Władimir Aszkenazy i Symfonie S. Rachmaninowa - po raz trzeci (2).

 


Tym razem bez żadnych długich i wymyślnych wstępów – ad rem, jak arogancko żądał komunistyczny prokurator, pełniący w ramach haniebnej partyjnej nominacji funkcję sędziego Trybunału Konstytucyjnego i przesłuchującego we właściwym sobie reżimowym stylu przedstawicieli Rzecznika Praw Obywatelskich kilka dni temu w rozprawie, która czarnymi kartami zapisze się w  dziejach wstydu polskiej polityki. Oto drugie spotkanie Płytomaniaka z Władimirem Aszkenazym, prowadzącym Orkiestrę Philharmonia na koncertach w londyńskiej Royal Festival Hall w latach 2015-2016 z Symfoniami Sergiusza Rachmaninowa w ich programach. Stosunkowo niedawno omawiałem tutaj Drugą, tym razem przychodzi pora na cieszącą się mniejszą popularnością, lecz pomimo tego interesującą i na pewno atrakcyjną dla wykonawców oraz publiczności, Pierwszą. Osobiście, mam dość mieszany stosunek do owej kompozycji. Doceniam pasję i talent młodego, bo zaledwie 22-letniego autora, doskonale posługującego się orkiestrowym aparatem i umiejętnie budującego monumentalną, bezbłędnie skonstruowaną wg obowiązujących schematów formę. Muszę jednak przyznać, że wielbię dopiero jej następczynie: II i III Symfonię (ta ostatnia również będzie przedmiotem omówienia w postaci nagrania w tej samej serii, zawierającego dodatkowo inne arcydzieło z ostatniej fazy twórczości Rachmaninowa: Tańce symfoniczne). Pierwsza próba zmierzenia się ambitnego kompozytora z wielką formą i treścią – a także dokonaniami poprzedników, z genialnymi osiągnięciami Piotra Czajkowskiego na czele – nie wywołuje u mnie jednak bezwarunkowego zachwytu. Doceniam potęgę brzmienia i ekspresji utworu, zwłaszcza w efektownym i porywającym finale, imponuje mi biegłość formalna i znakomita instrumentacja, dążenia autora do integralności tematycznej i wyrazowej całości w postaci przewijania się przez dzieło charakterystycznego motywu, przedstawionego w potężnym fortissimo na początku Symfonii, a także dobrze znanego tematu Dies irae, lecz całość nie porywa mnie jeszcze typowo rosyjskim klimatem, słowiańską melancholią, pięknem i plastycznością melodii, a więc cechami tak charakterystycznymi dla muzyki Sergiusza Rachmaninowa. Warto przy tej okazji przypomnieć sobie nieszczęśliwą „karierę” dzieła – jego premiera w 1897 roku okazała się prawdziwą katastrofą (dyrygujący Aleksander Głazunow podobno był pijany), załamany tym niepowodzeniem autor zniszczył partyturę i już do niej nie wrócił, zaś samo dzieło po raz pierwszy zostało ponownie wykonane ze zrekonstruowanych głosów dopiero w 1945 roku, powoli przebijając się do świadomości melomanów, a także praktyki koncertowej i rejestracji fonograficznych.

Pomimo powyższych zastrzeżeń, staram się nie zaprzepaścić żadnej okazji, by zapoznać się z kolejnymi nagraniami I Symfonii d-moll op. 13. W ciągu ostatniej dekady ukazało się ich na rynku sporo, z których, co ciekawe, znaczącą część stanowiły dokonania najlepszych angielskich orkiestr pod dyrekcją swoich głównych lub gościnnych dyrygentów: Londyńskich Symfoników z Walerym Gergiewem, Londyńskich Filharmoników (Władimir Jurowski), Królewskiej Orkiestry Filharmonicznej z Liverpoolu (Wasyl Petrenko), Orkiestrą Filharmoniczną BBC (Gianandrea Noseda); wspomnieć można jeszcze o cyklu Leonarda Slatkina w barwach wytwórni Naxos, ale już z udziałem formacji amerykańskiej (Detroit Symphony Orchestra), czy osiągającego imponujące rezultaty nie tylko w rosyjskim repertuarze Dymitra Kitajenki (Oehms Classics; Gürzenich Orchester Köln).

