Mistrz wielkiej symfoniki - Stanisław Skrowaczewski (2).

 


Kolejne spotkanie z Symfoniami Johannesa Brahmsa poprowadzonymi przez Stanisława Skrowaczewskiego i utrwalonymi dla Oehms Classics równo dekadę temu – i ponownie zachwyt oraz ogrom wrażeń odniesionych podczas słuchania. Tym razem jednak nie sięgnąłem po drugą w kolejności pozycję cyklu, rozpoczętego tak znakomicie omawianym przeze mnie niedawno dyskiem z Symfonią c-moll, lecz i na nią przyjdzie pora, tym bardziej, że jest zamieszczona w dwupłytowym, a nie pojedynczym albumie, tak jak jej poprzedniczka. Dziełem będącym tematem mojego dzisiejszego wpisu jest ostatnia, bardzo przeze mnie ceniona i często słuchana Czwarta. Analizując fakt ukazania się projektu na czterech krążkach, można wysuwać różne uwagi w stronę wytwórni, ale ta w zasadzie nie miała większego pola do popisu, tym bardziej, że zarejestrowano wyłącznie Symfonie, choć uzupełnienie całości Uwerturami i Wariacjami na temat Haydna z pewnością dopomogłoby w stworzeniu kilkupłytowego zestawu bez konieczności osadzania pojedynczego dzieła wielkich rozmiarów na jednym dysku i pozostawiania kilkudziesięciu minut czasu, którym przecież można wypełnić krążek. Nie ma to jednak aż tak istotnego znaczenia w przypadku omawianego projektu, cechującego się znakomitym poziomem wykonawczym, interpretacyjną spójnością najwyższej miary. Choć jestem dopiero w połowie analizy całości, nie sądzę, by pozostały, podwójny album, będzie mnie w stanie rozczarować pod jednym albo drugim względem. Gwarantuje to renoma wykonawców, ich zaangażowanie i pasja, z jaką grają, będąca wspaniałym rezultatem współpracy i pięknych artystycznych więzi łączących maestro Stanisława Skrowaczewskiego oraz Radiowej Orkiestry Kraju Saary.

Mamy zatem tylko jedno dzieło, ale za to jakiego formatu – IV Symfonię e-moll op. 98, którą Johannes Brahms zakończył swoją niełatwą, długą i naznaczoną wieloma latami zmagań nie tylko z materią, ale i samym sobą, drogę twórczą na polu tego wymagającego i prestiżowego gatunku. Nie jest to jednak jego ostatni utwór z udziałem orkiestry, bowiem niedługo później powstał jeszcze piękny i poważny Koncert a-moll na skrzypce i wiolonczelę op. 102. Nie przeszkadza mi tym razem fakt, że na krążku jest tylko jedno dzieło, trwające niewiele ponad 40 minut. Nie przeszkadza mi również konieczność dostosowania ustawień swojego odtwarzacza do optymalnej postaci, by móc się cieszyć w pełni wykonaniem ww. artystów w pełni odpowiedniej jakości dźwięku. Końcowy rezultat zapiera dech w piersiach – pisałem już w samych superlatywach o wspaniałym wykonaniu Pierwszej, natomiast równie wielkie wrażenie wywarła na mnie także Czwarta.

Nie jest to wcale takie oczywiste, jeśli przyjrzymy się jej dokładniej: napisana na stosunkowo niedużą romantyczną orkiestrę (wzmacniające sekcję blachy puzony wchodzą dopiero w finale), pozbawiona melodyjnych hitów, takich jako Allegretto z Trzeciej, utrzymana w całości w poważnym, eligijnym nastroju, który niedoświadczonych melomanów może znużyć, a na dodatek kończy się w wyraźnym, zdecydowanym moll. Choć podobnych rozważań nie należy traktować zbyt serio, bo od czasu swojej premiery Czwarta zasłużenie egzystuje w żelaznym repertuarze wszystkich orkiestr świata, zajmując odpowiednio wysoką pozycję jako arcydzieło romantycznej symfoniki, to moją intencją jest podkreślenie faktu, że tak wybitną kompozycję należy słuchać w naprawdę wielkich i starannie przygotowanych wykonaniach, aby jej piękno wszelkiego rodzaju zabłysło w pełni.

