Płytomaniak słucha (2) - "Tytan" Gustawa Mahlera.

 


Pozwalam sobie popełnić kolejny tekst z cyklu „Płytomaniak słucha”, który nie jest typową recenzją płytową, ale tak czy tak odnosi się do jakiegoś konkretnego muzycznego nagrania. W tej serii ukazywać się będą od czasu do czasu moje refleksje dotyczące dzieł i płyt słuchanych przeze mnie nie tylko w oficjalnych celach, ale również dla przyjemności i „prywatnie”. O ile pierwsza pozycja odnosiła się do bardo przeze mnie lubianej muzyki czeskiej, o tyle niniejszy wpis związany jest z arcydziełami Gustawa Mahlera, którym poświęciłem kilka godzin słuchania podczas jednego z ostatnich wieczorów. Ostatnio nie sięgałem po jego twórczość zbyt często, ale nie oznacza to, że było to jakoś uzasadnione, w końcu jest jednym z moich ulubionych kompozytorów, dla którego zawsze znajdzie się miejsce na blogu. Cały czas zresztą powiększa się jego dyskografia, na dodatek przynajmniej kilka razu sięgnę po starsze nagrania, by np. dopełnić cykl Symfonii zrealizowany w Bambergu dla wytwórni Tudor, nie mówiąc o innych, równie renomowanych instytucjach.

Z początkiem lutego światowe media obiegła wiadomość, że Gustavo Dudamel kończy swoją działalność jako naczelny dyrygent Orkiestry Filharmonicznej z Los Angeles i z początkiem sezonu 2026/27 obejmie funkcję Dyrektora Naczelnego i Artystycznego Filharmoników Nowojorskich (orkiestry, którą prowadził sam Gustaw Mahler w stulecie wcześniej) w ramach pięcioletniego kontraktu. Tym samym rozstanie się z kalifornijską formacją, na czele której stał od sezonu 2009/2010. Jak to mu się uda pogodzić dodatkowo z pełnionymi jeszcze obowiązkami dyrektora muzycznego Opery Narodowej w Paryżu i Młodzieżowej Orkiestry Symfonicznej im. Simona Bolivara – nie wiadomo, ale znając energię i organizację pracy artysty, można przypuszczać, że będzie się nadal udzielać i w pozostałych miejscach bez straty dla żadnego z nich. Tym samym jedna z czołowych północnoamerykańskich formacji zyskuje zdecydowanie „głośne” nazwisko, pierwszego hiszpańskojęzycznego kapelmistrza, dołączającego do tak wybitnych osobistości dyrygentury z przeszłości, jak Arturo Toscanini, Gustaw Mahler, John Barbirolli, Artur Rodziński, Lepold Stokowski, Dimitri Mitropulos, Leonard Bernstein, Pierre Boulez, Zubin Mehta czy Lorin Maazel.

Objęcie przez wenezuelskiego artystę funkcji szefa Filharmoników z Los Angeles też wywołało w muzycznym świecie sensację i poruszenie. W jakiś czas po tym wydarzeniu ukazał się w wersji cyfrowej zapis fragmentu koncertu inaugurującego jego działalność w tej roli, na którym znalazła się I Symfonia D-dur Gustawa Mahlera. Czy za kilka lat, obejmując stanowisko szefa Nowojorczyków, Gustawo Dudamel też rozpocznie działalność od muzyki tego kompozytora? Tego jeszcze nie wiemy, ale warto zwrócić uwagę na sytuacje w świecie dyrygentury, że nowo mianowani szefowie nierzadko i nieprzypadkowo swoje pierwsze koncerty lub pierwsze nagrania na nowych pozycjach poświęcali właśnie autorowi Tytana – warto tu wspomnieć chociażby pierwsze studyjne rejestracje sir Georga Soltiego w Chicago, pamiętny wieczór wprowadzający Claudia Abbado na szefa Filharmoników Berlińskich (z identyczną kompozycją, co w przypadku Dudamela) czy początek własnej agendy fonograficznej Filharmoników Monachijskich, rozpoczęty Zmartwychwstaniem pod dyrekcją Walerego Gergiewa. Nawiasem mówiąc, to właśnie owo dzieło kończyło mój wieczór z muzyką Mahlera, ale do tego nagrania wrócę w formie klasycznej recenzji.