Bohater niniejszego cyklu, Władimir Aszkenazy, ma również wieloletnie doświadczenia w prowadzeniu i rejestrowaniu Pierwszej, szczególnie jego nagrania z orkiestrą Concertgebouw (Decca) sprzed 40 lat nadal cieszą się referencyjnym statusem. Istotnie, to właśnie rosyjski dyrygent i pianista odkrył dla mnie utwory orkiestrowe i koncertowe Rachmaninowa, a zwłaszcza niedoceniane generalnie op. 13, którego wartości i zalet jest niezłomnym adwokatem – słychać to zresztą nie tylko w owym słynnym nagraniu sprzed lat, ale również najnowszym, koncertowym, będącym zresztą trzecim kompletem Symfonii kompozytora w jego dyskografii. Najnowsza kreacja jest trochę szybsza od tej najstarszej, ale nie przeszkadza mi to, co więcej, nadaje utworowi nie tylko zwartość, ale uwypukla jego rys dramatyczny. Całość mieści się w kategorii dość żywych pod względem temp wersji Pierwszej, ale łączny czas nagrania 43’23 nie jest jakoś specjalnie szokujący, mieszcząc się w standardzie wykonawczym; spośród wymienionych powyżej mistrzów batuty Walery Gergiew poprowadził ją w 41 minut, zaś na przeciwległym biegunie sytuuje się chociażby wersja Aleksandra Anissimowa (Naxos - 49’33”). Narracja toczy się zwięźle i logicznie, słychać, że dyrygent ma jasną i przemyślaną wizję utworu i konsekwentnie ją realizuje. Nie byłoby to możliwe bez doskonale sprawującej się Orkiestry Philharmonia, której artystyczne i fonograficzne dokonania, znane chociażby z własnej serii w barwach wytwórni Signum Classics, wystawiają jej jak najlepsze świadectwo kompetencji, zgrania, umiejętności technicznych i dania z siebie wszystkiego podczas gry. Szczególnie imponuje mająca sporo do powiedzenia nie tylko w porywającym i „apokaliptycznym” finale rozbudowana sekcja blachy i perkusji, nadających czwartej części Pierwszej potrzebny splendor i potęgę (wspaniałą grę owej sekcji potwierdza zarejestrowany dla tej samej angielskiej firmy cykl Symfonii Gustawa Mahlera pod batutą Lorina Maazela). Również inne grupy instrumentalne nie dają powodów do narzekań: smyczki, na których spada zasadniczy ciężar prowadzenia narracji we fragmentach lirycznych i nastrojowych, jak również motorycznych i utrzymanych w żywszym tempie, pokazują się z bardzo dobrej strony, podobnie jak sekcja drewna, dochodząca do głosu głównie w odcinkach spokojnych i nastrojowych (początek części wolnej z ważną partią klarnetu, antycypującą identyczne miejsce w Drugiej).

Nie brak naprawdę wartościowych czy naprawdę wybitnych nagrań I Symfonii, wśród których wymieniłem kilka poważnych typów, lecz niniejsze nagranie, z całkiem niezłą realizacja dźwięku, a przede wszystkim, pełnym zaangażowania ze strony kapelmistrza i orkiestry wykonaniem, z pewnością może się spodobać i powiększyć grono ulubionych kreacji utworu. Czepialscy krytycy i słuchacze skrytykują fakt, że krążek trwa niespełna trzy kwadranse, co poniekąd jest zarzutem słusznym, pozostali melomani, wielbiciele muzyki Sergiusza Rachmaninowa oraz dokonań Władimira Aszkenazego, przyjmą rekomendowany fonogram z zainteresowaniem i życzliwością. Warto posłuchać.


Paweł Chmielowski


Sergiusz Rachmaninow

Live in concert

Symfonia nr 1 d-moll op.13

Philharmonia Orchestra • Vladimir Ashkenazy, dyrygent

Signum Classics SIGCD484 • w. 2017, n. 2016 • (CD), 43’23” ●●●●●○

Komentarze

Popularne posty