Wasyl Pietrenko i Symfonie D. Szostakowicza (1) .


 




Ponownie wielka symfonika Dymitra Szostakowicza trafia na blog i znowu mamy do czynienia z nagraniem sprzed lat, a nie tegoroczną czy niedawno wydaną nowością. Nie szkodzi – interesujące nagrania z mniej lub dalekiej przeszłości zawsze będą przeze mnie mile widziane i znajdzie się dla nich miejsce, tym bardziej w przypadku płyty będącej jedną z części szeroko zakrojonego projektu poświęconego muzyce Rosjanina i opublikowanego przez niezastąpioną wytwórnię Naxos. Uprzedzam, że w tym przypadku nie jest to omówienie pierwszego woluminu serii, choć i wszystkie pozostałe pozycje cyklu zostaną prędzej czy później przesłuchane i omówione. Niech mi zatem będzie wolno swobodnie dobierać sobie kolejność poszczególnych albumów do recenzji, których poznawanie daje gwarancję wielu wrażeń muzycznych i nie tylko. Jak się okazuje, upływ czasu nie zmienił mojego pozytywnego nastawienia do prezentowanego nagrania, a powrót do niego po latach ponownie dostarczył mi wiele muzycznych wrażeń.

Zachwycam się kreacjami Wasyla Pietrenki już od dawna, generalnie przy każdej nadarzającej się okazji, czego dowody można znaleźć w paru miejscach na blogu; jak dotąd nie dawał mi specjalnego powodu do niezadowolenia. Nie inaczej jest w przypadku poniższego albumu, któregoś już z kolei niewątpliwego sukcesu rosyjskiego dyrygenta, robiącego od ponad dekady furorę za sprawą wyśmienitych koncertów i doskonałych nagrań, z czego kolekcjonerzy płyt mogą się tylko cieszyć. Wśród nich znajduje się ósmy wolumin serii poświęconej muzyce Dymitra Szostakowicza, zawierający tylko jedno, ale za to jakie dzieło – VII Symfonię C-dur op. 60.

Końcowy rezultat w moim przekonaniu jest naprawdę imponujący, sytuując dokonania Pietrenki i kierowanej przez niego Królewskiej Orkiestry Filharmonicznej z Liverpoolu na szczycie realizowanych w owym czasie projektów nagraniowych z Symfoniami Rosjanina. Inna sprawa, że konkurencję miał i ma nadal sporą, bo już sama Leningradzka ma szczęście do znakomitych rejestracji. W czasie rynkowej premiery omawianego wydawnictwa doceniam również kontrowersyjną, ale na pewno niezwykle interesującą wizję Walerego Gergiewa (Mariinsky). Kilka lat później powstało dla wytwórni Pentatone nagranie Paavo Järviego z Rosyjską Orkiestrą Narodową, przyszedł czas na początek kolejnego cyklu – z udziałem Bostońskich Symfoników pod dyrekcją Andrisa Nelsonsa. Melomani – wielbiciele twórczości kompozytora mają zatem szczęście że cały czas realizowane są przedsięwzięcia światowej sławy kapelmistrzów i orkiestr, dające do okazje do porównań i typowania swoich faworytów.

Leningradzka jawi się tutaj jako dzieło zdecydowanie monumentalne pod względem rangi artystycznej – wiem, że to jest śmiała teza – ekspresji, a także czasu trwania (79 minut). Pietrenko stawia na przemyślane, lecz dość wolne tempa, chcą zapewne wyeksponować maksimum dźwiękowego i fakturalnego bogactwa ogromnej w zakresie instrumentalnej obsady partytury. Jestem zdania, że wychodzi jej to na dobre, również za sprawą wyśmienitej realizacji technicznej nagrania. Nie traci na tym ani forma, ani narracja, rozwijana konsekwentnie i pokazująca słuchaczowi niekiedy mało znane szczegóły. Imponuje skala dynamiki, choć być można znajdą się krytycy podnoszący zarzut słabego uchwycenia fragmentów utrzymanych w różnych zakresach piana czy pianissimo i trudności z ich percepcją. Owszem, ale ja bym nie protestował przeciwko temu, mając na uwadze dążenie do ukazania szerokiego spektrum dynamiki, rzecz cenną w wymiarze interpretacji, jakości technicznej nagrania oraz odbioru. Przy okazji pozwolę sobie na uwagę, iż właśnie te odcinki – spokojne, ciche, spowolnione, brzmią wyjątkowo przejmująco. Dyrygent tym samym udowadnia, że Siódma nie jest kompozycją zrobioną na „jedno kopyto” i że ważną rolę pełni w niej cisza. Podobne odczucia towarzyszą mi podczas słuchania Symfonii Gustawa Mahlera i uważam ów fakt za kolejny dowód muzycznego pokrewieństwa między mistrzami. Dla złośliwych krytyków, widzących w dziełach obydwu jedynie ciągły hałas oraz przerost formy nad treścią, taki wniosek może być nie lada niespodzianką.

Wolne tempo tempo generalnie cechuje całość wykonania, nie tylko najbardziej rozbudowane pierwsze ogniwo, ale również bardziej skupione części drugą i trzecią. W żywszym i niespokojnym finale świetnie wychodzi przejście na początku z krótkiego wstępu do ekspozycji głównego tematu, rozwijanego następnie w dramatycznych przekształceniach, zaś końcowa, niezwykle spektakularna koda stanowi godne zwieńczenie Symfonii. Jeśli znów mogę poczynić subiektywną uwagę, to jej triumf i potęga w omawianym nagraniu wydają się raczej pozorne, co przypomina analogiczne miejsce w Piątej. Kulminacje w przebiegu dziełą robią wrażenie, podobnie jak brzmienie rozbudowanej orkiestry i jej wszystkich grup, zasługujących na gorące pochwały. Królewscy Filharmonicy z Liverpoolu prezentują się jako zespół na światowym poziomie, zdolny pod batutą energicznego i kompetentnego dyrygenta wydobyć z partytury wszystko, co się da. Od początku do końca trwania utworu prowadzona przez Pietrenkę narracja przykuwa uwagę, pozwalając sycić się ogromem emocji i błyskotliwą instrumentacją w bardzo dobrej szacie dźwiękowej nagrania, co potwierdzą zwłaszcza melomani słuchający nagrania w formie elektronicznych bezstratnych plików w wysokiej rozdzielczości.

Nie sądzę, bym mylił się w ocenie prezentowanej płyty i polecam ją miłośnikom naprawdę wybitnych artystycznych kreacji jako jedno z najbardziej przekonujących wykonań Symfonii „Leningradzkiej” dostępnych obecnie w sprzedaży.


Paweł Chmielowski


Dymitr Szostakowicz

Symfonia nr 7 C-dur op. 60, „Leningradzka”

Royal Liverpoool Philharmonic Orchestra • Wasyl Pietrenko, dyrygent

Naxos 8.573057 • w. 2013, n. 2012 • CD, 79’15” ●●●●●●



Komentarze

Popularne posty