Tymczasem podzielę się wrażeniami odniesionymi ze słuchania I Symfonii z Los Angeles z roku 2009. Owszem, minęło sporo lat, z pewnością dzisiaj zabrzmiałaby trochę inaczej niż wtedy, ale nie zmienia to faktu, że zapoznanie się z owym fonogramem było dla mnie ciekawym doświadczeniem, tym bardziej, że w owym czasie znałem płytę Deutsche Grammophon z bardzo dobrą i świeżo brzmiącą Piątą, na której Dudamel prowadził „swoją” Młodzieżową Orkiestrę Symfoniczną Wenezueli im. Simona Bolivara. Generalnie mówiąc, wykonanie Tytana sprawiło mi sporo satysfakcji. Do negatywów zaliczyłbym gorszą niż poprzednio, w przypadku nagrania z rewelacyjnym wykonaniem Karnawału i IX Symfonii Antonína Dvořáka z Christophem Eschenbachem realizację techniczną, co dziwi, bo przecież oba wydarzenia nie dzielił wielki czasowy odstęp. Tam dźwięk był pełny, wyraźny, zarejestrowany na wysokim poziomie głośności, tutaj musiałem się sporo natrudzić w ustawieniach odtwarzacza, by wolumen brzmienia przybrał satysfakcjonującą formę. Bardziej za to spodobała sama interpretacja utworu. Cechowała ją powaga, skupienie, rys monumentalny (podtytuł Tytan do czegoś przecież zobowiązuje), a jednocześnie swoboda prowadzącego całość Dudamela, umiejętnie poruszającego się w pułapkach zastawionych przez kompozytora w zakresie modyfikacji tempa, eksponowania poszczególnych tematów i myśli w odpowiednich grupach instrumentów. Dość kapryśna pod tym względem część pierwsza wypadła przekonująco, choć do łatwych koncepcyjnie nie należy; udało się tu oddać odpowiednio tajemniczy i romantyczny nastrój, przejście w z powolnego wstępu do głównego tematu Allegra opartego na melodii znanej pieśni, prowadzonego konsekwentnie w umiarkowanym, trafnym tempie bez niepotrzebnych akceleracji, co na dobre wyszło zarówno jemu samemu, jak i architekturze całości. Ogniwo drugie, w tanecznym rytmie na trzy, miało swój charakter i urok, aczkolwiek rozpoczęte zostało, podobnie jak w przypadku niektórych innych nagrań, od wstrzymywania początkowych dźwięków i stopniowego ich przyśpieszania, czego w partyturze, o ile dobrze pamiętam, nie ma. Marsz żałobny na trzeciej pozycji zaspokoił moje oczekiwania, kierując uwagę w stronę miarowych uderzeń kotłów, tematu intonowanego przez solowy kontrabas, a następnie smakowitych partii drewna i blachy, ze sławnym i wpadającym w ucho klecmerskim epizodem w repryzie. Potężny Finał, cechuje się potęgą i wyrafinowaniem dźwięku, spektakularnymi efektami dźwiękowymi, opartymi na pełnym składzie orkiestry, ze szczególną rolą perkusji i chlubą najsławniejszych amerykańskich orkiestr – sekcją blachy, znajdującej pole do popisu w zakończeniu najbardziej rozbudowanej części w postaci triumfalnego, hymnicznego tematu z waltorniami w roli głównej. Interpretacja została entuzjastycznie przyjęta przez publiczność, wyrażająca burzliwymi brawami, gwizdami i okrzykami swoje zadowolenie.

Całość dzieła, utrzymanego w raczej umiarkowanych tempach – zamykającego się w solidnych 57 minutach, wywarła na mnie dobre wrażenie i gdyby nie subiektywnie odczuwane niedostatki jakości dźwięku, to niniejsze, na pewno wartościowe, a nawet porywające wykonanie I Symfonii, warte by było odnotowania w oficjalnych rankingach i dyskografii kompozytora w stopniu większym, niż stało się to jego udziałem. A przy tej okazji warto sięgnąć po inne, ulubione i sławne nagrania Tytana z udziałem innych doskonałych amerykańskich orkiestr – było ich całkiem sporo: Georga Soltiego (Chicago), Leonarda Bernsteina (Nowy York), Bruno Waltera (Columbia Symphony Orchestra), Pierre’a Bouleza (Chicago), Ericha Leinsdorfa i Seiji Ozawy (Boston), Michaela Tilsona Thomasa (San Francisco).


Paweł Chmielowski

Komentarze

Popularne posty