Romantyczna melancholia na klarnet i fortepian - Sonaty J. Brahmsa.



Bardzo lubię, ba, uwielbiam, muzykę Johannesa Brahmsa. Wielką przyjemność sprawia mi także słuchanie kompozycji na klarnet i fortepian lub zespół kameralny. Nic więc dziwnego, że od wielu już lat, od momentu zapoznania się z prezentowanym albumem, z radością i zainteresowaniem sięgam po obie Sonaty op. 120, wydane przez ponad dekadą przez amerykański oddział wytwórni Harmonia Mundi.

Dzieła te, zadedykowane z wyrazem głębokiej wdzięczności mistrzowi klarnetu, Richardowi Mühfeldowi, są rezultatem bliskiej przyjaźni między nim a Johannesem Brahmsem. Kontakt z młodszym od siebie o 33 lata wirtuozem pomógł temu ostatniemu zarówno w odkryciu nowych możliwości twórczych i powrocie do pisania, jak też w docenieniu potencjału owego instrumentu. W wieku 58 lat, kiedy muzycy się się spotkali, Brahms w zasadzie milczał, uważał, że już niczego więcej nie stworzy. Do pokonania kryzysu przyczynił się właśnie Mühfeld, którego gra tak go zachwyciła, że spędzał wiele godzin na słuchaniu występów wirtuoza, chcąc się dowiedzieć jak najwięcej o sposobach gry i potencjale klarnetu. Zaowocowało to powstaniem dzieł należących nie tylko do kamieni milowych w literaturze przedmiotu, ale też późnej twórczości samego Brahmsa: Tria a-moll op. 114, Kwintetu h-moll op. 115 i właśnie obu Sonat (f-moll, Es-dur), którymi autor w zasadzie ukoronował swą długą kompozytorską drogę.

Wykonawcami tej pięknej muzyki są Amerykanie, w momencie powstania nagrania należący do młodego wiekiem pokolenia, którzy potwierdzili swoją artystyczną klasę poprzez pełnię wzajemnego porozumienia, tak przecież ważnego w kameralistyce. Oba instrumenty zgodnie spływają w późnoromantycznej, nasyconej melancholią ekspresji, pozostając w szlachetnej równowadze i twórczym dialogu. Artyści nie stosują żadnych kontrowersyjnych rozwiązań, które byłby nie na miejscu w przypadku skromnej, skupionej muzyki Brahmsa, za to pozwalają się delektować jej niewątpliwymi zaletami. Podobają mi się dobrane przez nich umiejętnie umiarkowane tempa, odpowiednio wyważona dynamika, zachwyca słodycz i ciepło brzmienia instrumentu Jona Manasse, uzupełniana przez wyrazisty, czasami może niekiedy nieco zbyt mocny, udział fortepianu i Jona Nakamatsu. Obaj panowie trafnie eksponują głębię myśli, urok i piękno melodyki obu Sonat. Ich kreacja z pewnością przypadnie do gustu szerokiemu gronu odbiorców: miłośnikom twórczości Brahmsa, osobom zafascynowanym klarnetem oraz wszystkim melomanom ceniącym muzykę kameralną w bardzo dobrym wykonaniu.

Mimo że równie chętnie słucham altówkowego opracowania opusu 120, to wrażliwa i interesująca kreacja obu muzyków w pełni przekonała mnie, że zaprezentowane na krążku utwory brzmią naprawdę wyśmienicie w swojej oryginalnej wersji. Od ponad dziesięciu lat sięgam po nie w prezentowanym nagraniu i nigdy interpretacja Manasse i Nakamury mnie zbytnio nie rozczarowała. Nie przeszkadza mi nawet dość krótki czas trwania krążka. Co prawda jakość dźwięku mogłaby być troszkę lepsza, zwłaszcza pod względem proporcji między klarnetem a fortepianem, ale są to w moim przekonaniu jedyne zastrzeżenia wobec skądinąd wartościowego i utrzymanego na dobrym poziomie albumu.



Paweł Chmielowski



Johannes Brahms
Sonaty na klarnet i fortepian op.120: nr 1 f-moll, nr 2 Es-dur
Jon Manasse, klarnet Jon Nakamura, fortepian
Harmonia Mundi HMU 907430 • w. 2008, n. 2008 • CD, 44’05” ●●●

Komentarze

Popularne posty