Wyrazista i niebanalna wizja muzyki D. Szostakowicza - z Budapesztu.

 


Dwie najczęściej chyba nagrywane Symfonie Dymitra Szostakowicza, cieszące się dużą popularnością wynikającą chociażby faktu, że z reguły da się je pomieścić na jednym kompakcie, co udaje się tylko w nielicznych przypadkach z innymi dziełami tego gatunku (I-III, VI, XII). Z reguły ułożone na krążkach we właściwej kolejności, tym razem na dysku wytwórni Tacet przybierają odwrotny porządek: otwiera go IX Symfonia Es-dur op. 70, zamyka zaś V Symfonia d-moll op. 47. Pomysł ciekawy, choć trochę kontrowersyjny, ale dający się zrozumieć i ja osobiście nie mam nic przeciwko temu. W tradycyjnym ujęciu późniejsze dzieło było niejako dodatkiem do potężnej i dramatycznej partytury, dodatkiem wypełniającym w zasadzie czas krążka, tymczasem tutaj „mała”, bo trwająca niecałych 25 minut kompozycja jest jakby zaprezentowana w roli głównej, co wcale nie jest takie dziwne, jak mogłoby się wydawać – zdecydowana większość kompozytorów byłaby szczęśliwa, gdyby udało jej się stworzyć takie „małe” symfonie, co niezwykle ciekawa i znakomita Dziewiąta Szostakowicza czy absolutnie genialna Ósma Beethovena! Tak czy tak, nieco przewrotnie ułożony program zdecydowanie zaciekawia i słuchanie go w zaproponowanej przez wydawcę kolejności jest dobrym pomysłem, bo całość nagrania jest satysfakcjonująca i pod względem poziomu interpretacji, i jakości dźwięku.

Za to pierwsze odpowiada Concerto Budapest, jedna z najsłynniejszych węgierskich orkiestr, mogąca się zresztą poszczycić długą, bo bodajże 115-letnią historią i kierujący nią znakomity skrzypek, a także dyrygent, András Keller. Dotychczas miałem przyjemność omawiać dwie produkcje z ich udziałem, przy czym przy każdej odczuwałem pewien niedosyt wrażeń zarówno interpretacyjnych, jak i związanych z dźwiękiem. Nadal stanowią dla mnie swoisty orzech do zgryzienia i mimo że zostały już przeze mnie zrecenzowane, obiecuję sobie wrócić do nich i skonfrontować swoje ówczesne wrażenia z faktem, że coraz bardziej interesuje mnie seria nagrań węgierskich wykonawców z barwach niemieckiej wytwórni. Sięgają po bliski memu sercu żelazny repertuar (Bruckner, Dvořák, Szostakowicz, Mahler, Bartók, Schubert), wykonywany bez zarzutu, zawsze z pasją i temperamentem, uwieczniony na kompaktach w bardzo dobrej jakości dźwięku. Obiecuję więc sobie, że nadal będę słuchał dotychczas poznanych płyt, podobnie jak niniejszej, by pozbyć się poczucia niedosytu, by mieć spokojne sumienie, że naprawdę dogłębnie poznałem owe interpretacje i sprawiedliwie oraz zgodnie z najlepszą wiedzą i uczciwością dokonałem ich omówienia. Przy tej okazji pozwolę sobie jeszcze zwrócić uwagę czytelników na fakt, że stała współpraca Concerto z Budapest i wytwórni Tacet, ukierunkowana na wielkich dziełach największych mistrzów, ukierunkowana jest, co ciekawe, na dziewiątych symfoniach, mających w historii muzyki i genialnych kompozytorów znaczenie wyjątkowe – za jakiś czas ucieszę się z możliwości przedstawienia swoich wrażeń odniesionych ze słuchania Wielkiej F. Schuberta czy ostatniej, w pełni ukończonej kompozycji Gustawa Mahlera.

