Od Beethovena do Cerhy - 217 lat z dziejów muzyki na wiolonczelę.

 


Po ostatnim dysku z niewątpliwym odkryciem, jakim były Symfonie Carla Loewego, Płytomaniak nadal słucha niemieckiego repertuaru, ale teraz w kameralnym wydaniu i poszerzonego w czasie. Świadczy o tym zagadkowa początkowo liczba 217, widniejąca na okładce i w nazwie całego albumu wytwórni Solo Musica. Dopiero po zapoznaniu się z ideą przedsięwzięcia okazuje się, że nie wiąże się z nią jakaś głębsza tajemnica, lecz jedynie fakt różnicy w czasie między powstaniem najwcześniejszej i najpóźniejszej z zarejestrowanych na krążku pozycji. Jakiś pomysł na całość trzeba mieć – i to się sprawdza, tym bardziej, że liczba wyróżnia się i kolorem, i rozmiarem. Komentarz tekstowy z starannie zredagowanej i ładnej pod względem estetycznym książeczce rozwija myśl przewodnią przedsięwzięcia, charakteryzując program albumu i uzupełnia w przystępny sposób wiedzę historyczną oraz muzyczną odbiorcy o zaprezentowanych utworach.

Najwcześniejszym z nich jest ukończona w roku 1796 Sonata na fortepian i wiolonczelę g-moll op. 5 nr 2 Ludwiga van Beethovena. Trochę ostatnio pisałem o jego kameralistyce, będą o niej jeszcze dodatkowe teksty, również o komplecie dzieł tego gatunku. Tymczasem mamy do czynienia z drugą w kolejności, ukończoną przez 26-letniego ambitnego twórcę, sprawdzającego swoje możliwości w różnych obsadach instrumentalnych i gatunkach, ale za każdym razem z niezwykle interesującym rezultatem. Warto zwrócić uwagę na oficjalną nazwę dzieła z fortepianem na pierwszym miejscu (powtórzy się to też później w przypadku niektórych Sonat skrzypcowych), lecz nie oznacza to, że wiolonczela jest w jakimś stopniu niedoceniona czy potraktowana gorzej. Zaprezentowana kompozycja jest niezwykle interesująca i świadczy jak najlepiej o potencjale swojego autora, czerpiącego z dorobku wielkich poprzedników, ale wykazującego już niewątpliwą indywidualność i ciekawe pomysły. Takim jest chociażby samo ukształtowanie dzieła, zamykającego się formalnie jedynie w dwóch częściach, z których pierwsza, szeroko rozbudowana i trwająca prawie 15 minut, składa się z dwóch odrębnych ogniw: dość długiego, patetycznego wstępu (Adagio) oraz dynamicznego i przepełnionego żarem szybszego ustępu (Allegro molto), w których dominuje tonacja główna g-moll. Mimo poważnego nastroju i niewątpliwego ładunku emocjonalnego, który w nich tkwi, Ludwig van Beethoven nie pozwala się odbiorcom smucić zbyt długo, dlatego już następne Rondo w żywym tempie zdecydowanie rozjaśnia atmosferę i kończy Sonatę w trybie durowym.

Kolejna pozycja datuje się na połowę następnego stulecia, a mianowicie na rok 1849, kiedy powstało Pięć utworów w tonie ludowym op. 102 Roberta Schumanna. Składająca się z pięciu miniatur całość należy do popularnych w bogatym i ciekawym dorobku autora pozycji, znana jest też z licznych nagrań najsławniejszych wiolonczelistów i pianistów, lubiana jest też przez publiczność. Wynika to nie tylko z inspiracji ludowymi i popularnymi tańcami czy pieśniami, ale także z twórczego i efektownego opracowania materiału, pokazującego w pełnej krasie przede wszystkim melodyjne i wyrazowe możliwości obu instrumentów. Poszczególne miniatury cechują się rytmicznym werwem, przepiękną i typowo romantyczną melodyką, melancholijnym nastrojem, wyrażają z jednej strony zdecydowanie i radość, z drugiej nie brak w nich bardzo refleksyjnych i przejmujących momentów. Zawsze wzruszają i cieszą słuchacza, a w tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z kreacją niezwykle żywą i udaną pod względem artystycznym, w pełni zasługującej na miano udanej i na bardzo wysokim poziomie.

