Wybitne osiągnięcie artystyczne - Marianne Beate Kielland i Pieśni G. Mahlera.

 


Gustaw Mahler jest jednym z ulubionych autorów Płytomaniaka, toteż nic dziwnego, że na stronie od czasu do czasu, ale regularnie, pojawiają się omówienia nagrań z jego muzyką, choć jak dotąd dominowały albumy z wybranymi Symfoniami. Tych będzie jeszcze na blogu naprawdę sporo, by przywołać np. realizowany w wytwórni BIS cykl, stopniowo recenzowany w tym miejscu (już niedługo pojawią się kolejne teksty na jego temat). Wiemy jednak, że oprócz tego gatunku kompozytor realizował się w pieśniach, cieszących się niesłabnącym zainteresowaniem wykonawców obojga płci, jak również publiczności. Postanowiłem więc kolekcję tekstów poświęconych autorowi Zmartwychwstania poszerzyć o nagranie nadesłane z Norwegii przez Lawo Classics, zawierające trzy najważniejsze i najpiękniejsze cykle liryki wokalnej napisane przez Gustawa Mahlera.

Od czasu rynkowej premiery prezentowanego wydawnictwa minęły już ponad dwa lata, mam wrażenie, że nie było ono jakoś specjalnie promowane w mediach, a i sama wytwórnia nie należy do specjalnie popularnych w naszym kraju, a szkoda, jako że można w jej katalogu odnaleźć całkiem sporo interesujących propozycji. Zaliczyć do nich można płyty nagrane przez norweską mezzosopranistkę Marianne Beate Kielland – bohaterkę niniejszego omówienia. Prezentowane wydawnictwo jest moim pierwszym spotkaniem z ową artystką, ale nie ostatnim, ponieważ po tak obiecującym kontakcie, zamierzam uważnie zapoznać się jeszcze z co najmniej dwoma albumami z jej udziałem – Pieśniami Wolfganga Amadeusza Mozarta i Roberta Schumanna.

Zamieszczony na krążku repertuar nie jest niczym nowym dla Marianne Beate Kielland, której towarzyszy już od dwudziestu lat. Nic dziwnego, że efekt końcowy w postaci nagrania po prostu zapiera dech w piersiach dogłębnym zrozumieniem tekstu i nutowego zapisu, spójnością interpretacji, osobistą wrażliwością, zaangażowaniem, empatią dla muzyki Mahlera i jego emocji zaklętych w poszczególnych pieśniach. Sama artystka zaś obdarzona jest pięknym, przyjemnym w barwie głosem, z jednej strony subtelnym, z drugiej wyrazistym, brzmiącym równie dobrze i efektownie w niskich i wysokich partiach, a także średnicy, a przy tym giętkim, łatwo przemieszczającym się między rejestrami, podatnym na cieniowanie dynamiki czy artykulację. Osobiście, zakwalifikowałbym go wg swojego prywatnego podziału, do „wyższych” mezzo, takich, które bez większych problemów technicznych poradzą sobie z wymaganiami pieśni Mahlera, a ten nierzadko wymaga posługiwania się szerokim ambitusem, przede wszystkim w licznych wysokich dźwiękach. Ciekawe, że jego cykle wokalnej liryki rzadko kiedy wykonują „klasyczne” śpiewaczki sopranowe, które w zasięgiem w górze skali sobie dadzą radę, ale w dole mogą mieć już poważne problemy, dlatego dominacja artystek obdarzonych niższym głosem, a więc mezzo lub altów, koniecznie z bardzo dobrym przygotowaniem technicznym, jest w tym repertuarze w pełni uzasadnione. Bohaterka niniejszego nagrania spełnia owe założenia w stopniu wprost imponującym – słuchając pewnych fragmentów Rückert-Lieder, Trenów dziecięcych czy Pieśni wędrującego czeladnika nie krzywię się już z niesmakiem jak w przypadku niektórych nagrań i wykonań, zmuszających mnie do wysłuchiwania siłowo i niepewnie artykułowanych dźwięków przypominających pianie, tracących przy takim sposobie śpiewu na jakości i sile. Tutaj od pierwszej do ostatniej nuty ma się wrażenie obcowania z wokalnym instrumentem doskonale wykształconym, przygotowanym, znającym doskonale materię, przekonującym w pełni od pierwszej do ostatniej nuty.

