Między mrokiem a światłem - dwa arcydzieła W. A. Mozarta.
Powracam po krótkiej przerwie do ukochanej twórczości Wolfganga Amadeusza Mozarta, której sporo nagrywa się na płyty w ostatnich latach i miesiącach, nadrabiając, o ile tylko się da, zaległości w tej dziedzinie. Tym razem przedstawiam krążek wydany niedawno, bo w ubiegłym roku, opublikowany przez renomowaną niemiecką wytwórnię Ars Produktion. Mimo iż zawiera tylko dwie pozycje, jest w stanie zaspokoić wymagania miłośników kompozytora, zarówno pod względem doboru repertuaru, jak i jakości jego wykonania. Przyznam, że już samo to na wstępie wprawia mnie w poczucie zadowolenia, które potęguje się po zapoznaniu z albumem, którego wartość powiększa jak zawsze w przypadku tego wydawcy bardzo staranna i profesjonalna edycja, a także dobra jakość dźwięku.
Prezentowany krążek jest ciekawy w kontekście czysto muzycznej zawartości, ponieważ nie tylko zawiera utwory pochodzące z różnych etapów twórczości kompozytora, ale na dodatek dowodzą wielowymiarowości i bogactwa jego muzyki, opierając się na silnym kontraście pod każdym względem. Mocnym początkiem nagrania jest Koncert fortepianowy c-moll KV 491, którego siła wyrazu i dramatyzm nie mają sobie równych w literaturze ani przed jego powstaniem, ani po – jedynie utrzymany w tej samej tonacji utwór Ludwiga van Beethovena podnosi „poprzeczkę” jeszcze wyżej, zaś jeszcze później chyba tylko I Koncert d-moll Johannesa Brahmsa utrzymuje równie wielką temperaturę emocjonalną (obaj mistrzowie byli pod głębokim wrażeniem arcydzieła Mozarta). Nic dziwnego, że kompozycja cieszy się od dawna popularnością, zarówno wśród słuchaczy, jak i wykonawców, a ci mają tutaj niełatwe zadanie postawione im przez autora. Solidne rozmiary, wykraczające ponad pół godziny, bardzo rozbudowana partia orkiestry, nadająca dziełu symfoniczny rozmach, nieustanne wymiany myśli między nią a solistą, bogactwo pomysłów, a przede wszystkim intensywną ekspresja, czynią z Koncertu c-moll pozycję tyleż kuszącą, co niezwykle wymagającą. Na szczęście, mamy do czynienia z udaną, efektowną i przekonującą interpretacją tego arcydzieła. Szwajcarski pianista Hans-Jürg Strob gra w sposób udowadniający jego dogłębne zrozumienie sensu i emocjonalności utworu, posługuje się instrumentem współczesnym, i to jakim (Steinway D), jego występ jest nienaganny pod względem technicznym i cechuje się niewątpliwą kulturą. Zachowuje w pełni dramatyczny obraz całości, zwłaszcza w częściach skrajnych, pozwala sobie na grę pełnym dźwiękiem tam gdzie trzeba, udowadniając temperament i rys wirtuozowski, ale równie dobrze sprawdza się we fragmentach lirycznych i spokojniejszych, zachwycając subtelnością brzmienia, a także pięknem i śpiewnością prowadzonej narracji, wpisując się w to, co było ważne dla samego Wolfganga Amadeusza („melodia jest istotą muzyki”). Wieloletnie doświadczenie artysty jako solisty i kameralisty pozwoliło mu znakomicie dialogować z orkiestrą, która odgrywa w Koncercie c-moll niezwykle istotną rolę, godząc pozornie niemożliwe: pokazuje imponującą muzykalność i technikę jako solista, ale swój występ umieszcza w ramach większej, celowo zaprojektowanej przez kompozytora całości, nowatorskiej jak na czasy powstania i nadającej dziełu symfoniczny wymiar. Warto dodać, że Hans-Jürg Strob wykonuje w pierwszej części bardzo ciekawą, znaną chyba tylko zapalonym koneserom pianistyki kadencję autorstwa Clary Haskil, poznaną w jej nagraniu płytowym sprzed wielu lat.