Na szczęście mamy z nim do czynienia w przypadku studyjnego nagrania Orkiestry Radia Kraju Saary, datującego się na połowę marca 2011 roku. Słuchanie tej renomowanej formacji pod rewelacyjną (złamaną!) batutą Stanisława Skrowaczewskiego jest przeżyciem najwyższej miary; podobnie jak i w przypadku Pierwszej, tak i w Czwartej polski dyrygent udowadnia, że muzyka Brahmsa jest mu bardzo bliska i że jest niekwestionowanym mistrzem wielkiej symfoniki. Ów przymiotnik należy często przywoływać w kontekście samego dzieła, jak i jego poruszającej od początku do końca kreacji, która wbiła mnie w fotel i pokazała wszystkie walory op. 98 – jej brzmieniową potęgę, surowość i powagę, architektoniczne mistrzostwo, pierwotną energię, ale również wspaniałą i służącą nadrzędnym celom orkiestrację, piękno brzmienia, znakomite pomysły muzyczne. Niezwykle gruntownie przemyślana wizja utworu doświadczonego i rozmiłowanego w utworze kapelmistrza, a także naprawdę staranna praca nad realizacją zapisów partytury na próbach, przyczyniły się do kreacji niepowtarzalnej, mistrzowskiej, przykuwającej uwagę od początku do końca, niezwykle intensywnej. Świetnie dobrane tempa, idealnie pasujące do każdego z czterech ogniw, obywają się bez kontrowersji, są po prostu trafne i wykazują daleko idące zrozumienie dla zamysłów autora, wymagającego niekiedy gry szybkiej i zdecydowanej, ale pomimo realizacji tego wymogu, muzyka płynie naturalnie i w pełni swojego bogactwa, w niczym nie tracąc na przejrzystości faktury, szczegółów orkiestracji i klarowności formy. Wpisują się w standardy, choć doceniam również konkurencyjne nagrania innych kapelmistrzów i orkiestr, trwające kilka minut dłużej (Leonard Bernstein, Sergiu Celibidache, John Barbirolli), to wizja Stanisława Skrowaczewskiego jest w pełni przekonująca i swoją jakością, wczuciem się w sens i materię utworu oraz oddaniem go za pomocą najlepszych umiejętności interpretacyjnych przypomina mi wielkie osiągnięcia Güntera Wanda. Narracja oszałamia logiką i żelazną konsekwencją, zaś gra muzyków cechuje się maksymalnym zaangażowaniem. Pełno jest tu wyrazistych partii solowych i sekcyjnych, wspaniale brzmi drewno (początek drugiego ogniwa, Andante con moto), rewelacyjne rogi aż do finału biorą na siebie rolę dominującą w blasze, dopóki nie zastąpią jej w misternie skomponowanej, wariacyjnej opracowanej czwartej części pełne siły i blasku puzony. Techniczna sprawność smyczków, wsparta w odpowiednich miejscach wyraźnie słyszalnymi kotłami, imponuje w krótkim, efektownym Scherzu, lecz udział obu podmiotów można podziwiać również w pozostałych ustępach dzieła. Czy tak naprawdę Czwarta jest rzeczywiście nieatrakcyjna i nie jest w stanie porwać odbiorcy pod względem czysto zewnętrznej atrakcyjności? Bzdura! Wymaga to jednak wielkiej kreacji wykonawczej, opierającej się na wzajemnym dogłębnym porozumieniu między orkiestrą i dyrygentem. I najważniejsze – owa imponująca dźwiękowa szata wynika z czysto wewnętrznych walorów muzyki, a w przypadku Symfonii e-moll mowa jest o dziele poruszającym, poważnym, niezwykle dramatycznym w wyrazie. Rzadko kiedy słyszy się je tak intensywne, żywo przemawiające do emocji odbiorcy na każdym poziomie muzycznej interpretacji i jej komponentów.

Niniejsze nagranie potwierdza znakomitą formę Orkiestry Radiowej Kraju Saary i Stanisława Skrowaczewskiego, odnotowaną przeze mnie już w przypadku albumu z I Symfonią. Niniejszy, będący przedmiotem mojej powstającej na gorąco recenzji, potwierdza moje wrażenia i sprawia, że z wielką niecierpliwością oraz oczekiwaniami sięgnę po ostatnią pozycję cyklu – podwójny album z Drugą i Trzecią. Ostrożnie mogę wysnuć przypuszczenie, że nie powinny zaburzyć w jakikolwiek sposób zdecydowanie pozytywnego mojego odbioru dotychczasowych osiągnięć niemieckiej orkiestry i naszego maestra, a ich pracę uznaję za imponującą pod względem artystycznym. Czyżby powstał w ten sposób najwybitniejszy cykl Symfonii Johannesa Brahmsa nie tylko w ostatnich kilkunastu latach?


Paweł Chmielowski


Johannes Brahms

Symfonia nr 4 e-moll op. 98

Deutsche Radio Philharmonie Saarbrücken Kaiserslaturern Stanisław Skrowaczewski, dyrygent

Oehms Classics OC 410 w. 2011, n. 2013 CD, 4136●●●●●●


Nagranie w postaci fizycznego CD Audio zostało nadesłane do autora przez Orkiestrę Filharmoniczną Radia Niemieckiego Kraju Saary. Ani wytwórnia, ani jej polski dystrybutor, nie przyczynili się w żadnym stopniu do uzyskania albumu do recenzji.

Komentarze

Popularne posty