"Mesjasz" intymny, liryczny, kameralny - prosto z Berlina.



Stosunkowo rzadko reaguję na bieżące wydarzenia i aktualne daty, ale w okresie Świąt Bożego Narodzenia nie mogłem sobie odmówić przesłuchania kolejnego „recenzenckiego” Mesjasza, bodajże już chyba czwartego lub piątego, a drugiego, jeśli chodzi o jego obecność na blogu. Nie mogłem i nie chciałem – stosunkowo długo czekał na swoje omówienie. Jakiś czas temu opisywałem przedsięwzięcie zrealizowane wyłącznie czeskimi siłami, teraz zaś sięgam po nagranie holenderskiej wytwórni z udziałem niemieckiego chóru i barokowej orkiestry, a także pochodzących z Wysp Brytyjskich solistów – śpiewaków oraz prowadzącego całość kapelmistrza. Prezentowane przedsięwzięcie jest jeszcze istotne z jednego pozamuzycznego powodu, być może dla niektórych nieistotnego – sesje nagraniowe miały miejsce w styczniu 2020 roku, jeszcze przed rozpętaniem światowej fali pandemii. Nie wiem, czy mogłoby być zrealizowane w chwili obecnej lub niedawno, w trakcie drugiej, trzeciej czy nadchodzącej czwartej fali zachorowań.

Międzynarodowy charakter obsady wykonawczej nie sprawia, że mamy do czynienia z nagraniem epokowym czy szczególnie wyjątkowym, można je określić jako dobre, wartościowe, przekonujące. Nie wpływa też na szczególny sposób interpretacji dzieła, może jedynie istotniejsze znaczenie ze względów czysto językowych ma fakt udziału kwartetu solistów, dla których angielszczyzna jest językiem ojczystym. Ich dobór jest udany, ani jako ansambl, ani jako poszczególni śpiewacy nie dają powodów do narzekań, wręcz przeciwnie, każdy z wokalistów dobrze radzi sobie z wyzwaniami swojej partii. W przypadku obdarzonego łagodnym, eleganckim tenorem Thomasa Hobbsa dobre wrażenie wywiera początkowy recytatyw Comfort ye my people oraz śliczna aria Every valley, w których sprawdza się wyśmienicie. Ma też stosunkowo najwięcej pracy w akcie drugim. Również kolejny z panów może się spodobać, a jest z nim nie kto inny, jak czołowy współczesny angielski bas-baryton, Roderick Williams. Z pewnością znajdą się słuchacze, którzy będą czekać szczególnie na Why do the nations, czy przede wszystkim The trumpet shall sound w jego wykonaniu. Trzeci śpiewak to kontratenor Tim Mead, jego subtelny, przyjemny w odbiorze alt robi, przynajmniej na mnie, bardzo dobre wrażenie w szczególnie poruszających momentach: But who may abide the day of is coming z aktu I, w długiej i ważnej arii He was despised z początku następnego i z tego samego Thou art gone up on high. Dobrze też wypada w kilku istotnych duetach, zarówno z tenorem (finałowe O death, where is thy sting), jak i z sopranistką Julią Doyle. Jedyna śpiewaczka w obsadzie może popisać się jasnym, lekkim i ładnie, niewinnie brzmiącym, sprawnym technicznie głosem. Jej udział zapada w pamięć za sprawą emocjonalnego, utrzymanego na wysokim poziomie wykonania przeznaczonych tylko dla niej fragmentów, by wspomnieć Rejoice of greatly (akt I), How beautiful are the feet of them (akt II), czy dwie arie z ostatniego, trzeciego ustępu oratorium: otwierającą go I Know that my Redeemer liveth czy If Good be for us, poprzedzającą ostatni, najbardziej podniosły chóralny fragment, zamykający całość. Oczywiście, nie sposób tu wspomnieć o absolutnie wszystkich fragmentach, które wykonywali poszczególni śpiewacy, bo partytura obfituje również w akompaniowane recytatywy, lecz te najistotniejsze zasługują na uwagę i nie dają większych powodów do narzekań. By zakończyć wątek wokalny, dodam również, że pod względem czysto językowym radzi sobie wyśmienicie z angielszczyzną Chór Kameralny RIAS, formacja znana i renomowana, obecna na wielu interesujących nagraniach czołowych europejskich wytwórni, prezentująca bardzo wysoki poziom profesjonalizmu oraz artyzmu.

