Poważna czy filmowa? Muzyka Danny'ego Elfmana na płycie Sony Classical.
Generalnie nie lubię zdarzających się od czasu do czasu w świecie sztuki
dźwięków sytuacji, że jakiś wykonawca, który nie był dotąd
kojarzony z działem muzyki zwanej niezbyt trafnie poważną, zapałał
nagle do niej wielką miłością i zapragnął stać się
„klasycznym” kompozytorem. Niestety, w ramach recenzenckich obowiązków miałem przed
laty okazję do zapoznania się wypocin Tony’ego Banksa,
założyciela grupy Genesis, opublikowanych pod szyldem wytwórni Naxos. Nie muszę dodawać, że nie przypadły
mi w ogóle do gustu. Obawiam się, że teraz sprawa ma się podobnie
w przypadku Danny’ego Elfmana. Jak głosi informacja w książeczce
wydanego przez Sony Classical albumu, jego „muzyka jest
znana milionom i jako uzupełnienie swoich ponad stu ilustracji
filmowych, tworzy również dla sal koncertowych”. Muszę
ze skruchą przyznać, że nie należę do owych wymienionych powyżej
mas, nie znam generalnie ani filmów, do których pisał Elman, ani
tym bardziej jego dorobku, a poza tym zatrwożyła mnie ostatnia
część cytatu – biada salom koncertowym mających wątpliwą wg
mnie przyjemność dostąpienia zaszczytu prezentacji jego dzieł
„poważnych”. Obawiam się, że jest to przypadek
zamieszczonego na krążku Koncertu
skrzypcowego oraz Kwartetu fortepianowego.
Nieczęsto
zdarza mi się jako krytykowi sytuacja, że nie mam ochoty na
komentowanie zarówno samego repertuaru, jaki i swoich refleksji
związanych z poznawaniem tegoż. Zacznijmy od pierwszej z pozycji,
nazwanej szumnie Jedenaście jedenaście. Skąd taki tytuł?
Partytura liczy aż 1111 taktów, dając dowód grafomanii Elfmana,
bowiem trwająca prawie 45 minut kompozycja jest przerażająco
nijaka i nudna. Można to samo odnieść do Kwartetu
fortepianowego. Za kompromitację autora należy uznać fakt,
że nie miał jak dotąd wielkiego pojęcia, jak należy pisać w
owych gatunkach, więc jak to dobrze, że był kiedyś na świecie
nie kto inny, jak Dymitr Szostakowicz, ewentualnie Sergiusz
Prokofiew, na których można się bezwstydnie wzorować, jeśli
samemu się nie wie, o co w symfonice i kameralistyce chodzi. Obaj mistrzowie mogą zatem z dumą, zza grobu, patronować radosnej twórczości Danny'ego Elfmana. Cóż za żenada, i to
jeszcze dobrowolnie i otwarcie przyznana w słowie od autora w
książeczce albumu. Zawsze mi się wydawało, że gdy się ma
ambicje kompozytorskie, to powinno się podążać za swoim
natchnieniem, wyobraźnią i artystyczną determinacją, a nie
oglądać się za innymi i czerpać od nich pomysły. Tutaj mamy
dziwaczną hybrydę muzyki użytkowej i tzw. poważnej, przynajmniej z nazwy i
ukształtowania formy w postaci czterech lub pięciu części, ale
wypełnionych dźwiękami zakorzenionymi głęboko w świecie
filmowych partytur i ilustracyjności. Owszem, Elfman ma w tym wprawę
i trzeba mu to przyznać, ale obydwa dzieła brzmią wyłącznie jako
dźwiękowe kalejdoskopy, niepowiązane ze sobą, zmieniające się
co chwilę. Autor nie ma szczególnego potencjału, jeśli chodzi o rozwijanie i przetwarzanie
tematów, o logikę przebiegu i przekonującą narrację, a zamiast
tego wypełnia poszczególne części kinowymi w charakterze i