Do owego założenia nawiązuje fakt wykonania IX Symfonii Es-dur Dymitra Szostakowicza, utworu oryginalnego, aczkolwiek kontrowersyjnego i w czasach swojej premiery (listopad 1945) dość „niebezpiecznego” dla samego autora. Napisana w roku zakończenia II wojny światowej, nie była oczekiwaną monumentalnym, ideologicznym głosem w twórczości wychwalającej władcę Kremla, jak powszechnie się spodziewano, za to okazała się utworem całkowicie autonomicznym, niezależnym od owych oczekiwań, wpisującym się w nurt muzyki absolutnej. Trwająca niecałych 25 minut i wyróżniająca się pod tym względem wśród innych dzieł podobnego gatunku – stojąca między gigantami: Ósmą i Dziesiątą – jest zaskakująco lekka, powabna, nieskomplikowana, niemalże klasyczna, aczkolwiek rozpisana na standardową wielką symfoniczną orkiestrę, choć Szostakowicz posługuje się nią tak, że słuchacz tego nie czuje. Uważne poznanie dzieła dowodzi mistrzostwa kompozytora – nie jest to zwykła dźwiękowa błahostka ani jakiś żart w złym guście, wręcz przeciwnie, Dziewiąta jest znakomita pod każdym względem: zarówno inspiracji, jak i jej realizacji. Owszem, imponuje zwiewnością, blaskiem, a także niewątpliwym humorem podszytym groteską w częściach szybkich (Allegro cz. 1 oraz Presto cz. 3), lecz przedzielające je ogniwa powolne (Moderato cz. 2 i zaintonowane posępnymi fanfarami puzonów i tuby Largo cz. 4) przenoszą odbiorcę w zupełnie inny świat emocji: zdecydowanie poważnych, refleksyjnych, a nawet tragicznych. Nie ukrywam, że wersja zaprezentowana przez węgierskich muzyków przypadła mi do gustu. Spodobał mi się temperament grających, niezbędny, by pełna błyskotliwych i zabawnych gdzieniegdzie efektów partytura zabrzmiała w należytej pełni, ale równie mocno odczuwałem emocje i pasję w momentach bardzo charakterystycznej dla Szostakowicza ekspresji, gdzie poważny nastrój i odpowiednia instrumentacja wywierały wręcz wrażenia zatrzymywania się czasu i pobudzania do głębokich refleksji. Żywe tempa, pasujące do klasycyzującego ducha kompozycji, oddają temperament wykonawców, którym udało się jednak zachować odpowiednią powagę, tam gdzie trzeba, umiejętnie skontrastować pięć części i stworzyć z nich jedną przekonującą całość. Ta IX Symfonia Dymitra Szostakowicza na pewno zasługuje na uwagę i pozytywną ocenę.

Sądzę, że podobnie powinna się przedstawiać sytuacja z wcześniejszą o prawie osiem lat, trwającą prawie dwa razy dłużej, dramatyczną i posępną Piątą, stanowiącą pod względem emocjonalnym główny punkt płyty (nie tylko tej – każdej, na której jest nagrana). Muzyka wymaga tutaj od wykonawców wytężenia wszystkich sił, zarówno wykonawczych, fizycznych, jak i uczuciowych. Choć brzmienie Concerto Budapest prowadzonej doświadczoną batutą Andrása Kellera ustępuje potędze, sile i natężeniu innych znakomitych formacji, cechuje się raczej przejrzystością, wynikającą w ostatecznym efekcie również z zastosowanego systemu ustawienia grupy skrzypiec w orkiestrze, to nie sposób odmówić wykonawcom odpowiedniego rozumienia dzieła, tego, czym i o czym jest. Zastanawia szybkie tempo całości: 41 minut, co stanowi dość istotny kontrast chociażby z lubianym i wysoko cenionym nie tylko przeze mnie słynnym, klasycznym nagraniem Bernarda Haitinka i Orkiestrą Concertgebouw, (Decca), liczącym sobie już prawie cztery dekady – wolniejszym o równych 8 minut! Są nawet jeszcze dłuższe, przekraczające 50 minut – i równie dobre, by przywołać przykłady Wasyla Petrienki (Naxos), Andrisa Nelsonsa (Dg) czy Manfreda Honecka (Reference Redordings). Wizja węgierskiego maestra, przypominająca jeszcze odleglejsze w czasie energiczne wykonanie Leonarda Bernsteina czy dyrygentów-rodaków kompozytora (Eugeniusz Mrawiński, Kirył Kondraszyn) jest w związku z powyższym rzeczowa, skrupulatna, ukierunkowana na logiczny, płynny rozwój i posuwanie się do przodu niż delektowanie się szczegółami i zatrzymywaniem narracji, co ma miejsce szczególnie w pierwszej, szeroko zakrojonej części. Nie sądzę jednak, by rzutowała jakoś szczególnie negatywnie na całość wykonania, ale zdecydowanie preferuję odmienne punkty widzenia i kreacje bardziej wyczulone na ów aspekt. Zaprezentowana koncepcja nie dała mi wielkich powodów do krytyki, bowiem była cały czas konsekwentna i w sumie przekonująca. Do charakterystyki niniejszej wersji dołączyłbym elastyczność dyrygenta w posługiwaniu się tempem, które, jak wspomniałem, choć szybsze, niż zazwyczaj, nie wywierało wrażenia przegonionego i „fałszywego”, a wręcz przeciwnie – muzyka od pierwszej do ostatniej nuty zachowała swoje właściwe proporcje, właściwości i siłę wyrazu. Co więcej, żywy puls dominujący we fragmentach najbardziej żywiołowych może potwierdzać wysuwaną przez niektórych renomowanych komentatorów swoistą pogoń za kompozytorem, pogoń rozpoczętą już w połowie części pierwszej i szczególnie intensywną w efektownym finale, co można przyjąć lub nie, ale nie sposób odmówić sugestywności takiego sposobu rozumienia utworu, jak i samej wyrazistej interpretacji. Cechuje się staranną realizacją zapisów partytury, przejrzystością faktury, odpowiednim eksponowaniem poszczególnych grup instrumentalnych, a każda z nich ma swoje miejsce i w V Symfonii – i w jej niniejszej płytowej rejestracji.

