Przegląd nagrań Orkiestry Concertgebouw (10) - Lohengrin naszych czasów.
Dziwnym zbiegiem okoliczności
ostateczne słuchanie niniejszego albumu, rozpoczęte znacznie wcześniej, i
omówienie go zbiegło się w czasie ze skandalem sportowo-politycznym,
wywołującym gwałtowne pogorszenie się stosunków polsko-holenderskich. Płytomaniak ze swej strony nie zamierza
dokładać komentarza czy innego aktywnego udziału do owych bulwersujących
wydarzeń, tym bardziej, że jego dotychczasowa współpraca z Niderlandami
układała się bez zarzutu, o czym świadczyły recenzje kilku ciekawych i
wartościowych produkcji płytowych RCO Live, fonograficznej agendy Królewskiej
Orkiestry Concertgebouw. Dominował wśród nich, co nie dziwi, repertuar czysto
symfoniczny, ale w tak ważnej instytucji bogatej w wydarzenia artystyczne można
znaleźć również propozycje dla miłośników opery, co znajdzie swoje odbicie
także w kilku tekstach na blogu. Pierwszym tytułem z tej mini serii jest Lohengrin Ryszarda Wagnera.
Jak zawsze w przypadku nagrań RCO Live, pięknie i starannie
pod względem warstwy edytorskiej wydany album przedstawia zapis koncertów,
mających miejsce w grudniu 2015 r. w Amsterdamie. Chodzi o wykonanie
koncertowe, do którego początkowo chciano zaangażować Andrisa Nelsonsa, który
poprowadził wcześniej Holendra tułacza,
wydanego w barwach tej samej wytwórni. Los jednak zrządził inaczej i
łotewskiego kapelmistrza musiał zastąpić sir Mark Elder, doświadczony i bardzo kompetentny
znawca operowego repertuaru, a dzieł Wagnera w szczególności. Prowadzona przez artystę
Orkiestra Hallé w ramach własnego wydawnictwa opublikowała Parsifala i Pierścień
Nibelunga.
Jak dowodzi prezentowany album, chyba pierwszy na blogu
poświęcony dziełom scenicznym Ryszarda Wagnera, owo niespodziewane zastępstwo
na podium dyrygenckim wyszło zdecydowanie na dobre przedsięwzięciu. Mając za
przewodnika sir Marka Eldera, możemy być pewni doskonałej znajomości partytury,
opartej zapewne na doświadczeniach w jej wykonywaniu i wyśmienitej współpracy
znakomitego mistrza batuty z orkiestrą. Inna sprawa, że ma do dyspozycji jedną z najlepszych
formacji symfonicznych na świecie, której ciągle doskonalone umiejętności, ogromny
potencjał, wspaniała historia i imponujące osiągnięcia są gwarancją
niezapomnianych przeżyć. Stosunkowo rzadko można usłyszeć Królewską Orkiestrę
Concertgebouw w nagraniach operowych, co na szczęście w jakimś stopniu
rekompensuje aktywność jej fonograficznej agendy, ale kiedy już mamy taką
możliwość, to powinniśmy z niej bez wahania skorzystać. Romantyczna w treści i nastroju partytura Lohengrina daje okazje do wykazania się
i delikatnym, „srebrzystym” smyczkom, i drewnu, i blasze, a nawet organom, w
efektownych bądź nastrojowych fragmentach czysto instrumentalnych, by wymienić
wstępy do wszystkich trzech aktów. Angielski maestro prowadzi całość pewnie,
swobodnie, z wyczuciem w zakresie tempa i ekspresji, świadomie egzekwuje swe
zamierzenia, doskonale przedstawia się jego wizja połączenia elementu instrumentalnego
oraz wokalnego, czyli współpraca ze solistami oraz chórami. Sądzę, że pod
względem wartości aktu dyrygenckiego, osiągnięcie sir Marka Eldera jest
najlepszą cechą omawianego przedsięwzięcia.
Padła przed chwilą wzmianka o harmonijnej koegzystencji gry
oraz śpiewu i temu ostatniemu elementowi chciałbym poświęcić trochę uwagi. Dzieła
Wagnera swój urok i splendor często zawdzięczają doskonale pomyślanym partiom
chóralnym, a Lohengrin jest w nie
szczególnie bogaty z racji na wielość scen zbiorowych. W prezentowanym nagraniu
o ich odpowiednio efektowne i przekonujące wykonanie zadbały połączone siły
Chórów: Radia Holenderskiego oraz Holenderskiej Opery Państwowej.
Zagorzałych miłośników
opery z pewnością jednak bardziej interesuje ocena głównych ról. Generalnie
mówiąc, trudno mi jest obiektywnie na siłę znajdować jakieś powody do krytyki
czy niezadowolenia, swój stosunek do owej ważnej kwestii mógłbym wyrazić następująco:
jak na współczesną realizację arcydzieła, prezentowane nagranie reprezentuje całkiem
przyzwoity poziom. Musimy mieć na uwadze nieuchronną konieczność porównań z
konkurencyjnymi nagraniami z przeszłości, które ustępują niniejszemu z racji
oczywistej innej jakości dźwięku, lecz zdecydowanie górują nad nim, jeśli chodzi
o umiejętności wokalno-techniczne śpiewaków. Swojego faworyta na płytach
jeszcze zdążę wymienić, ale by podać przykład starszych rejestracji dzieł
operowych, wspomnę o niezwykle ważnej, przynajmniej dla mnie, kwestii dykcji.
