Ostatnia "Symfonia Leningradzka" Marissa Jansonsa - na dysku BR Klassik.

 


Dawno nie było już u Płytomaniaka recenzji nagrań BR Klassik, fonograficznej agendy Radia Bawarskiego, prężnie działającej i wbrew trudnym czasom w branży muzycznej, aktywnie działającej i regularnie wypuszczającej na rynek nagrania studyjne lub koncertowe z udziałem prowadzonych przez siebie zespołów. Nie trzeba szczególnie przypominać że wśród nich do najwybitniejszych zalicza się Orkiestra Symfoniczna, prowadzona gościnnie lub na stałe przez światowej sławy mistrzów batuty. Na jej czele stał w latach 2003-2019 Mariss Jansons, o którego dokonaniach miałem już kilka razy okazję donosić. Niestety, coraz więcej płyt łotewskiego maestro może nosić podtytuł „ostatni”, tak jak jedna z recenzowanych nowości, z twórczością Ludwiga van Beethovena. Podobnie się rzecz ma z kolejnym krążkiem nadesłanym do mnie z Monachium, zawierającym repertuar bliski sercu artysty, wielokrotnie przez niego wykonywanym i w ciągu swojej długoletniej kariery dwa razy nagranym – jest to trzecia, ostatnia dokonana za życia dyrygenta rejestracja VII Symfonii Dymitra Szostakowicza, będąca zapisem koncertów z lutego 2016 r.

Dwie poprzednie zajmują ważne miejsce w dyskografii Marissa Jansonsa, zwłaszcza pierwsza z nich, studyjna, z roku 1988, wydana przez EMI, z udziałem Filharmoników z Leningradu, zespołu, którego rodziny lub członkowie dobrze pamiętali koszmar oblężenia miasta podczas II wojny światowej. Utrzymana w dość szybkich tempach, pełna emocji interpretacja, mimo pewnych niedostatków natury technicznej, pozostaje jedną z najbardziej przekonujących i autentycznych. Dokonane w osiemnaście lat później nagranie „na żywo”, ukazało się w barwach płytowej agendy Królewskiej Orkiestry Concertgebouw, dobrze znanej z recenzji Płytomaniaka. Lepsze pod względem jakości dźwięku, cieszy się generalnie przychylnymi opiniami krytyki i słuchaczy, co nie dziwi w przypadku znakomitego zespołu, którego szefem był Jansons w latach 2004-2016. Dzielił ów okres na pracę w Amsterdamie i Monachium, po czym poświęcił się tylko Orkiestrze Radia Bawarskiego aż do śmierci – jej druga rocznica przypadnie 30. listopada.

W lutym 2016 r. Mariss Jansons prowadził w Monachium Symfonię Leningradzką w serii koncertów, których zapis znalazł się na opublikowanej trzy lata później płycie. Sądzę, że decyzja o utrwaleniu owych występów była słuszna, nie tylko dlatego, że mamy do czynienia z kolejnym „ostatnim” nagraniem danego utworu dyrygenta – jest to po prostu poruszająca i wybitna kreacja arcydzieła Dymitra Szostakowicza. Na uwagę zasługuje przede wszystkim naprawdę fantastyczna gra bawarskiej orkiestry, dającej z siebie wszystko dla swojego szefa. Muzycy grają z pasją, jak natchnieni, a jak pięknie brzmią liczne partie solowe, zwłaszcza instrumentów dętych, porozrzucane na przestrzeni wszystkich czterech części dzieła. Ich słuchanie jest rozkoszą dla uszu, nie mówiąc o tym, że jako całość brzmią fantastycznie, zasłużenie sytuując się w czołówce najlepszych zespołów symfonicznych Europy. W przypadku kompozycji o ogromnej obsadzie wykonawczej nie jest to rzecz pozbawiona wagi, tym bardziej, że bardzo dobra realizacja dźwięku przyczynia się do pozytywnego odbioru wykonania. Wypieszczone detale fraz, starannie zrealizowana dynamika, rytmiczna precyzja (finał!) dowodzą niewątpliwego kunsztu zarówno wykonawców, jak i realizatorów nagrania.

Trzeba jednak poświęcić parę słów również Marissowi Jansonsowi. Stosunkowo niedawno recenzowałem starszą o parę lat płytę Naxosu, gdzie tę samą Leningradzką prowadził jego młodszy kolega, Wasyl Petrenko. Pod batutą Łotysza utwór cechuje się niezbędną spójnością, zwartością przebiegu, świetną i przekonującą narracją. Nie ma tu miejsc nieudanych, „pustych”, nijakich, nie mówiąc o ewentualnych śladach rutyny, grożącej artyście, generalnie powtarzającemu na schyłku kariery swój repertuar. Zna go wyśmienicie od lat – i to słychać. Być może Jansons nie stara się na siłę przekonać ani do swojej wizji utworu, ani szczególnie go uatrakcyjnić czy dodatkowo udramatyzować – tak intensywna muzyka obroni się sama i bez tego. Tempa szybsze o kilka minut w porównaniu z konkurencyjnym nagraniem, ale posunęły się do przodu od pierwszej rejestracji płytowej z 1988 roku, co wyszło Symfonii na dobre. Według mnie są bardzo trafne, słychać wszystko, co trzeba, zaś ogromne doświadczenie kapelmistrza i uwielbienie, jakim darzy twórczość Dymitra Szostakowicza sprawiają, że można mu zaufać w pełni bez poczucia rozczarowania interpretacją. Wręcz przeciwnie – z pewnością może wywrzeć naprawdę duże wrażenie nie tylko za sprawą starannej realizacji zapisów potężnej partytury, ale przede wszystkim wżycia się dyrygenta i orkiestry w jej treść i znaczenie. Emocji, refleksji, ale również piękna tu nie brakuje.

Z pewnością znawcy i wielbiciele twórczości kompozytora znajdą przykłady kreacji jeszcze bardziej poruszających, intensywniejszych, efektownych, ale nagranie BR Klassik uznaję za naprawdę wartościowe i utrzymane na wysokim poziomie kolejne, lecz niestety ostateczne spojrzenie wybitnego mistrza batuty na wybitny, ulubiony i doskonale przez siebie znany repertuar.


Paweł Chmielowski


Dymitr Szostakowicz

Symfonia nr 7 C-dur op. 60, Leningradzka”

Symphonieorchester des Bayerischen Rundfunks • Mariss Jansons, dyrygent

BR Klassik 900184 • w. 2019, n. 2016 • CD, 73’11” ●●●●●○

Komentarze

Popularne posty