Kwartety fortepianowe J. Brahmsa - po węgiersku. Znakomite!

 


Największą przyjemność sprawia mi możliwość recenzowania nagrań z repertuarem, który jest mi bliski i znany – takie stwierdzenie może zakrawać o banał, bo przecież nie poświęcam się opisywaniu muzyki nielubianej i z obowiązku, ale w przypadku niniejszego nagrania jest prawdziwe. Kameralistyka zajmuje ważną część mojego życia i trudno byłoby go sobie wyobrazić bez utworów Johannesa Brahmsa, arcymistrza w pisaniu na małe lub nieco większe składy instrumentalne. Nie inaczej jest w przypadku jego Kwartetów fortepianowych, zajmujących nie tylko poczesne miejsce w dorobku jego samego, ale muzyki klasycznej w ogóle. Trzy kompozycje, które dzieli prawie piętnaście lat w kolejności powstawania, łączy zaś najwyższy poziom artystyczny, trudności wykonawcze, imponujące mistrzostwo formalne, konstrukcyjne i siła wyrazu, co sprawia, że nie mają sobie równych w repertuarze. W okresie romantyzmu może jedynie Feliks Mendelssohn-Bartholdy, Robert Schumann, Antonín Dvořák czy Gabriel Fauré, zaś prawie w stulecie wcześniej Wolfgang Amadeusz Mozart zapisali się w dziejach jako twórcy ze znaczącymi osiągnięciami na tym polu. W okresie nam najbliższym honor kompozytorów współczesnych reprezentują Giya Kanchelli, a także Pēteris Vasks swoim znakomitym Kwartetem fortepianowym, napisanym w roku 2001.

Oto nowe i bardzo udane nagranie wytwórni Hungaroton, na którym czworo muzyków, skrzypek pochodzący z Wenezueli, a także altowiolista, wiolonczelista i pianista rodem z Węgier sięgają po trzy genialne partytury – ze znakomitym skutkiem, co jest warte podkreślenia, ponieważ nie mamy to do czynienia z funkcjonującą na co dzień grupą wykonawców, ale zespołem solistów, mistrzów w swoim fachu, mających bogate doświadczenia na polu kameralistyki, zaangażowanych do wykonania Kwartetów fortepianowych Johannesa Brahmsa w ciągu kilku dni sesji nagraniowych w październiku 2023 roku. Nie czuje się zatem pewnej przypadkowości czy braku spójności wykonania, jeśli miałbym to w taki sposób określić, a wręcz przeciwnie, mamy do czynienia z kreacją dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach, skończoną, przekonującą od pierwszej do ostatniej minuty, która sprawia, że chce się do niej często wracać. Wystawia to oczywiście jak najlepsze świadectwo muzykom, którzy w muzyce kameralnej znaleźli pole do zaprezentowania swojego kunsztu, a w połączeniu z wysokimi wymaganiami stawianymi im przez kompozytora ich występ śmiało można zaliczyć do udanych i porywających. Dyskografia zawiera liczne rejestracje Kwartetów, zarówno z przeszłości, jak i nowszych, by wspomnieć chociażby niedawno wydane albumy Krystana Zimmermana (DG) czy ostatnią płytę nieodżałowanego Larsa Vogta (Ondine). Szkoda, że nie miałem okazji donieść o nich czytelnikom, ale zarówno same wytwórnie, jak ich polscy dystrybutorzy nie są zainteresowani nadsyłaniem Płytomaniakomi nagrań do recenzji. Z jednej strony zatem szkoda, że ciekawa i wartościowa płyta wytwórni Hungaroton, niemającej u nas przedstawicielstwa, z trudnością przebije się do świadomości naszych melomanów, z drugiej strony, gdyby było inaczej, jej potencjalny krajowy reprezentant, znając życie, i tak by mnie nie zaszczycił nagraniem przysłanym w celach promocyjnych. I tak źle, i tak niedobrze! Tymczasem okazuje się, że z Budapesztu do Wrocławia jest znacznie bliżej, niż z Opola, Poznania czy Warszawy. Wnioski – i komentarze – pozostawiam czytelnikom.