Druga pozycja programu krążka przenosi słuchacza w zupełnie inny świat dźwiękowych emocji Pozostajemy w Wiednia, w którym wiosną 1786 roku, Koncert c-moll został ukończony (tuż przed Weselem Figara), ale cofamy w czasie o trzy lata wcześniej, bo właśnie wtedy, również w marcu, zabrzmiała po raz pierwszy XXXV Symfonia D-dur KV 385 w postaci takiej, jaką znamy dzisiaj, albowiem początkowo była ośmioczęściową serenadą, powstałą w roku 1782. Od zamieszczonego na płycie na początku utworu dzieli ją przede wszystkim charakter: uroczysty, radosny, niezwykle efektowny, co wynika z mistrzowskiej instrumentacji, łączy zaś niewątpliwa maestria, z jaką Mozart skonstruował czteroczęściową Haffnerowską i napełnił ją treścią. Mimo że zawiera się w niewiele ponad dwudziestu minutach, jest w dziełem godnym swego twórcy, który wiedział, że „z pewnością musi wywołać dobry efekt”. Można się o tym przekonać również z niniejszego nagrania, w którym w pełnej krasie, już bez fortepianu, pokazuje się Filharmonia Wirtemberska z Reutlingen. Być może nazwa tej formacji i miasto, w którym ma swą siedzibę, niewiele mówią melomanom przyzwyczajonym do najgłośniejszych nazwisk i formacji, ale sprawdza się tutaj znakomicie. Prowadzący całość szwajcarski dyrygent Christian Erny, przygotował ją niezwykle starannie i bez słabych punktów, wręcz porywająco, co przyniosło bardzo dobry efekt w długim i efektownym Koncercie c-moll, a jeszcze bardziej słychać to w Symfonii D-dur.
Wyróżnia się przemyślaną koncepcją, bardzo dobrze dobranymi tempami i konsekwencją w przeprowadzeniu swych pomysłów. Orkiestra gra z zapałem, nie popadając w skrajności, które tak często stają się udziałem innych wykonawców: części szybkie, pełne zachwycających efektów instrumentacyjnych, nie są niepotrzebnie zagonione, a co więcej, słychać w nich wszystko, bez poczucia przeoczenia czegoś, co ukryte jest w mało wyeksponowanych głosach. Uroczysty i wirtuozowski charakter jest zachowany za sprawą udziału trąbek i kotłów, umiejętnie eksponowanych przez kapelmistrza. Środkowy, powolny ustęp pięknie „płynie”, wyczerpując definicję typowego Mozartowskiego Andante, zaś Menuet cechuje się elegancją i wyrazistością nieprzekraczającą granic dobrego smaku, unika wulgarnego pośpiechu, obecnego szczególnie w tzw. interpretacjach historycznie „poinformowanych”, zagonionych do granic przesady. Na plus koncepcji zaprezentowanej przez dyrygenta należy uznać staranne respektowanie znaków powtórzeń w każdym z czterech ogniw, co wychodzi na dobre zarówno budowie formalnej utworu, jak również jej wymiarom czasowym. Haffnerowska przybiera w niniejszym nagraniu zdecydowanie satysfakcjonującą postać, ujmuje radością życia, orkiestrowym blaskiem i piękną melodyką, które czynią z niej jedno z najbardziej popularnych dzieł symfonicznych Wolfganga Amadeusza Mozarta. Filharmonia Wirtemberska z Reutlingen gra na współczesnych instrumentach, wykazuje bardzo dobry poziom, co świadczy o zakorzenieniu zespołu w ugruntowanej niemieckiej wykonawczej tradycji, ale niemającej nic wspólnego z nudą, rutyną czy ciężkością – jej wykonania obu arcydzieł są barwne, przekonujące, ujmujące kulturą i zaangażowaniem muzyków z orkiestry. Dyrygent Christian Erny ujawnia cechy wytrawnego i kompetentnego znawcy muzyki wiedeńskiego klasyka, co sprawia, że jestem ciekaw jego kolejnych płytowych propozycji.
„Nowe radości, nowe smutki” - stwierdził kiedyś sam Wolfgang Amadeusz Mozart i jego słowa dobrze pasują do zawartości muzycznej prezentowanego nagrania, którego głównym atutem, oprócz wykonania na naprawdę wysokim poziomie, jest sam repertuar, należący do szczytowych osiągnięć twórczych autora. Zróżnicowany, rozpięty między mrokiem i światłem, bogaty w pomysły, znaczenia, szczegóły, a przy tym wzruszający oraz żywo przemawiający do wyobraźni odbiorcy. Słuchałem go z przyjemnością.
Płytomaniak
Wolfgang Amadeusz Mozart
Koncert fortepianowy nr 24 c-moll KV 491; Symfonia D-dur nr 35 KV 385, „Haffnerowska”
Hans-Jürg Strub, fortepian • Württembergische Philharmonie Reutlingen • Christian Erny, dyrygent
Ars Produktion ARS 38 667 • w. 2024, n. 2024 • SACD, 52'50” ●●●●●○
Nagranie w wersji fizycznego dysku audio zostało nadesłane do autora przez zagraniczną agencję PR. Polski dystrybutor wytwórni Ars Produktion, który w ogóle nie wysyła do Płytomaniaka albumów w celach promocyjnych, nie przyczynił się w żaden sposób ani do uzyskania materiału do recenzji, ani publikacji tejże na stronie.
Komentarze
Prześlij komentarz