Taniec nad grobem, czyli Requiem Mozarta w wydaniu Alphy.




Requiem d-moll Wolfganga Amadeusza Mozarta jest najczęściej nagrywaną mszą żałobną wszech czasów, miejscem realizacji swych idei przez kolejne generacje orkiestr, chórów, solistów oraz dyrygentów. W większości przypadków wykonuje się je niezwykle standardowo, przeciętnie, prawdziwie wielkich kreacji, z właściwie oddanym sakralnym, duchowym i głębokim charakterem, jest niestety bardzo mało. Arcydzieło pada od dawna ofiarą własnej wielkości i popularności, jako że wszystkim artystom wydaje się, że mogą je wziąć na warsztat i pokazać coś własnego, co z reguły przynosi wątpliwe rezultaty. Za przykład niech posłuży wydany już ładnych parę lat temu album wytwórni Alpha zawierający tym razem współczesne, nowe spojrzenie na ów utwór, spojrzenie autorstwa młodego pokolenia muzyków. Rezultat końcowy jest bardzo kontrowersyjny i z pewnością podzieli odbiorców na jego entuzjastów i wrogów, w każdym razie nikogo nie pozostawi obojętnym.

Po wysłuchaniu prezentowanej płyty jestem zniesmaczony tak swobodnym i beztroskim potraktowaniem Mozartowskiego Requiem, które w tym ujęciu całkowicie straciło swój poruszający, poważny, refleksyjny charakter. Głównym winowajcą jest Teodor Currentzis, kapelmistrz grecki, obwołany przez rzekome autorytety i media nie wiadomo jaką nadzieją wykonawstwa. Brak talentu i szacunku do partytury zastąpił tandetnym popisem, tanim efekciarstwem, by nie powiedzieć wulgarnością, gnając jak szalony do przodu, spiesząc się niepotrzebnie, naiwnie wierząc, że szybko i głośno znaczy dobrze. Nie popisał się też wyeksponowaniem prymitywnie brzmiącej blachy i kotłów w kulminacjach i pokazaniem ekstremalnych różnic w dynamice. Trwająca zaledwie 46 i pół minuty kompozycja po raz kolejny padła ofiarą arogancji dyrygenta i wątpliwego przekonania o słuszności swoich decyzji interpretacyjnych. Przydałoby mu się raczej więcej pokory i czasu do nauki rozumienia dzieł muzycznych, zwłaszcza tych o filozoficznym, głębokim przesłaniu duchowym, w żaden sposób nieadekwatnym do zastosowanych rozwiązań wykonawczych. Nagraniu nie przysłużyła się też mizerna, bo zaledwie 30- osobowa obsada instrumentalna, której wątła liczebność rzutuje na brzmienie całości; nic dziwnego, że trzeba to rekompensować puzonami, trąbkami i kotłami. Mamy tu do czynienia z kameralnymi zespołami Opery Nowosybirskiej – orkiestry Musica Aeterna oraz chóru The New Siberian Singers. Ich kompetencje i techniczna sprawność nie ulegają wątpliwości, lecz to niestety zbyt mało, by przekonać mnie do korzystniejszej oceny całości. Przedsięwzięcia nie ratuje również całkiem dobry kwartet solistów ( Simone Kernes- sopran, Stéphanie Houtzeel- alt, Markus Brutscher- tenor, Arnoud Richard- bas).

Negatywnie nastroił mnie już sam początek dzieła- Introitus, utrzymany w szybkim tempie przypominającym marsz, z wieloma przesadzonymi akcentami dynamicznymi i niezbyt czytelnym chórem. Podobnie było w Kyrie. Zagrane i zaśpiewane w niepotrzebnym pośpiechu, gubi klarowność polifonicznej struktury (fuga), brak w nim napięć, logiki przebiegu uzasadniającej gwałtowne zmiany dynamiki: te nie mają żadnego związku z fragmentami je poprzedzającymi i tym, co po nich następuje, dlatego wykonanie jest wg mnie zupełnie nieprzekonujące. Najbardziej efektowna część Requiem, Dies irae, zaskakuje doprawdy kuriozalnymi rozwiązaniami w zakresie artykulacji i dynamiki śpiewu chórzystów. Nie robi dobrego wrażenia mała obsada, niesprawdzająca się zbytnio w ilustracji grozy Sądu Ostatecznego. Nie słyszę tu rozumienia tekstu i oddania jego treści, za to doprowadzona do granic swoboda w rozumieniu zapisów partytury budzi moją irytację. Potrzebny spokój i poprawę tylko częściowo udaje się znaleźć w Tuba mirum, opierającym się na pięknym śpiewie solistów; niestety, słychać tu znowu jakiś marsz. Okropnie brzmi Rex tremendae majestatis: ogniwo zagonione, o dziwo lekkie, dziwaczne, kompletnie niezrozumiane w warstwie znaczeniowej – gdzież tu jest oddany szacunek dla Najwyższego („Królu straszliwego majestatu”)? Nie podoba mi się również Recordare, strywializowane poprzez szybkie tempo, zupełnie niepasujące do płaszczyzny tekstowej („Pomnij, Jezu mój łaskawy, żem przyczyną męki krwawej: nie gub mnie w on dzień rozprawy”).

Znów soliści są jasnym punktem wykonania. Confuntatis wpisuje się w najgorsze tendencje obecne w tym nagraniu: wynaturzone dźwiękowo, z ekstremalnie realizowaną agogiką i dynamiką, gdzie brutalne akordy blachy, kotłów oraz smyczków kontrastują z delikatnymi odpowiedziami głosów żeńskich w chórze. Mija szybko i przechodzi bez związku jednego z drugim do słynnego ustępu – Lacrimosa. Zaśpiewany ponownie w dziwny sposób, lecz całość jest już do przyjęcia. Zupełnie za to nie akceptuję Domine Jesu Christe, będącego kolejną prośbą o łaskę. W tym ujęciu, podobnie jak całe zresztą Requiem, nie jest muzyka „ do różańca”, lecz „ do tańca”. Podczas słuchania tego za szybkiego i lekkiego ogniwa ma się wrażenie wręcz pląsu wykonawców, jak gdyby mieli pójść zaraz w tany! Psuje się tu również, korzystny do tej pory obraz śpiewu wokalnego kwartetu solistów. Hostias, mające być subtelne i spokojne, pulsuje rytmem oraz wyraźnie eksponowanym basem. Dyrygent znowu „popisuje się” nadaniem kompozycji pospiesznego charakteru; widocznie Currentzis zna tylko trzy rodzaje tempa: dość szybkie, szybkie i bardzo szybkie. Razi nadmierny hałas w Sanctus, odegranym pompatycznie, zbyt głośno, w złym guście, męczy to słuchacza. Quasi marsz znów daje o sobie znać w Benedictus, choć bardziej zwróciłem uwagę na produkcję wokalną dość lekko brzmiących solistek. Ostatnie części nie zapadły mi szczególnie w pamięć.

Omawiany album wywołał burzliwe dyskusje i spolaryzował odbiorców. Melomani ceniący świeżość, energię, entuzjazm, innowacje wykonawcze, przychylnym okiem spojrzeli na płytę Alphy. Poszukujący zaś prawdy, głębi, inspiracji intelektualnej, refleksji i sakralnego ducha będą wracać do innych, o wiele lepszych nagrań, co też czynię, jako że prezentowana wersja Requiem Mozarta absolutnie mi nie odpowiada muzycznie, stylistycznie i estetycznie. Nie budzi też mojego entuzjazmu decyzja francuskiej wytwórni, wypuszczającej krążek trwający zaledwie 46 i pół minuty, z wolnymi ponad 30 minutami do wykorzystania. Tym niemniej zachęcam do poznania recenzowanej interpretacji nieśmiertelnego arcydzieła, by wyrobić sobie własną opinię na jej temat i skonfrontować swoją wizję legendarnego utworu z tą zaproponowaną przez międzynarodowe grono artystów uczestniczących w nagraniu.

Paweł Chmielowski

Wolfgang Amadeusz Mozart - Requiem d-moll KV 626
Simone Kernes, sopran; Stéphanie Houtzeel- alt, Markus Brutscher- tenor, Arnoud Richard- bas • The New Siberian Singers • MusicAeterna • Teodor Currentzis, dyrygent
Alpha 178 • n. 2010, w. 2011 • 46'32” ○○○○○

Recenzja płyty była możliwa dzięki współpracy autora z Fonoteką Dolnośląskiej Biblioteki Publicznej we Wrocławiu.

Komentarze

Popularne posty