Płytomaniak słucha (1) - wieczór z muzyką czeską.

 



Tym razem dość nietypowy wpis, całkowicie nowy co do swojej koncepcji i istoty, ale już od dawna nosiłem się z zamiarem rozpoczęcia pisania innego rodzaju tekstów, niż tradycyjne recenzje płytowe poświęcone konkretnemu tytułowi, nadesłanemu do mnie przez wytwórnię lub wykonawców, ewentualnie dotyczące nagrań z mojej kolekcji. I jednymi, i przede wszystkim drugimi będę się zajmować w omówieniach nagrań słuchanych przeze mnie dla czystej przyjemności, relaksu, a przede wszystkim z wewnętrznej potrzeby, a nie tylko z poczucia obowiązku krytyka. I choć znajdą się tu też fonogramy, z którymi będę obcować ze względów praktycznych, takich jak np. porównywanie interpretacji pod kątem oceny innych w „normalnych” recenzjach, które, oczywiście, nadal będą pojawiać się na stronie, to postanowiłem odkryć czytelnikom bloga, czego słucha „prywatnie” jego autor i jaki ma muzyczny gust.

W ostatniej recenzji płytowej, poświęconej symfonice Antonína Dvořáka, rozważałem jej fenomen i zwracałem uwagę na mało znane dzieła z początku drogi twórczej kompozytora, który poczynił w niej ogromny postęp, o czym świadczą jego ostatnie dzieła na orkiestrę napisane w ostatnich kilkunastu latach życia. I właśnie im chciałbym teraz poświęcić trochę uwagi, dzieląc się wrażeniami po usłyszeniu cyfrowych nagrań w postaci plików, które w swoim czasie, przed ponad dekadą, publikowały w internecie wytwórni Decca oraz Deutsche Grammophon pod wspólną nazwą Koncerty (Concerts). Korzystając z bliskich związków z najsłynniejszymi orkiestrami i dyrygentami, w większym lub mniejszym stopniu współpracujących z obiema firmami, oba renomowani wydawcy dali okazję melomanom posługującym się nowymi technologiami mogli się zapoznać z nagraniami, które nie były dostępne w tradycyjnej, fizycznej postaci krążków audio, a na dodatek mogli, choć nie bezpośrednio, uczestniczyć w bogatym życiu koncertowym wybranych instytucji Europy oraz USA. Oczywiście, obecnie nikogo już nie dziwi sprzedaż pojedynczych plików elektronicznych w różnych formatach, z wysokiej jakości na czele, sprzedaż całych albumów w takiej postaci, jak również transmisje na żywo w internecie, muzycznych wydarzeń, dostępnych później na ogólnodostępnych stronach, jak i specjalnych platformach tematycznych, ale jeszcze kilkanaście lat temu dobrze nam znane tendencje nie były tak silne, jak obecnie, za to tradycyjne nośniki fizyczne, czyli płyty kompaktowe, miały się jako takie całkiem dobrze.