Obecny stan śpiewu i chórów, i solistów, trzeba nazwać fatalnym. Czy jest
normalnym fakt, że za wyjątkiem pojedynczych słów i zdań, nie rozumie się
języka, w którym „produkują się” i jedni, i drudzy? Ów zarzut kieruję głównie w
stronę żeńskiej części obsady: kreującej postać Elsy Camilli Nylund oraz
złowrogiej Otrud w wykonaniu Katariny Dalayman. Obie, poza wspomnianym faktem,
nie dają kolejnych powodów do narzekań, a co więcej, młodo brzmiący głos
pierwszej z nich oraz wczucie się w swoją rolę drugiej są bardzo przekonujące. Nie
zmienia to jednak faktu, że wolałbym usłyszeć śpiewaczkę z typowo
mezzosopranowym instrumentem wokalnym. Nie narzekam też szczególnie na
obdarzonych niskimi głosami panów: barytona Jiewgienija Nikitina jako głównego
czarnego charakteru opery (Telramund), skompromitowanego pozamuzycznie z racji
swych faszystowskich ciągotek, a tym bardziej bardzo dobrego Henryka Ptasznika
w osobie świetnego niemieckiego basa, Falka Struckmanna. Klaus Florian Vogt,
mający duże doświadczenie w rolach wagnerowskich, jest bardzo młodo, niewinnie, czysto, a przede
wszystkim zdecydowanie lirycznie brzmiącym tytułowym bohaterem. Owszem w jakimś
stopniu pasuje to do subtelności i piękna początku jego opowieści o łabędziu z
trzeciej sceny trzeciego aktu (Nun sei bedankt,
mein lieber Schwann), ale tylko tutaj. Słuchając go, miałem w głowie raczej
postaci z arcydzieł Wolfganga Amadeusza Mozarta, przede wszystkim Tamina z Czarodziejskiego fletu. Śmiem wątpić,
czy pomogło to w mojej recepcji kreowanego przez niego tajemniczego i odważnego
rycerza, dokonującego śmiałych i znaczących czynów.
Niewątpliwą zaletą omawianego wydawnictwa jest bardzo dobra jakość
dźwięku, zdecydowanie wyróżniająca je pośród istniejących rejestracji Lohengrina. Nagranie na żywo, z udziałem publiczności,
nagradzającej wykonawców gromkimi brawami po ostatnich taktach każdego z aktów,
lecz niesłyszanej gdzie indziej. Wzorowo profesjonalna jest też strona edytorska
– mamy do czynienia z klasycznym albumem w obwolucie, zawierającym plastikowe
pudełko z trzema płytami SACD oraz tzw. książeczkę z kolorowymi okładkami na
zewnątrz i czarno-białymi ilustracjami oraz bogactwem danych na temat dzieła,
kompozytora, wykonawców, okoliczności wykonania i tekstem libretta w trzech
językach.
Ten Lohengrin raczej
nie osiągnie statusu najlepszej i najbardziej przekonującej pod każdym względem
płytowej wersji arcydzieła Ryszarda Wagnera, bowiem konkurencja z przeszłości,
zwłaszcza w wymiarze wokalnym, nadal pozostaje niedościgniona. Mam na myśli
legendarne nagranie EMI Classics, z genialnymi śpiewakami i Filharmonikami
Wiedeńskimi, prowadzonymi przez wielką batutę Rudolfa Kempe. Tym niemniej,
album RCO Live ma swoje zalety i zdecydowanie zasługuje na uwagę nie tylko
zapalonych miłośników twórczości kompozytora. Bardzo dobry dźwięk, wybitna
kreacja dyrygencka i wspaniale brzmiące orkiestra na pewno przemawiają na jego
korzyść i nawet biorący w nim udział soliści, obiektywnie ogólnie całkiem
dobrzy jak na współczesny stan wokalistyki, sprawiają, że trzy i pół godziny
spędzone na słuchaniu nie będą czasem straconym.
Paweł Chmielowski i
Richard Wagner
Lohengrin – opera romantyczna w trzech aktach
Falk Struckmann, bas (Henryk Ptasznik); Klaus Florian Vogt,
tenor (Lohengrin); Camilla Nylund, sopran (Elsa); Jiewgienij Nikitin, baryton
(Fryderyk Telramund); Katarina Dalayman sopran (Ortrud); Samuel Youn, baryton
(Herold)
Netherlands Radio
Choir; Daniel Reuss (chórmistrz) • Chorus of the Dutch National Opera;
Ching-Lien Wu (chórmistrz)
Royal Concertgebouw
Orchestra Amsterdam • sir Mark Elder (dyrygent)
RCO Live RCO17002 •
w. 2017, n. 2015 • 3 SACD, 210’29” ●●●●○○
Komentarze
Prześlij komentarz