Chór doskonale współpracuje z Akademią Muzyki Dawnej, grającej oczywiście na instrumentach historycznych, dla której znajomość stylu i retoryki muzyki baroku jest czymś oczywistym, nic więc dziwnego, że tak wiele ciekawych nagrań z owym repertuarem ma na swoim koncie berlińska formacja. Do ich grona dołączyły również zarejestrowane dla tej samej wytwórni Pentatone Concerti grossi op. 3 oraz op. 6, którymi warto się zainteresować (Płytomaniak omówi pierwszy z obu zbiorów). Prowadzący całość pewną ręką Justin Doyle dba o dobre tempa, płynność narracji, równowagę w kontrapunktach między elementem wokalnym a instrumentalnym, dzięki czemu całość jest bardzo klarowna i zrozumiała. Pomaga w tym również naprawdę satysfakcjonująca jakość dźwięku.

Prezentowany Mesjasz wydaje się być bardziej kameralny niż w innych nagraniach, opierających się niekiedy na większej obsadzie. Wydaje się, że nie mamy do czynienia z oryginalną, premierową dublińską wersją dzieła, jak twierdzą niektórzy – zbyt wiele jest różnic między nią, a późniejszymi opracowaniami, włącznie z niniejszą, utrwaloną w nagraniu. Nie jestem co prawda znawcą w tej materii, ale usłyszeć można najbardziej znaną partyturę, zrewidowaną w co najmniej kilku miejscach przez samego kompozytora. Całość wg założeń pomysłodawców i wykonawców projektu stara się zbliżyć do intymności pierwowzoru, a uniknąć niepotrzebnego splendoru i blasku powiększonego aparatu wykonawczego i w ten sposób spróbować przybliżyć współczesnemu słuchaczowi możliwie wierny dźwiękowy charakter dzieła, taki, jaki stał się udziałem pierwszych wykonań wspaniałego oratorium. Nie wiem jednak, jak się do tego ma fakt, że orkiestra liczy około 30 muzyków, podczas gdy pierwsze wykonanie opierało się na malutkim zespole obejmującym smyczki oraz parę trąbek i kotłów, zaś wykaz członków chóru RIAS w książeczce podaje 35 śpiewaków (kompozytor miał początkowo do dyspozycji 16 chórzystów, wliczając w ich grono soprany kobiece i chłopięce, zaś soliści wywodzili się właśnie z uformowanego na potrzeby koncertu chóru lub byli członkami formacji działającej przy dublińskiej katedrze). Pominąwszy jednak owe rachunkowe rozważania, sądzę, że postawiony cel w jakimś stopniu został osiągnięty – berliński Mesjasz jest bardziej kameralny, lecz nadal wzruszający i wywierający niezapomniane wrażenie na słuchaczu, nawet na współczesnym, a nie tylko na świadkach próby generalnej przed premierą w stolicy Irlandii w kwietniu 1742 roku, twierdzących, że „chodzi o najdoskonalszą kompozycję, jaką kiedykolwiek słyszano”. Przy tej okazji Czytelnikom zainteresowanym usłyszeniem „prawdziwej” dublińskiej wersji Mesjasza, mogę polecić spośród najnowszych rejestracji na przykład poniższe, po które obiecuję sięgnąć:




Nie brak doskonałych nagrań najsłynniejszego oratorium Georga Friedricha Händla – katalogi płytowe podają mnóstwo alternatywnych propozycji. Sądzę, że album wytwórni Pentatone może się na tym tle obronić odpowiednio wysokim poziomem interpretacji, starannością wykonania, spójnością połączenia dobrze brzmiących głosów solistów, chóru i znakomitej orkiestry pod dyrekcją kapelmistrza, który rozumie i zna dogłębnie nie tylko materię partytury, ale również jej ducha. Może nie każdemu przypadnie wspomniany już bardziej intymny i liryczny charakter omawianego przedsięwzięcia, ale jest to z pewnością interesujące podejście, wobec którego nie sposób przejść obojętnie. Warto posłuchać – nie tylko jeden raz, na Boże Narodzenie.


Paweł Chmielowski


Georg Friedrich Händel

Messiah HWV 56

Julia Doyle, sopran; Tim Mead, kontrratenor; Thomas Hobbs, tenor; Roderick Williams, bas RIAS Kammerchor Berlin Akademie für alte Musik Berlin Justin Doyle, dyrygent

Pentatone PTC5186 853 w. 2020, n. 2020 2 CD, 133’30” ●●●●○○ 


Nagranie zostało nadesłane do recenzji przez wydawcę.


Komentarze

Popularne posty