Oto zapis moich wrażeń odniesionych podczas słuchania kilku pozycji, układających się w sumie nieprzypadkowo w formie tradycyjnego układu filharmonicznego koncertu, podczas jednego wieczoru spędzonego wyłącznie z muzyką czeską. Oczywiście, jego punktem centralnym stały się dwa arcydzieła Antonína Dvořáka, niczym klamra spinające początek i koniec mojego słuchania i otaczające środkową pozycję, raczej u nas zupełnie nieznanego twórcy, który u naszych południowych sąsiadów cieszy się jednak większą estymą. Josef Bohuslav Foerster, bo o nim, tu mowa, był płodnym i długowiecznym twórcą, ale jego muzyka z trudem przedostaje się do sal koncertowych świata. Sięgnąłem, w celu przypomnienia sobie po wielu, wielu latach przerwy, po nagrania, które w momencie swojej rynkowej premiery, wzbudziło entuzjazm krytyki i poruszenie publiczności. Owszem, w swoim czasie i ja przyłączyłem się do życzliwych i pochwalnych głosów, doceniających album wytwórni Supraphon z Koncertami skrzypcowymi, spośród których Pierwszy był hybrydą nagrania studyjnego oraz na żywo, dokonanego w grudniu 2007 roku w londyńskiej Barbican Hall. Solilsta, znakomity czeski skrzypek, Ivan Ženatý, we współpracy z rodakiem, prowadzącym Orkiestrę Symfoniczną BBC Jiřím Bělohlávkem, wykonali naprawdę imponującą pracę, przygotowując do prezentacji niełatwy zarówno dla samych wykonawców, jak i odbiorców, utwór. O ile sama kreacja zasługuje na naprawdę najwyższe pochwały dla kunsztu muzyków, ich pasji propagowania nieznanego utworu kolejnego czeskiego kompozytora przed angielską i w konsekwencji światową publicznością, o tyle sama muzyka Josefa Bohuslava Foerstera nie wywarła na mnie tym razem takiego wrażenia, jak w momencie jej poznawania po raz pierwszy w roku 2008. Nie wiem, co jest tego przyczyną, ale słuchając jej niedawno, nie potrafiłem znaleźć do niej klucza, nie odkryłem w niczego własnego, niczego, co by mnie porwało, zachwyciło na dłużej. Może to walka z fizycznym zmęczeniem podczas sesji odsłuchowej nie pozwalała mi się skupić na nagraniu na tyle mocno, może czas, jaki upłynął od premiery albumu wytwórni Supraphon zrobił swoje i przewartościował moje ówczesne sądy, ale odczuwając niekłamany entuzjazm po pierwszej usłyszanej tego wieczoru pozycji programu i czekając z podekscytowaniem na następną, nie mogłem wykrzesać z siebie większego entuzjazmu dla tego, co znalazło się, z mojej własnej i nieprzymuszonej woli, pomiędzy nimi. Być może jeszcze powrócę, w bardziej sprzyjających warunkach, do I Koncertu skrzypcowego Josefa Bohuslava Foerstera, tym bardziej, że krążek, o którym wspominam jest światową premierą fonograficzną obu dzieł tego gatunku i jako taki zasługuje na zainteresowanie, ale tym razem pozostawił mnie raczej obojętnym i znudzonym. To dowodzi, jak może się zmieniać postrzeganie danego nagrania na przestrzeni lat, że jest to proces, który trwa i ulega zamienia, a także ze względu na fakt, że na indywidualny odbiór muzyki mogą wpłynąć różne czynniki. W trakcie owego wieczoru wolałem zostać w myślach przy pozycjach, które sprawiły mi o wiele więcej satysfakcji.




Przeniosłem się zatem w czasie o kilkanaście lat do sezonu artystycznego 2009/2010 u Orkiestry Filharmonicznej z Los Angeles, kiedy jesienią, na przełomie października i listopada w słynnej Walt Disney Concert Hall zabrzmiały pod batutą Christopha Eschenbacha chyba najpopularniejsze kompozycje Antonína Dvořáka: uwertura Karnawał op. 92 oraz IX Symfonia e-moll op. 95. Nie wiem, co znajdowało się pomiędzy nimi, ale nagranie wytwórni Deutsche Grammophon, zawierające tylko dwie pozycje, w zupełności mi wystarczyło do szczęścia, bo jest po prostu znakomite. Spora w tym zasługa goszczącego wtedy znakomitego pianisty i dyrygenta, od lat współpracującego jako dyrektor muzyczny ze świetnymi amerykańskimi zespołami, by wspomnieć Orkiestrę Symfoniczną z Houston (1988-1999), a przede wszystkim Orkiestrę Filadelfijską (2003-2008), a następnie Narodową Orkiestrę Symfoniczną z Waszyngtonu (2010-2017). Osobiście się dziwię, jak bardzo mało doceniany jest urodzony we Wrocławiu Christoph Eschenbach, którego dyrygenckie kreacje są gwarancją najwyższej jakości; podczas gdy u nas, w powszechnej świadomości melomanów, decydentów, i, niestety, pożal się Boże prasowych i radiowych krytyków obecne są inne, głośne nazwiska, to niemiecki maestro robi swoje, występuje na obu półkulach i pozostawia po sobie wyjątkowe i oryginalne nagrania, jak chociażby całkiem spora kolekcja znakomitych kreacji z Filadelfijczykami w barwach wytwórni Ondine.

