Hiszpańska pasja i wrażliwość - Clara Andrada i trzy koncerty fletowe.
Omawiając
nagrania żelaznego repertuaru i wielkich form, nie zatrzymywałem się
szczególnie często nad nieco mniej znanymi dziełami, ale w końcu zwróciłem
uwagę na niezawodną w takich wypadkach wytwórnię Ondine. Nie znaczy to, że nie
ma w swoim katalogu powyższych, ale kolekcjonerzy płyt doskonale wiedzą, że
fiński wydawca, radzący sobie w czasach głębokiego kryzysu doskonale, prowadzi
o wiele mądrzejszą i sensowniejszą politykę wydawniczą niż jego więksi i
sławniejsi konkurenci, zwłaszcza najwięksi gracze na rynku, nad
których nowościami wypada tylko spuścić zasłonę milczenia. Od dawna miłośnicy
doskonałych produkcji fonograficznych, ze szczególnym uwzględnieniem znawców
muzyki XX wieku, mogą polegać na firmie z Helsinek i dysk będący obiektem
mojego zainteresowania jest tego dowodem. Łączy w sobie najlepsze cechy
rozsądnego, a przede wszystkiego przemyślanego przedsięwzięcia, typowego dla
Ondine: ciekawy i pozostający trochę na uboczu repertuar, jego bardzo dobre
wykonanie, wzorową jakość dźwięku i staranne, atrakcyjne, estetyczne wydanie.
Jeśli
chodzi o pierwszy z wymienionych aspektów, nie można nie dostrzec zalet
nagrania w fakcie, że główną rolę odgrywa w nim flet. O popularności
fortepianu, skrzypiec czy wiolonczeli nie trzeba zbyt długo się rozwodzić,
repertuar im poświęcony jest bogaty i często obejmuje z dzieła muzyki
klasycznej, podczas gdy, generalnie rzecz biorąc, pozostałe instrumenty nie
miały tyle szczęścia co wymienione trio. Cieszący się dużą popularnością w
epoce baroku czy klasycyzmu flet, w późniejszych okresach musiał ustąpić pola
owym mediom, ale pomimo niesprzyjających dla niego samego okoliczności, od
czasu do czasu był obiektem zainteresowań twórców doby późniejszej: romantyzmu,
a zwłaszcza wieku XX. I właśnie trzem pozycjom powstałym w latach 1926-1954,
poświęcony jest prezentowany album.
Rozpoczyna
go, mocnym akcentem, i słusznie, utwór kompozytora, bez którego symfoniki nie
sposób sobie wyobrazić nie tylko dorobku jego duńskiej ojczyzny, ale i całej
muzyki XX wieku – Koncert fletowy
Carla Nielsena, najwcześniejszy pod względem chronologicznym ze wszystkich
zamieszczonych na krążku (1926). Zaledwie dwuczęściowy, zamykający się w niespełna
dwudziestu minutach, rozpisany na mniejszą niż w przypadku rewelacyjnych Symfonii orkiestrę, lecz w niczym to nie
ujmuje jego wartości w repertuarze
koncertowym, w którym zadomowił się na stałe, podobnie jak dwie inne wybitne
pozycje tego gatunku. Słychać w nim
najbardziej charakterystyczne i najlepsze cechy muzyki wielkiego Duńczyka:
niezwykle wyrazistą i zróżnicowaną ekspresję, sięgającą ekstremów: od
dramatyzmu, przez liryzm, po humor i groteskę, oryginalną melodykę i harmonię,
imponującą pomysłowość, świetną instrumentację. Słucha się go z prawdziwą
przyjemnością, zaś dla melomanów, którzy nie znają w ogóle lub dobrze
twórczości Carla Nielsena, zaprezentowany tutaj utwór może być naprawdę cennym
doświadczeniem poznawczym.
Podobnie
rzecz się ma w przypadku innego w stylu i treści, ale nadal interesującego i
będącego wartościowym refleksem okresu, w jakim powstał, Koncertu fletowego, który w osiem lat później, czyli w roku 1934,
ukończył Jacques Ibert. Autor u nas kojarzony, lecz chyba tak naprawdę mało
znany, doskonale poruszał się w różnych formach i gatunkach, a wśród nich, co
nie było rzadkie u kompozytorów jego pokolenia, poświęcał sporo uwagi instrumentom
dętym, pisząc dzieła z ich udziałem (saksofonowe Koncert kameralny czy obojowa Symfonia
koncertująca). Również fleciści mają
powody do wdzięczności za wzbogacenie ich repertuaru pozycją indywidualną w
charakterze, nowoczesną jak na czas powstania, ale zdecydowanie przystępną i
atrakcyjną dla słuchacza. Wyrazista rytmika, melodyka i typowa dla gatunku
trzyczęściowa forma, a także doskonałe połączenie instrumentu solowego z
klasyczną w obsadzie orkiestrą (podwójne drzewo, blacha bez puzonów i tuby,
kotły oraz smyczki) czynią z Koncertu
fletowego kolejny wartościowy i ciekawy punkt programu krążka.