pochodzeniu sekwencjami dźwięków. O ile w Koncercie
doświadczenie w tworzeniu partytur na orkiestrę – pytanie, czy
ktoś je za niego instrumentuje, co jest tajemniczą poliszynela w
przypadku hollywoodzkich kompozytorów – jako tako się udaje i
całość nosi rys efektowności, lecz tylko zewnętrznej, bo głębi
i i inspiracji w nich brak, o tyle w przypadku Kwartetu słychać,
że posługiwanie się parą skrzypiec, altówką i wiolonczelą jest
dla niego zadaniem ponad siły, dobrze, że jest przynajmniej do
dyspozycji fortepian. Zaskakuje pretensjonalność obu utworów,
wyrażona w tytułach – co mają do rzeczy Wilczęta
(oryginalnie Die Wolfsjungen), jako ostatnia część
drugiego z dzieł? Jaki to ma sens? Nie da się z nich zapamiętać w
zasadzie niczego, o charakterystycznych melodiach integrujących
całość i wyróżniających się z przebiegu nie wspominając, co
też nie wystawia najlepszego świadectwa Elmanowi jako
kompozytorowi. Zamiast tego słyszy się przez 45 lub 19 minut
dźwięki, utrzymane niemal przez cały czas w moll, kojarzące się
bardzo silnie z filmem i dosłownymi ilustracjami do ekranowych scen,
sekwencje, których nie potrafi rozwijać, przekształcać, zmieniać
i budować napięcia w sposób bardziej ambitny i twórczy, niż
tylko generalnie poprzez motorykę, szybkie tempa, crescenda czy nagłe zamieranie w kulminacjach.
Zieje z tego nudą i nijakością. Jako „poważny” kompozytor
Danny Elfman nie ma mi absolutnie niczego do powiedzenia.
Pod
względem doboru repertuaru omawiany dysk jest dla mnie osobiście nieporozumieniem, ratuje go w pewnym stopniu zaangażowanie wykonawców.
Bardzo dobrze prezentuje się solistka, pełna temperamentu i
ogromnych możliwości technicznych wirtuozka smyczka, Sandy
Cameron, wsparta przez Królewską Szkocką Orkiestrę Narodową,
którą prowadzi John Mauceri. Również Kwartet Fortepianowy
Filharmonii Berlińskiej zasługuje na komplementy za niewątpliwy
profesjonalizm i wysoki poziom występu, choć żałuję, że
formacja wywodząca się z tak renomowanej instytucji została
zaangażowana do nagrania muzyki, która nie wywołuje, przynajmniej
u mnie, żadnych pozytywnych emocji. Na plus omawianego
przedsięwzięcia należy uznać również realizację techniczną
nagrania.
Nieliczne
zalety płyty Sony Classical nie przesłaniają jednak faktu, że
może wywrzeć wrażenie wyłącznie u mniej wymagających
słuchaczy, którym trafi do przekonania. Osobiście – nie polecam. Co prawda o gustach się nie
dyskutuje i to co, nie podoba się mnie, może zyskać uznanie u
innych odbiorców, lecz szczerze wątpię, by ktoś mógł się
zachwycić „poważną” muzyką Danny’ego Elfmana. Może niech
pozostanie przy filmie, dla dobra klasyki i melomanów.
Paweł
Chmielowski
Danny
Elfman
Koncert
skrzypcowy „Jedenaście jedenaście”, Kwartet fortepianowy
Sandy
Cameron, skrzypce • Philharmonisches Piano Quartet Berlin • Royal
Scottish National Orchestra • John Mauceri, dyrygent
Sony
Classical 19075869752 • w. 2019, n. 2018 • CD, 64’53” ●●●○○○
Autor
bloga dziękuje firmie Sony Music Entertainment Poland i panu Adamowi
Zarzyckiemu za nadesłanie albumu do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz