomitym i pełnym napięcia wprowadzeniem do dzieła, w którym potem nie ma generalnie śladu po poważniejszych i ciemniejszych emocjach, za to króluje w nim radość, energia, żywioł ruchu i rytmu – nic dziwnego, że właśnie pod batutą Kleibera Czwarta brzmi znakomicie i może wręcz zachwycać słuchacza. Przy tak wybornym wykonaniu ten ostatni nie zważa raczej na fakt rejestracji nagrania w koncertowych warunkach z roku 1982, przy czym jakość dźwięku na tej płycie jest zdecydowanie do przyjęcia. Warto przy tej okazji odnieść się do wspomnianego wyżej nagrania video z Amsterdamu, gdzie w rok później, zabrzmiała ta sama Czwarta, ale już nieco inaczej: z repetycjami we wszystkich częściach (tutaj Kleiber je pominął, znacznie skracając czas trwania poniżej 30 minut), być może jeszcze bardziej zachwycająco, lekko i radośnie za sprawą natchnionego prowadzenia filharmoników przez dyrygenta, który wręcz tańczył na podium.
O ile Czwarta rozpoczynała pierwszą część wieczoru 3. maja 1982 roku, o tyle Siódma była jego triumfalnym i niezwykle efektownym zwieńczeniem – zabrzmiała znakomicie. Cechą dominującą owego wykonania jest niebywała siła, energia i radość promieniująca z orkiestry i dyrygenta, który z prowadzonych przez siebie zespołów – w tych jakże rzadkich chwilach, kiedy występował publicznie – zawsze umiał wydobyć maksymalne zaangażowanie i entuzjazm. Kleiber wybrał ponownie bardzo szybkie tempa, charakteryzujące wszystkie trzy Symfonie, ponadto pominął repetycje w częściach skrajnych, toteż Siódma trwa zaledwie 34 minuty. To, co w podobnym wydaniu np. Karajana czy Toscaniniego zdecydowanie nie budzi mojego entuzjazmu, u Austriaka nie stanowi dla mnie jakiegoś wielkiego problemu, rzutującego na ostateczną ocenę, która jest zdecydowanie pozytywna. Kapelmistrz przedstawił arcydzieło Beethovena w sposób porywający pod względem ekspresji, wyrazistej rytmiki i imponującej skali dynamiki: fragmenty grane piano i pianissimo brzmią znakomicie (pierwszy akord i początkowe takty Allegretta), zaś możliwości orkiestry wiodące do oszałamiających kulminacji zapierają dech w piersiach. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że pełna pasji wizja dyrygenta jest w przekonująca, spójna, jasna dla odbiorcy, wynika z dogłębnej znajomości partytury i zamiłowania dla geniuszu Beethovena, opiera się również na ogromnym doświadczeniu, autorytecie i niezwykłej osobowości samego Carlosa Kleibera. Pod względem czysto dźwiękowym, technicznym, VII Symfonia brzmi najlepiej ze wszystkich opublikowanych przez wytwórnię Orfeo.
Cieszy
fakt, że niemiecki wydawca od wielu lat konsekwentnie przypomina
wybitne wydarzenia koncertowe z przeszłości, o czym Płytomaniak już
donosił i
donosić od czasu do czasu będzie. Płyty będące przedmiotem
mojego omówienia mają wielką wartość dokumentalną, poznawczą i
artystyczną, jako że powiększają nieliczną oficjalną
dyskografię Carlosa Kleibera, dlatego miłośnikom tego artysty i
wielkiego symfonicznego repertuaru mogę je z czystym sumieniem
zarekomendować. Trzeba jednak przypomnieć, że austriacki maestro
przeszedł do dziejów dyrygentury innymi słynnymi nagraniami,
przede wszystkim legendarną kreacją V i VII
Symfonii.
Dokonane dla Deutsche Grammophon rejestracje z udziałem
Filharmoników Wiedeńskich stały się referencyjną pozycją w
różnego rodzaju rankingach i katalogach płytowych, wyznaczając
wykonawcze standardy, z którymi jak dotąd mało kto mógł się
zmierzyć. Choć na zawsze pozostaną świadectwem najwybitniejszych
osiągnięć fonografii i melomani poszukujący kontaktu z genialną
muzyką w porywającej kreacji będą do nich nieprzerwanie powracać,
to zaprezentowane przeze mnie fonogramy, mimo nie tak dobrej oprawy
technicznej, również zasługują na uznanie miłośników
nietuzinkowych muzycznych interpretacji. Szkoda tylko, że sama
wytwórnia przy wznowieniu w roku 2017 owych tytułów, nie pomyślała
o rozwiązaniu korzystnym dla nabywców – wypuszczanie na rynek w
pełnej cenie trzech płyt, z których każda zawiera jedynie 32-38
minut nagranego materiału, nie świadczy zbyt dobrze o orientacji
jej marketingowego działu w realiach współczesnego rynku
płytowego.
Ludwig
van Beethoven
Symfonia
nr 4 B-dur op. 60
Bayerisches
Staatsorchester •
Carlos Kleiber, dyrygent
Orfeo
C 100 841 B •
w. 2017, n. 1982 •
(CD, AAD), 32’37” ●●●●●○
Symfonia
nr 6 F-dur op. 68 „Pastoralna”
Bayerisches
Staatsorchester •
Carlos Kleiber, dyrygent
Orfeo
C 600 031 B •
w. 2017, n. 1983 •
(CD, AAD), 38”52” ●●●●●○
Symfonia
nr 7 A-dur op. 92
Bayerisches
Staatsorchester •
Carlos Kleiber, dyrygent
Orfeo
C 700 051 B •
w. 2017, n. 1982 •
(SACD, AAD), 35”39” ●●●●●○
Komentarze
Prześlij komentarz