Muzyka w czasach zarazy - Msza h-moll z wytwórni Claves. Piękna.

 


Materiał fotograficzny wzbogacający książeczkę wytwórni Claves z Mszą h-moll Jana Sebastiana Bacha ujawnia smutną prawdę o współczesnych realiach produkcji płyt: powstają w czasach zarazy. Na sesjach nagraniowych u jednego z wykonawców widać jakby nieco wstydliwie trzymaną z tyłu w założonych rękach maseczkę, podobnie się rzecz ma sytuacja w trakcie występów na żywo, gdzie ów atrybut ochrony higienicznej ma na sobie większość obsady, a także publiczności. Istotnie, w październiku ubiegłego roku szalał na świecie koronawirus, paraliżując życie koncertowe i artystyczne na wszystkich kontynentach, zatem należy docenić fakt powstania wyjątkowego pod tym względem albumu, tym bardziej, że jest bardzo udany i z pewnością nie tylko miłośnikom twórczości autora Koncertów brandenburskich przyniesie sporo pociechy w trudnych chwilach, jakich będziemy zapewne doświadczać jeszcze sporo.

Mamy do czynienia z kreacją na bardzo wysokim poziomie interpretacji, gruntownie przemyślaną i starannie zrealizowaną w kontekście historycznych praktyk wykonawczych i użycia odpowiedniego instrumentarium, o czym świadczy już sama osoba kierującego całością, a także wykonawcy partii basowej, Stephana MacLeoda, artysty badającego mniej lub bardziej znany barokowy repertuar. Nie jest to kreacja opierająca się na monumentalizmie w zakresie obsady, wręcz przeciwnie, cechuje ja umiar pod tym względem: nie więcej niż 30 instrumentalistów, wśród których znaleźć można doskonale znanego flecistę Alexissa Kossenkę, a także 10 chórzystów, podzielonych na grupę solistów oraz ripienistów (2 głosy przypadają na partię). Zagadnienie odpowiedniego doboru sił wokalnych było jednym z kluczowych dla przedsięwzięcia i zdecydowano się na ową liczbę, ale co ciekawe, równie ważne było ustawienie śpiewaków przed grupą instrumentalną, a nie obok niej lub za nią, jak to często bywa w praktyce. Dzięki temu znaleziono bardzo dobry balans między wykonawcami śpiewającymi i grającymi, balans nie tylko istotny pod względem jakości dźwięku nagrania, ale również przejrzystości struktury utworu – nareszcie cechuje się ona równowagą między owymi pierwiastkami.

Już sam początek dzieła, uroczyste Kyrie eleison, wykazuje owe zalety i daje przedsmak interpretacji całości: płynne, rozważne tempa, w tym przypadku akurat nie za szybkie i nie za wolne, dostosowane do powagi wykonywanego fragmentu, obywają się na szczęście bez nadmiernego rozwlekłości, istniejącej w niektórych innych wykonaniach, zmuszającej słuchacza wręcz do wysiedzenia lub przeczekania owego fragmentu. Słychać jak na dłoni równowagę żywiołu instrumentalnego i wokalnego, oba się nie przykrywają, nie zagłuszają się, co wywołuje, przynajmniej u mnie, bardzo dobre wrażenie jakiejś świeżości i odkrywczości, czego nieczęsto można doświadczyć w przypadku tak wielkiego i często rejestrowanego dzieła, jakim jest Msza h-moll. Ów pozytywny trend utrzymuje się od początku do końca: interakcje śpiewaków i instrumentalistów są na najwyższym poziomie, bardzo czytelne i naprawdę fascynujące, by podać przykład następującego po nim ogniwa, Christe eleison, opartego na pięknym duecie dwóch sopranów i wyrazistej partii wiolonczel oraz wyraźnego brzmienia organów jako basso continuo. Doceniam udział instrumentalistów formacji Gli Angeli Genève; choć istnieje dopiero 16 lat, wykazuje imponujący profesjonalizm i jest gwarancją muzycznych przeżyć najwyższego lotu, jako że w jej skład wchodzą znakomici muzycy, bardzo wszechstronni repertuarowo, sięgający również po instrumenty współczesne oraz dzieła innych epok. Świadectwem niewątpliwego potencjału zespołu jest znakomite towarzyszenie śpiewakom w postaci wyrazistego akompaniamentu w ariach (pięknie brzmiące instrumenty dęte, np. flet w Benedictus, smyczkowe w poruszającym Agnus Dei, fantastyczny róg towarzyszący basowi w Quoniam tu solus sanctus czy jako całość również w najbardziej spektakularnych chóralnych fragmentach z trzema trąbkami i kotłami w roli głównej.