Doskonale się sprawdza w poprzedniej pozycji połączenie wiolonczeli i fortepianu, do czego nie zawsze byli przekonani inni kompozytorzy. Jednymi z nich był sam Johannes Brahms, autor dwóch oryginalnych Sonat na ten skład, wahający się i rozważający z najwyższą odpowiedzialnością możliwości wykorzystania podobnej obsady. Historia pokazała, że inne jego dzieła też są „łakomym kąskiem” dla wykonawców, poszerzających repertuar i spoglądających chętnie w stronę jego Pieśni, ale również dla aranżerów, niewahających się sięgania po dzieła większej rangi, przeznaczone początkowo na inny instrument. Do nich należał dyrygent Paul Klengel, który w prawie pół wieku później (1897), opracował nową wersję skądinąd pięknej i wybitnej I Sonaty skrzypcowej G-dur op. 78, w oryginale ukończonej przez Brahmsa w roku 1879. Aranżer dostosował pierwowzór dla wiolonczeli, zmieniając tonację na D-dur i w takiej postaci kompozycja zaistniała w repertuarze oraz, już w naszym i poprzednim stuleciu, w nagraniach płytowych. Do „oficjalnych” dwóch utworów tego gatunku dołączył zatem trzeci i moim skromnym zdaniem efekt końcowy mógłby zadowolić samego twórcę, rozwiewając jego początkowe wątpliwości odnośnie połączenia wiolonczeli i fortepianu. Jakim wspaniałym i poruszającym dziełem jest „nowa|” Sonata D-dur! Zachowuje wszystkie zalety oryginału: romantyczną ekspresję, piękna melodykę, mistrzostwo formalne i konstrukcyjne, ale wzbogaca jej obraz o ciepłe, niskie i wyraziste brzmienie wiolonczeli, sprawdzającej się w tak natchnionej muzyce wprost znakomicie. Już sam główny temat części pierwszej (Vivace ma non troppo), wprowadza w rozmarzoną atmosferę, sugerując że uroczych, śpiewnych i nastrojowych tematów będzie w niej sporo, ale, za sprawą samego kompozytora i znakomitych wykonawców, narracja zostaje wkrótce zdynamizowana i wzbogacona o nowe elementy, z dramatycznym w charakterze przetworzeniem na czele. Stosunkowo niedługie, bardzo ekspresyjne i natchnione ogniwo środkowe (Adagio – più andante) jeszcze bardziej pogłębia stronę wyrazową kompozycji, nic zatem dziwnego, że na początku części trzeciej (Allegro molto moderato) pojawia się utrzymany w mollowej tonacji główny temat, zaczerpnięty z jednej z „deszczowych” Pieśni op. 59, bardzo lubianej przez osobę niezwykle ważną w życiu Johannesa Brahmsa – Clarę Schumann. Liryczny, melancholijny klimat finału utrzymuje się aż do samego końca – dopiero w ostatnich taktach następuje rozjaśnienie atmosfery w postaci spokojnych akordów w dur.

Swoistą podróż w czasie kończymy w czasach znacznie nam bliższych – w roku 2013, kiedy austriacki kompozytor Friedrich Cerha stworzył Pięć utworów na wiolonczelę i fortepian. Słuchane w całości, trwają około 11 minut, są bardzo lapidarne, można się zastanawiać, czy ich zwięzłość jest celowym zabiegiem autora, pozostawiającego odbiorcę w stanie niepewności nad sensem i możliwościami dalszego przebiegu każdej z poszczególnych miniatur. Jest to ciekawy zabieg, same zaś dzieła przełamują dominującą klasyczną i romantyczną stylistykę albumu, ale nie są bardzo awangardowe i abstrakcyjne, mogą pobudzać intelektualnie i zmysłowo słuchacza, zwłaszcza najdłuższe z nich o zdecydowanie refleksyjnym charakterze (nr 2 i 4). Obaj muzycy prezentują się w nich również z najlepszej strony muzykalności i interpretacji, zaś fakt sięgnięcia po ten zapewne nieznany u nas repertuar wynika być może również z chęci upamiętnienia zmarłego w ubiegłym roku w wieku 97 lat kompozytora, związanego z Wiedniem autora licznych utworów instrumentalnych, orkiestrowych i scenicznych.

Program krążka, dobrany z pomysłem i smakiem, znajduje znakomitą realizację artystyczną, Dwaj młodzi austriaccy muzycy, wiolonczelista Thomas-Michael Auner oraz pianista Maximilian Flieder, pokazują się w najlepszym możliwym świetle, skutecznie przekonując odbiorcę do swojej wizji nagranych pozycji, różniących się zarówno pod względem czasu trwania i budowy (od króciutkich miniatur po duże, kilkuczęściowe formy trwające około 25 minut), jak również stylistycznym. Poruszają się swobodnie i bez najmniejszych interpretacyjnych trudności w repertuarze kilku epok, rozpiętych na przestrzeni 217 lat. Z czysto dźwiękowego punktu widzenia prezentują się wspaniale, a ciepłemu i szlachetnemu brzmieniu wiolonczeli odpowiada równie dobry i atrakcyjny fortepianu mark Steinway. Dobra realizacja techniczna nagrania, operująca naturalną i przyjemną akustyką, podkreśla idealny balans między instrumentami, pomagając znacząco w odbiorze całego programu albumu. Panowie grają z niewątpliwym zaangażowaniem i pasją, słychać w ich produkcji ogrom emocji, a te są przecież niezbędne, by wykonanie takich dzieł, jak urocze i wdzięczne miniatury Schumanna czy poważne i szerzej zakrojone Sonaty Beethovena lub Brahmsa przemówiły z właściwą sobie siłą. Na brak wzruszeń i piękna nie można tutaj narzekać, a całość przedsięwzięcia uznaję za niezmiernie interesującą pod względem doboru repertuaru oraz wysokiej jakości jego wykonania - w pełni satysfakcjonującą. Gra duetu Auner-Flieder z pewnością może zyskać uznanie melomanów, miłośników kameralistyki w bardzo dobrym wydaniu.


Płytomaniak


217

Werke für Violoncello und Klavier

Ludwig van Beethoven – Sonata g-moll op. 5 nr 2 Robert Schumann – Fünf Stücke im Volkston op. 102 Friedrich Cerha – Fünf Sätze für Violoncello und Klavier Johannes Brahms – Sonata D-dur op. 78

Thomas-Michael Auner, wiolonczela Maximilian Flieder, fortepian

Solo Musica SM 432 w. 2023, n. 2021 CD, 76'12” ●●●●●○

Nagranie w wersji fizycznego dysku audio zostało przesłane do autora przez zagraniczny impresariat wytwórni Solo Musica. Jej polski dystrybutor nie przyczynił się w żaden sposób ani do uzyskania materiału do recenzji, ani do opublikowania tejże na stronie.

Komentarze

Popularne posty