Muzyka Johannesa Brahmsa na płycie Hungarotonu imponuje szeroką skalą ekspresji i mistrzostwem formalnym, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że dwa pierwsze utwory są autorstwa młodego kompozytora, który w momencie ich ukończenia nie ukończył nawet 30. roku życia. Wykonawcy znajdują własny i właściwy klucz do odczytania pełni ich zawartości i znaczeń, chociaż różni je całkiem sporo. I Kwartet g-moll op. 25 jest dziełem pełnym pasji, energii i mrocznych barw, których nie rozjaśnia żywiołowe finałowe Rondo alla zingarese. II Kwartet A-dur op. 26 oszałamia ogromnymi rozmiarami, sięgającymi 50 minut, a także bogactwem treści i nastrojów. Choć w porównaniu z poprzednikiem cechuje się bardziej lirycznym i jaśniejszym charakterem, nie brakuje w nim momentów wyjątkowo emocjonujących i namiętnych, co mi osobiście przypomina równie wielki pod względem wymiarów czasowych i artystycznej rangi II Koncert fortepianowy B-dur o legendarnych wręcz trudnościach technicznych w partii solowej i symfonicznym rozmachu. Oba cechują się wyjątkową dojrzałością, reprezentując w pełni geniusz młodego Johannesa Brahmsa. To samo można powiedzieć o ostatniej pozycji albumu, dziele powstałym już znacznie później, którego pasja, mrok i dramatyzm nie mają sobie równych. Nic dziwnego, bo jak donosi biograf, III Kwartet c-moll op. 60 w swej pierwotnej postaci „powstał w okresie, gdy Robert Schumann zbliżał się już do końca swych cierpień w Endenich, a młody Brahms uświadomił sobie, że jest bezgranicznie zakochany w jego żonie. Myślał wtedy o samobójstwie i całą swą rozpacz i zwątpienie zawarł w muzyce” (Ludwik Erhardt, Brahms, PWM 1984). Na płycie słyszymy zrewidowaną przez dojrzałego metrykalnie twórcę wersję utworu, prawykonaną niemalże w dwie dekady od wspomnianych dramatycznych okoliczności, w roku 1875.

Trzy dzieła o niesamowitej głębi i sile wyrazu wymagają starannego przygotowania w każdym aspekcie: od techniki po koncpecję i na szczęście panowie Guzzo-Szücs-Perényi-Várjon w pełni im sprostali. Jako zapalony wielbiciel muzyki Johannesa Brahmsa doceniam w pełni i bez żadnych zastrzeżeń wizję Kwartetów fortepianowych z ich udziałem. Łączą mistrzostwo warsztatowe z artystyczną wrażliwością, zmysł analityczny z zapałem i zaangażowaniem, dbałość o szczegóły wizją całości, co w kontekście utworów rozbudowanych czasowo, pełnych wręcz symfonicznego rozmachu i przepełnionych wyrazistą treścią, ma niebagatelne znaczenie. Nie zapominają o chwilach oddechu, eksponując tematy i myśli pełne odznaczające się śpiewnością, liryką i pięknem melodii, jakich w każdym dziele nie brakuje, ale gdybym miał określić ogólne wrażenia odniesione po kilkukrotnym przesłuchaniu albumu wytwórni Hungaroton, użyłbym dodatkowych określeń, takich jak pasja, temperament i kultura wykonawcza. Jest to kreacja na naprawdę wysokim poziomie technicznym i interpretacyjnym, w pełni oddająca zamysły kompozytora i trafiająca do przekonania odbiorcy, z dobrym, wyraźnym dźwiękiem eksponującym partie poszczególnych instrumentów. Słuchałem jej z przyjemnością i podekscytowaniem, za każdym razem podziwiając artyzm samych kompozycji i geniusz ich autora. Życzę tego samego tym szczęśliwcom, którzy będą mieć okazję do nabycia i przesłuchania omawianego albumu.

Jedyna rzeczą, która wywołała moje wątpliwości, jest okładka płyty. Widniejąca na niej postać wg mnie mało przypomina rzeczywiste oblicze Johannesa Bahmsa, dostojny pan wykazuje podobieństwo raczej do Karola Marxa...Nie zmienia to faktu, że muzyka należy w pełni do wielkiego romantyka. Warto jej posłuchać!


Płytomaniak


Johannes Brahms

Kwartety fortepianowe: nr 1 g-moll op. 25; nr 2 A-dur op. 26, nr 3 c-moll op. 60

Giovanni Guzzo, skrzypce; Máté Szücs, altowka; Mikolós Perényi, wiolonczela; Dénes Várjon, fortepian

Hungaroton HCD 32830-31 • w. 2024, n. 2023 • CD, 121'16” ●●●●●○

Autor dziękuje wytwórni Hungaroton za nadesłanie nagrania do recenzji.

Komentarze