Wielkie muzyczne kreacje - pod batutą Sergiu Celibidache (2).
Paradoks: dwie wspaniałe Symfonie: Niedokończona oraz Z Nowego Świata, zaliczane do najpiękniejszych, a zarazem najpopularniejszych w swoim gatunku, lecz pomimo tego dość rzadko spotykane w takim zestawieniu, za to obecne na krążku sygnowanym nazwiskiem artysty, który wręcz nienawidził przemysłu fonograficznego i wzbraniał się przed rejestracjami swoich wykonań – oto niewątpliwy rarytas dla kolekcjonerów nagrań i wielkich dyrygenckich kreacji. Płytomaniak po raz kolejny sięga, dzięki uprzejmości Filharmoników Monachijskich, po album dokumentujący bogatą historią zespołu, a zwłaszcza niezwykle ważny okres w jego dziejach, kiedy naczelnym dyrygentem był sam Sergiu Celibidache. Jak wiadomo, za życia artysty ukazało się niewiele oficjalnych płyt z jego udziałem, przede wszystkim pochodzących z wczesnego etapu kariery rumuńskiego mistrza batuty, dopiero po jego śmierci rodzina zezwoliła wytwórniom EMI oraz Deutsche Grammophon na publikację zapisów koncertów prowadzonych przez niego z orkiestrami w Sztokholmie, Stuttgarcie oraz Monachium. Szerzej można było o nich poczytać w jednym ze wcześniejszych wpisów poświęconych wielkiej edycji nagrań maestra, a także w recenzji własnego wydawnictwa Filharmoników Monachijskich, sięgających po swoje bogate archiwa i wypuszczających co jakiś czas na rynek starannie przygotowane albumy z żelaznym klasycznym oraz romantycznym repertuarem.
Album, który chcę przedstawić, jest wyjątkowy nie tylko z powyższego względu, ale również dlatego, że w oficjalnych edycjach zabrakło zapisów wykonań VIII Symfonii h-moll Franza Schuberta oraz IX Symfonii e-moll Antonína Dvořáka. Jeśli owe kompozycje widnieją na jakichś płytach, to są to publikacje nieautoryzowane i po prostu pirackie, w czym szczególnie celowały przede wszystkim różnego rodzaju włoskie wytwórnie, utrwalające pokątnie występy Sergiu Celibidache z tamtejszymi orkiestrami głównie w latach 50. i 60. ubiegłego stulecia. Ich jakość może się zatem wydać wątpliwa, ale jakkolwiek negatywnie ich nie oceniać, zachowały dla potomności kreacje dyrygenta w okresie, w którym stanowczo odmawiał nagrywania płyt. Na szczęście najnowszy tytuł w coraz bardziej poszerzającej się dyskografii legendarnego kapelmistrza jest publikacją legalną i oficjalną, pochodzącą z końca lat 80. ubiegłego stulecia (dokładnie z lat 1985 oraz 1988), kiedy rumuński maestro święcił zasłużone triumfy z prowadzonymi przez siebie od 1979 roku Filharmonikami Monachijskimi.
I po raz kolejny „nowe” nagrania Sergiu Celibidache zachwycają swoją interpretacyjną oryginalnością, klarownością wizji, kształtem brzmieniowym, perfekcyjną realizacją zapisów partytury na intensywnych próbach, niełatwych dla orkiestry ze względu na wyjątkowy poziom wymagań oraz precyzji, jakich żądał. Rezultat końcowy zapiera dech w piersiach, co można powiedzieć o obu arcydziełach. Znana doskonale Symfonia h-moll Schuberta imponuje ogromną kulturą wykonawczą, co oczywiście w przypadku znakomitej orkiestry nie dziwi. Zwraca natomiast uwagę brak przesadnej ekspresji, dotykającej niekiedy granicę histerii, nie ma tutaj wyrazowych i dynamicznych przerysowań, o co w utworze nietrudno zważywszy na intensywność emocji i użycie przez kompozytora po raz pierwszy trzech puzonów. Dyrygent znakomicie posługuje się tą grupą instrumentów, nie wysuwając jej specjalnie na plan pierwszy i unikając niebezpieczeństwa zagłuszenia reszty, niezbyt zresztą wielkiej pod względem liczebności, obsady, a zamiast tego wplata je organicznie w całość aparatu. W połączeniu ze zgraniem muzyków i naprawdę starannie wypracowaną rozpiętością dynamiki, wywiera to naprawdę duże wrażenie. Skala dźwięku od najcichszego po kulminacje jest tutaj spektakularna i nie wiem, czy jest to tylko zasługą wykonawców i kapelmistrza, czy również realizatorów nagrania, ale od razu chciałbym uprzedzić, że przy słuchaniu fragmentów utrzymanych w dynamice piano czy pianissimo (jak w przypadku początkowych taktów pierwszej części zarówno Niedokończonej, jak i Dziewiątej Dvořáka, nie warto specjalnie manipulować pokrętłem swojego odtwarzacza – następujące niedługo potem fragmenty w fortissimo sprawią, że trzeba będzie wolumen głośności z powrotem ustawiać do poprzedniego poziomu – nie jest to jednak zarzut z mojej strony). Brzmienie filharmoników jest piękne, spójne, śpiewne, ze wspaniałą grupą instrumentów dętych, pełne natchnionego frazowania – znaku rozpoznawczego wykonań Sergiu Celibidache, bardzo wrażliwego na tym punkcie. Przypomniałem sobie przy tej okazji usłyszany kiedyś na portalu You Tube fragment wolnej części Jowiszowej W. A. Mozarta pod jego batutą – już pierwsze takty oszołomiły mnie swoją kolorystycznym i dźwiękowym wyrafinowaniem. Podobnie się rzecz ma z Ósmą Schuberta, wykazującą w moim przekonaniu duże zbieżności ze sławną Symfonią g-moll wiedeńskiego klasyka. Pod wyjątkową dyrekcją rumuńskiego mistrza słyszymy doskonałość formy, idealnie przebiegający tok rozwoju muzyki, cechujący się znakomitą narracją, a przede wszystkim naturalnością i bezpośredniością, a także wspaniałe zespolenie elementu klasycznego i romantycznego w jedną całość. Sceptyków pragnę uspokoić, że pod Sergiu Celibidache muzyka Schuberta płynie w umiarkowanych, nie za wolnych tempach, zaś łączny czas trwania dzieła wpisuje się w dotychczasowe standardy wykonawcze (konsekwentnie artysta pominął znaki powtórzeń ekspozycji w części pierwszej). Być może jego wizja VIII Symfonii nie każdemu przypadnie do gustu, zwłaszcza tym słuchaczom, którzy pragną bardziej spektakularnych wizji dźwiękowych i wyrazistszych emocji, ale wg mnie mamy do czynienia z wyjątkową i interesującą kreacją, o wzruszającym wymiarze uczuciowym, pełnym głębokiego smutku. Jest to zdecydowanie kompozycja skończona.