Tym, czym szczególnie mnie zainteresowała Marianne Beate Kielland, jest specyficzny sposób interpretacji, a w zasadzie interakcji z odbiorcą siedzącym po drugiej stronie odbiornika z nagraniem. Mam na myśli niezwykle osobistą relację, taką, która nie powstaje podczas wykonań w wielkich salach koncertowych, ale wręcz przeciwnie, ma miejsce w bardzo małym gronie wtajemniczonych słuchaczy, bliskich artystce, podzielających jej sposób rozumienia repertuaru. W tym kontekście nietrudno zrozumieć niemiecki tytuł albumu – „Einsamkeit”, czyli samotność. Mógłbym do tego dodać również inne określenia – „Innigkeit”, a więc zażyłość, bliskość, a nawet „Gemeinsamkeit” – wspólnotę. Owe epitety nasunęły mi się na myśl podczas słuchania albumu w porze wieczornej, a nawet nocnej, zaś oddziaływanie muzyki Mahlera nabrało dodatkowego znaczenia, jeśli skojarzymy jego samotność jako człowieka i twórcy, bliskość, jaką odczuwa wykonawczyni w stosunku do jego twórczości, co oczywiście udziela się odbiorcy, również głęboko związanego z tym kompozytorem, a także poczucie wspólnoty. Wspólnoty ludzi samotnych, wrażliwych, cierpiących, poszukujących wartości, a przede wszystkim piękna, z których jedni przelewają na papier słowa i nuty – wyraz swych najbardziej prywatnych odczuć i myśli, zaś drudzy próbują je odczytać przez pryzmat swoich umiejętności warsztatowych i ludzkiej empatii z intencją dotarcia do końcowych użytkowników i wywołania u nich wzruszenia, a także dania im pociechy w trudnych chwilach. Nie wiem, czy mój sposób obcowania z nagraniem Lawo Classics podzieli ktoś z czytających, ale znalezienie wolnej godziny czasu na nieśpieszne i gruntowane poznanie nagrania, najlepiej z przymkniętymi oczami, w ciemności, w nocy, z wcześniejszą znajomością tekstu literackiego, będącego podłożem trzech cykli, co w przypadku zapalonych wielbicieli twórczości Gustawa Mahlera, posługujących się językiem niemieckim jest być dosyć proste, nie tylko dostarczy wielość czysto muzycznych impulsów, zaś wysłuchana kreacja nabierze również naprawdę głęboko osobistego wymiaru. Tak było w moim przypadku – i tego życzę słuchającym tej przepięknej muzyki.

Oczywiście, Marianne Beate Kielland nie jest sama, towarzyszy jej przy fortepianie doświadczony akompaniator, często z nią współpracujący Nils Anders Mortensen. Jego zasługują jest delikatny, ale cały czas obecny dźwięk fortepianu, który z zaletami interpretacji obojga artystów umiejętnie tworzy nastrój intymności i spokoju. Słychać go w pierwszych dwóch pozycjach Pieśni do słów Rückerta, o wręcz nokturnowym, romantycznym charakterze, ożywionej na chwilę (całość trwa niecałe półtora minuty) w trzeciej pieśni „podkręceniem” tempa i nutą kokieterii w głosie śpiewaczki. Dwie następne części owego cyklu można chyba uznać za najpiękniejsze przykłady liryki wokalnej Mahlera. W Ich bin der Welt abhabden gekommen, poznanej przeze mnie po raz pierwszy we wspaniałej kreacji Dietricha Fischera-Dieskaua na krążku DG z Karlem Böhmem prowadzącym Filharmoników Berlińskich, a następnie w Um Mitternacht, mamy do czynienia z głęboko poruszającym, wybitnym osiągnięciem artystycznym śpiewaczki i pianisty. Duże wrażenie wywiera świetnie rozplanowane narastanie dynamiki i jej wolumen od subtelnego piano po finałową kulminację w ostatniej z nich, zaprezentowaną z kulturą, bez forsowania głosu i nadmiernego natężenia dźwięku.

Całkiem niedawno opisywałem wyjątkową kreację Pieśni na śmierć dzieci w wykonaniu jednej z najwybitniejszych wykonawczyń cyklu – Brigitte Fassbaender z towarzyszeniem legendarnego mistrza batuty, stroniącego od twórczości Mahlera, maestro Sergiu Celibidache. Tutaj mamy oczywiście wersję ograniczoną do fortepianu, ale jest ona oryginalną i warto się uważnie przysłuchać pianiście, a następnie wrócić do dobrze znanej orkiestracji, by przekonać się, że oba opracowania wywierają tak samo mocne wrażenie. Od początku udziela się odbiorcy nastrój powagi i smutku, zaś chcąc określić całość cyklu, można powiedzieć, że Kindertotenlieder nie przypominają w omawianej wersji ekshibicjonistycznego krzyku rozpaczy, lecz są przeznaczonym wyłącznie na własny użytek intymnymi rozważaniami o największej stracie. Trafnie wpisują się w ów sposób rozumienia dzieła dwie pierwsze pieśni, zaś trzecia, rodzaj kołysanki, pomimo ożywienia narracji, rodzącej niekiedy wręcz taneczne skojarzenia, nie pozwala słuchaczowi zapomnieć o przeżytym nieszczęściu w postaci wybuchów rozpaczy, wyrażonych odpowiednimi środkami przekazu. Ukoronowaniem cyklu jest ostatnia, piąta część – In diesem Wetter, oddająca nieprzyjemnymi akordami instrumentu i pełnym wyrazu śpiewem mezzosopranu skargę matki bolejącej nad utratą dzieci, przechodzącej z początkowego wzburzenia w stronę stopniowego wyciszenia i pogodzenia się ze stratą, wyrażającymi nadzieję, że utracone pociechy odpoczywają już w niebie (Sie ruhn als wie in der Mutter Haus). Finałowe fragmenty ostatniej pieśni zagrane zostały przez pianistę przepięknie, z wielkim wyczuciem, nadającego sens zamierającej narracji w postaci milknących akordów – ale w trybie dur, jasnym, radosnym. Przy tym właśnie cyklu warto rozważyć tytuł całości – samotność kompozytora, ojca żegnającego przedwcześnie córkę, chłopca doświadczonego za młodu odejściem sześciorga rodzeństwa, wydaje się być całkowicie zrozumiała.