Kończy
go trzecia i ostatnia pozycja, pozostawiając wrażenie lekkiego niedosytu, lecz
nie z powodu wad wykonania, bo ich tutaj w ogóle nie ma, ale z racji dość
szybko upływającego podczas słuchania czasu, zawierającego się łącznie w
niecałych 52 minutach. Szkoda, że nie dopełniono programu o kolejną pozycję,
może znalazłoby się miejsce np. dla muzyki polskiej, np. dla któregoś z dzieł
Mieczysława Weinberga lub Krzysztofa Pendereckiego? Całość przedsięwzięcia
wieńczy I Koncert fletowy op. 45 sir
Malcolma Arnolda (1921-2006), autora niezwykle płodnego, spełniającego się na
polu muzyki klasycznej i filmowej, w dziejach której zapisał się ponad 80
partyturami, z uhonorowaną Oscarem ścieżką dźwiękową do Mostu na rzece Kwai na czele. Pierwszy,
z roku 1954, jest wyjątkowo zwięzły: trwa zaledwie 12 minut i zawiera trzy
części o tradycyjnym układzie szybka-wolna-szybka. Potencjał wyrazowy i brzmieniowy
instrumentu solowego jest w nim mocno wyeksponowany ze względu na ograniczenie
obsady orkiestry wyłącznie do smyczków. Intryguje bogata chromatyka i rozbudowana harmonia dynamicznego ogniwa
wstępnego, którego wyrazisty drugi temat ma „filmowy” potencjał, podczas gdy
następne z nich, piękne i zadumane Andante,
częściowo upraszcza język, rozpoczynając i kończąc się w spokojnym C-dur. Niedługi
finał nosi nazwę Con fuoco i
stosownie do wymagań jest wykonany z ogniem i temperamentem. Jest w nim i szybkie
tempo, i zmiany metrum, i ponownie rozszerzona harmonika, zaś flet porusza się
przede wszystkim w wysokim i najwyższym rejestrze.
Wymienione
kompozycje znalazły znakomitą odtwórczynie w osobie Clary Anrady, artystki
cieszącej się międzynarodowym uznaniem, współpracującej z wieloma renomowanymi instytucjami
na świecie. Co ciekawe, pochodząca z Hiszpanii flecistka umiejętnie godzi
karierę solową, działalność pedagogiczną, kameralistykę i pracę w Orkiestrze
Symfonicznej Radia Heskiego we Frankfurcie, towarzyszącej jej w nagraniu pod
dyrekcją rodaka, Jaime'a Martína, dyrygenta, którego nagrania dla wytwórni Ondine
z muzyką Johannesa Brahmsa zasłużenie budzą duże zainteresowanie niżej
podpisanego. Współpraca między nimi układa się wzorowo, muzyczne kreacje trzech
dzieł cechuje żywiołowość, pasja, zaangażowanie muzyków. Na tle zespołu Clara
Andrada wyróżnia się pięknym, ekspresyjnym brzmieniem, imponującą biegłością
techniczną, wrażliwością. Wspaniale godzi typowo solistyczne fragmenty z
interakcjami z pozostałymi instrumentami, jak np. z klarnetem w jednym z
fragmentów dzieła Nielsena czy z pojedynczymi skrzypcami w pięknej i
przejmującej wolnej części Koncertu
Iberta. Na dodatek w Pierwszym
Arnolda sama przewodzi zespołowi – z bardzo dobrym i przekonującym efektem
końcowym.
Zdecydowanie
pozytywny obraz całości dopełnia bardzo dobra jakość dźwięku z idealnym
balansem między solistką i orkiestrą, co sprawia, że słuchanie prezentowanego
albumu jest satysfakcjonujące pod każdym względem. Szkoda jedynie, że nagranie
jest dość krótkie jak na współczesne standardy i techniczne możliwości
kompaktów, ale ciekawy repertuar i jego pomysłowe oraz pełne wyczucia wykonanie
w dość znaczący sposób rekompensują ów brak.
Paweł Chmielowski
Carl
Nielsen – Koncert fletowy FS 119 • Jacques Ibert – Koncert fletowy • Malcolm
Arnold – Koncert fletowy nr 1, op. 45
Clara Andrada, flet • Frankfurt
Radio Symphony Orchestra • Jaime Martín, dyrygent
Ondine ODE 1340-2 • w. 2020, n.
2015/2018 • CD, 51’54” ●●●●●○
Nagranie w formie dysku audio CD zostało
nadesłane do autora bezpośrednio przez wydawcę, wytwórnię Ondine. Jej polski
dystrybutor nie przyczynił się w żaden sposób ani do uzyskania materiału do
recenzji, ani do opublikowania tejże na stronie.
Komentarze
Prześlij komentarz