Jaki był Dvořák zagrany podczas jesiennych koncertów w Los Angeles w roku 2009? Znakomity! Karnawał zabrzmiał wprost wyśmienicie, idealnie jak na błyskotliwy i efektowny początek koncertu, pokazując już na wstępie rewelacyjną formę tamtejszych filharmoników, prowadzonych energiczną, wytrawną batutą Eschenbacha, który nie skupił się tylko na zewnętrznej, porywającej szacie dźwiękowej dzieła, ale nie zapomniał o subtelnych modyfikacjach tempa, umiejętnym posługiwaniu się sekcjami, pokazywaniu pracy tematycznej i motywicznej w przebiegu utworu, co jest o tyle istotne, gdy wiemy, że pojawiają się tam momenty z poprzedzającego ją op. 91 (W przyrodzie), słyszane również w następującym Otellu op. 93 – całość jest więc powiązana na swój sposób i nie jest złym pomysłem wykonywanie i nagrywanie trzech dzieł razem. Tutaj zabrzmiała wprawdzie najbardziej efektowna i uwielbiana przez publiczność środkowa część tryptyku, ale w sposób zapierający dech w piersiach przy słuchaniu – ze świetnymi tempami, pasją i energią wykonawców, udzielającymi się publiczności – ta nagrodziła wykonanie Uwertury gromkimi brawami. Całkowicie zasłużenie!

To samo można powiedzieć o głównym punkcie ówczesnego – i mojego – wieczoru, czyli SymfoniiZ Nowego Świata”, będącej „własnością” nie tylko każdej czeskiej, ale i amerykańskiej orkiestry. Jeśli ma się tak doborowe grono wykonawców, jakim są Filharmonicy z Los Angeles prowadzeni przez znakomitego, doświadczonego i wytrawnego kapelmistrza w osobie maestro Christopha Eschenbacha, można być pewnym muzycznych przeżyć najwyższej próby. Jak dobrze, że owe koncerty zostały utrwalone, choćby tylko w postaci cyfrowej, dla potomności! Dziewiąta brzmi fantastycznie: monumentalnie pod względem siły wyrazu i potęgi brzmienia orkiestry, dynamicznie, z werwą, w doskonale przemyślanych tempach, składających się na bezbłędne odczytanie partytury jako całości, jak i jej poszczególnych części. Pierwsze ogniwo zachwyca zwartością przebiegu, płynnością narracji, ekspresją, zaś następujący po nim ustęp powolny, słynne Largo – cóż za sukces dla muzyków i dyrygenta! Muzyka zagrana z ogromnym wyczuciem, wrażliwością, wyczuleniem na zmiany tempa, aczkolwiek jest ono w gatunku wolniejszych, niż zazwyczaj (prawie 14 i pół minuty), co bardzo, ale to bardzo dobrze robi dla bogactwa wyrazowego muzyki. Przepiękne solo rożka angielskiego głównego tematu i wyrafinowane brzmienie smyczków w szczególnej mierze są ozdobą natchnionego i pięknego fragmentu. Słucha się tego z niekłamanym zachwytem. Scherzo, to już popis precyzji w zakresie artykulacji i rytmiki, ale również śpiewności i pięknego dźwięku sekcji dętej w środkowych, „indiańskich”, „kowbojskich”, ale także bardzo czeskich odcinkach. W efektownym i dramatycznym Finale kolejne pole do zaprezentowania się w pełnej krasie ma sekcja blachy: rogi, puzony i trąbki intonujące główny, heroiczny temat – całość przykuwa uwagę od pierwszej do ostatniej, wybrzmiewającej w pianissimo, nuty. Wspaniała kreacja, elektryzująca odbiorców i dowodząca, że arcydzieło Antonína Dvořáka w najlepszym możliwym wykonaniu porywa od początku do końca i pokazuje się za każdym razem w nieco innym, ale fascynujący, świetle. Brawo dla orkiestry! Ogromne brawo dla dyrygenta! Nic dziwnego, że publiczność w Walt Disney Hall nagrodziła wykonanie rzęsistymi ogromna owacją, gwizdami i okrzykami uznania.

Muszę przyznać, że był to naprawdę udany wieczór, zaś doskonale znane i popularne dzieła czeskiego mistrza przybrały szczególnie udaną i efektowną postać w wykonaniu Filharmoników z Los Angeles w roku 2009. Ekscytująca podróż w czasie za sprawą wspaniałego wykonania sprawiła, że nabrałem ochoty na kolejne Koncerty w cyfrowym muzycznym świecie wytwórni Deutsche Grammophon i Decca.


Płytomaniak



Komentarze

Popularne posty