Całość wieńczą Pieśni wędrującego czeladnika – paradoksalnie są na końcu krążka, choć powstały najwcześniej spośród trzech nagranych cykli. Miłośnikom muzyki symfonicznej są doskonale znane, ponieważ Mahler wykorzystał fragmenty drugiej i czwartej z nich w swojej I Symfonii. Są również interesujące ze względu na fakt napisania muzyki do własnych tekstów, zainspirowanych nieszczęśliwym uczuciem do pewnej śpiewaczki. Nie dziwi więc raczej smutny ton poszczególnych pozycji cyklu, w których podmiot liryczny opłakuje w otoczeniu piękna przyrody stratę ukochanej (Wenn mien Schatz Hochzeit macht), wyraża nadzieję na szczęście, lecz ostatecznie ogarnia go pesymizm i fatalizm (Ging heut’ Morgen übers Feld), w obrazowy, niezwykle dramatyczny sposób, przy pomocy rozżarzonego noża, odmalowuje cierpienia nieszczęśliwie zakochanego (Ich hab’ ein glühend Messer), odpoczywa pod lipą w rytmie żałobnego marsza, kończąc swą samotną wędrówkę przy wspomnieniach oczu miłowanej kobiety (Die zwie blauen Augen von meinem Schatz). Marianne Beate Kielland i Nils Anders Mortensen z ogromnym wyczuciem podchodzą do tych może nieco naiwnych z dzisiejszego punktu widzenia, ale nadal wzruszających swoją emocjonalnością perełek wokalnych, dbając o bardzo dobre tempa, starannie różnicując je wg wskazówek w tekście, oddających zmienne stany psychiki podmiotu lirycznego, Choć orkiestrowa wersja Pieśni wędrującego czeladnika w pełnej krasie dopowiada sens stworzonych przez młodego Mahlera historii, to fortepianowa warstwa zasługuje na uwagę, nie tylko tutaj, ale i w całym nagraniu, wystawiając pianiście bardzo dobre świadectwo, czujnie towarzyszącego partnerce i umiejętnie prowadzącego słuchacza przez meandry narracji poszczególnych części cyklu. Na uwagę zasługuje również możliwość rozumienia niemieckiego tekstu utworów bez większych trudności za sprawą staranniejszej niż w przypadku zdecydowanej większości współczesnych śpiewaków dykcji norweskiej artystki, a ten element interpretacji przynajmniej u mnie zasługuje na ogromne uznanie.

Wiele jest interesujących i wartościowych nagrań Pieśni Gustawa Mahlera, ale niniejsze, będące przedmiotem mojego żywego zainteresowania, ma zapadający w pamięć wyrazisty i subtelny głos Marianne Beate Kielland, przykuwające uwagę jej piękne, zielone oczy i smutny, spokojny, skupiony uśmiech na zdjęciu zdobiącym okładkę płyty, idealnie wpisujące się w treść i nastrój romantycznych w wyrazie, przepełnionych emocjami pereł liryki wokalnej. Kto raz posłucha – doceni wrażliwość i mądrość wykonawców, wspaniałe muzyczne partnerstwo na linii śpiewaczka – pianista, satysfakcjonującą jakość dźwięku nagrania, a przede wszystkim możliwość spędzenia niecałej godziny samotnie, w ciszy i spokoju, z przemawiającą do wyobraźni i uczuć piękną, wzruszającą muzyką Mahlera. Sądzę, że może się sprawdzić życzenie wyrażone przez samą mezzosopranistkę, skierowane do odbiorów nagrania: „Mam nadzieję, że pokochacie te pieśni tak mocno, jak ja”. W jej przejmującym wykonaniu nie będzie to trudne.

 

Paweł Chmielowski


Einsemkeit

Songs by Mahler

Gustav Mahler 

Rückert-Lieder; Kindertotenlieder; Lieder eines fahrenden Gesellen

Marianne Beate Kielland, mezzosopran Nils Anders Mortensen, fortepian

Lawo Classics LWC1157 w. 2018, n. 2016 CD, 55”29” ●●●●●●


Autor bloga dziękuje wytwórni Lawo Classics z Oslo za nadesłanie albumu do recenzji.

Płytomaniak.blogspot would like to thank Lawo Classics and Ms. Hege Wolleng for sending the album and making this review possible.


Komentarze

Popularne posty