Na pochwały zasługuje czysty, transparentny i zniuansowany dźwięk – stosunkowo niewiele było w trakcie odtwarzania momentów zmuszających mnie do manipulacji przyciskami pilota z regulacja głośności. Zamiast tego delektowałem się dobrą akustyką sali, w której dokonano sesji nagraniowych, chociaż przedmiotem mojego omówienia była „zwykła” płyta audio, a nie jej audiofilska wersja przygotowana przez samą wytwórnię dla posiadaczy specjalistycznego sprzętu, pozwalającego na odsłuch muzyki w systemie wielokanałowym. Wtedy można się poczuć jeszcze bardziej w centrum wydarzeń, niejako w środku muzycznej akcji, a w dwóch znakomitych Symfoniach Dymitra Szostakowicza dzieje się tak wiele, że owo poczucie z pewnością może przemawiać na korzyść niniejszego albumu i wyrazistej, niebanalnej, może kontrowersyjnej, ale na pewno oryginalnej i utrzymanej na wysokim poziomie kreacji.

Podobnie jak pozostałe kreacje Concerto Budapest pod batutą Andrása Kellera również i ta, mimo swoich wielu zalet, nie dała mi poczucia absolutnego zrozumienia wizji wykonawców i pokochania jej, co mogłoby skutkować jeszcze wyższą oceną. Będę w związku z tym regularnie powtarzał sesje odsłuchowe, próbując znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie wątpliwości i pragnienie jeszcze większego docenienia wysiłków podejmowanych przez węgierskich muzyków. Również obecność licznej konkurencji, mającej na koncie znaczące osiągnięcia w tym repertuarze, by przywołać stosunkowo nowe znakomite nagrania Manfreda Honecka, Andrisa Nelsonsa, Michaela Sanderlinga (Sony), Gianandrei Nosedy (LSO Live) czy Aleksandra Sładkowskiego (Melodia) skłaniają mnie raczej do oddania palmy pierwszeństwa wyżej wymienionym rejestracjom, w pełni zaspokajającym oczekiwania wielbicieli Dymitra Szostakowicza.


Paweł Chmielowski


Dymitr Szostakowicz

Symfonie nr: 5 (d-moll op. 47) i 9 (Es-dur op. 70)

Concerto Budapest András Keller, dyrygent

Tacet 253 w. 2020, n. 2019 CD, 66’19” ●●●●○○

Nagranie w wersji fizycznej zostało przesłane do autora bezpośrednio przez wydawcę, wytwórnię Tacet. Jej polski dystrybutor nie przyczynił się w żadnym stopniu do pomocy w uzyskaniu materiału do recenzji.

Podoba Ci się ta lub inna recenzja autora? Chciałbyś czytać więcej nowych tekstów poświęconych nagraniom muzyki klasycznej? Wspieraj stronę i jego twórcę na https://patronite.pl/plytomaniak

Komentarze

Popularne posty