Również warstwa wokalna całego przedsięwzięcia wywiera jak najlepsze wrażenie. Niewielka, jak już wspomniałem, bo dziesięcioosobowa grupa śpiewaków podzielonych na solistów oraz wykonujących partie tutti, dobrana starannie i sprawdzająca się fenomenalnie w obu zakresach swoich zadań: młodo brzmiące, technicznie bardzo sprawne i przyjemne w słuchaniu głosy. Jako całość sekcji wokalnej bardzo rzetelnie wywiązują się z nadzwyczaj odpowiedzialnego zadania: śpiewu przez znaczną część trwania utworu w szczególnie poruszających, ważnych lub błyskotliwych fragmentach. Udział poszczególnych śpiewaków w solowych ariach i duetach jest ucztą dla zmysłów nie tylko z powodu fenomenalnego akompaniamentu instrumentalnego, w którym kompozytor osiąga niebotyczny poziom piękna i natchnienia, ale przede wszystkim odpowiedniego doboru wykonawców owych partii i ich walorów wokalnych. Warto wspomnieć przy tej okazji polski akcent w osobie Agnieszki Lewandowskiej, kolejną sopranistkę Zoë Brookshaw, z sympatią i uznaniem wspomnieć o obecnej już na blogu norweskiej mezzo, Marianne Beate Kielland, która tak pięknie wykonywała pieśni G. Mahlera, a także o znakomicie spisujących się ich kolegach. Udział męskiego altu Valeria Contalda oraz pięknie brzmiącego tenoru Alexa Pottera jest naprawdę wyjątkowym przeżyciem za sprawą ich emocjonalnego śpiewu w szczególnie przeze mnie lubianych fragmentach: Qui sedes, a zwłaszcza Agnus Dei, oraz Benedictus. Rzadko kiedy można w przypadkach nagrań wielkich dzieł spotkać się z sytuacją, że nie ma się absolutnie żadnych uwag krytycznych ani do chóru jako takiego, ani tym bardziej do solistów, co w przypadku Mszy h-moll ma ogromne znaczenie.

Bardzo mi się podoba propozycja wytwórni Claves, nie tylko na walory artystyczne wykonania, staranną edycję i dobrą jakość dźwięku, ale również ze względu na fakt, że szwajcarski wydawca zadaje sobie za każdym razem trud dostarczania Płytomaniakowi swoich fonograficznych nowości. Szkoda, że takim realizmem nie wykazuje się część wytwórni, pomijających wyniosłym milczeniem zainteresowanie ww. ich produkcjami.  O podejściu polskich dystrybutorów do tej kwestii pisałem już wielokrotnie, wypadałoby spuścić na nich zasłonę wstydliwego milczenia.

Gdybym miał w kilku słowach lub jednym zdaniu scharakteryzować omawiane nagranie, użyłbym następujących określeń: piękne, szczere i skromne. Jest wiele znakomitych rejestracji tego repertuaru, mniej lub bardziej sławnych, spektakularnych i porywających, ale dzięki obcowaniu z kreacją śpiewaków i zespołu Gli Angeli Genève pod dyrekcją Stephana MacLeoda, mogłem nie tylko odpocząć, ale również dać ukojenie umysłowi, sercu i duszy. Co do pierwszej cechy, jest ona oczywista w przypadku wzruszeń i emocji, jakie zawsze łączą się przy słuchaniu jednego z największych arcydzieł muzycznych wszech czasów. Do Mszy h-moll sięgam rzadko, podziwiając w ogromnym zachwycie jej potęgę i wymiar, ale za każdym razem czerpiąc z niej maksimum doznań estetycznych i refleksji. W tym wypadku, uwzględniając czasowy kontekst powstania nagranie i sytuację na świecie, przychodzi do głowy myśl o kruchości życia i nieodwracalności śmierci, których obrazków w postaci pandemii mieliśmy na co dzień sporo. Cieszmy się tym, co mamy, cieszmy się pięknym i zdecydowanie wartościowym nagraniem Mszy h-moll Jana Sebastiana Bacha z wytwórni Claves.

Dla tych odwiedzających stronę, którzy dotarli aż dotąd, chciałbym przekazać, że jest to 300. recenzja opublikowana na blogu „Płytomaniak. Z pasją o muzyce”. Mam nadzieję, że będą kolejne.


Paweł Chmielowski


Johann Sebastian Bach

Msza h-moll BWV 232

Aleksandra Lewandowska, Zoë Brookshaw (sopran I); Marianne Beate Kielland (sopran II); Alex Potter (alt); Valerio Contaldo (tenor); Stephan MacLeod (bas) Gli Angeli Genève Stephan MacLeod, dyrygent

Claves 50-3014/15 w. 2021, n. 2020 2 CD, 101’27” ●●●●●○

Komentarze

Popularne posty