Niesamowite wrażenie wywarła na mnie także równie słynna IX Symfonia e-moll Antonína Dvořáka. Jej popularność rozumiem, aczkolwiek dziwię się jej wykonywaniu przy każdej nadarzającej się sposobności, pełniącą niekiedy rolę „zapchajdziury” mało ambitnych programów koncertowych. Jest to nie tylko arcydzieło muzyki zasługujące na naprawdę wybitną i przemyślaną kreację, ale również kompozycja o ogromnym ładunku emocjonalnym i niezwykle dramatyczna – przecież dominujący tryb moll rozładowuje się dopiero w ostatnich taktach finału, zamierając zresztą w pojedynczych dźwiękach pianissimo, a nie triumfalnej kulminacji. Słuchanie najsłynniejszej czeskiej symfonii pod batutą Sergiu Celibidache było dla mnie wyjątkowym doznaniem. Nadał jej rys zdecydowanie monumentalny – całość trwa zdecydowanie dłużej niż standardowe wykonania, choć nie czuje się tego specjalnie z racji doskonałego skontrastowania wszystkich poszczególnych części i nadania im właściwego sobie kształtu muzycznego i wyrazowego. Sam początek dzieła zagrany jest w wolniejszym niż zazwyczaj tempie – bardzo interesującym, bo nigdzie indziej chyba niespotykanym, zaś następująca później część oznaczona Allegro con brio nie odstaje jakoś specjalnie od dotychczasowych, nie zawsze szczególnie szybkich interpretacji – słychać tu mądry stosunek dyrygenta do muzycznego czasu i przestrzeni. Owo ogniwo cechuje się wielkim bogactwem szczegółów instrumentacyjnych, więc zastosowane przez Sergiu Celibidache tempo sprawdza się w nim w moim przekonaniu doskonale. Muzykę cechuje wyrazista dramaturgia, słuchać tu romantyczną ekspresję w jej pełni, w czym pomaga podkreślenie roli sekcji instrumentów dętych blaszanych. Słynna część druga, Largo, przenosi słuchacza w zupełnie inny świat. Nigdy nie słyszałem tego fragmentu Symfonii wykonanego tak pięknie, z tak wzruszającą atmosferą, równie dogłębnie, z wyczuciem, delikatnie. Sam wstęp blachy, do której dołącza tylko tutaj na kilkanaście taktów tuba, cechuje się wyjątkową powagą i buduje od początku niesamowity klimat. Główny temat, pełny jest śpiewności i spokoju, do czego przyczynia się walnie naprawdę wolne, ale wyjątkowo dobre tempo, nadające muzyce absolutnie fenomenalny romantyczny wyraz. Warto przy tej okazji pochwalić muzyka grającego na rożku angielskim – ten instrument, pojawiający się tylko w charakterystycznych solowych partiach, brzmi tutaj w pełnej krasie, prezentując jednej z najbardziej natchnionych melodycznie fragmentów w całej literaturze orkiestrowej. Ów wolny ustęp jako całość cechuje się naprawdę wybitnymi walorami kolorystycznymi i brzmieniowymi – dość wspomnieć jeszcze o nastrojowych, „księżycowych” smyczkach z tłumikami, lecz w trakcie przebiegu nie brak również epizodów o większej sile – główna kulminacja w fortissimo, operująca maksymalnym natężeniem dźwięku i użyciem całego aparatu wykonawczego, na przestrzeni kilku taktów przynosi równocześnie brzmiące motywy głównych myśli muzycznych dzieła, pojawiających się zresztą za sprawą kompozytorskiej maestrii autora również w pozostałych częściach. Ogromnie ważną rolę w przeciągu aż 16 minut trwania wolnego segmentu Dziewiątej pełni cisza, zatrzymanie narracji, pauzy. Również powyższe elementy podkreślają wyjątkową aurę brzmieniową i emocjonalną tego wykonania, niemającego sobie równych w porównaniu z niezwykle liczną konkurencją, charakteryzującego się głębokim sensem, spokojem, mądrością i niezwykle zmysłowym pięknem. Kolejne ogniwo, Scherzo, mimo nieco wolniejszego niż zazwyczaj tempa, w niczym nie traci na sile oddziaływania (są tam przecież szczególne efektowne i śpiewne „amerykańskie” melodie), a przy tym cechuje się czytelnością instrumentacji, wyrazistością rytmiczną, klarownością faktury. Godnym zwieńczeniem całości jest dramatyczny, majestatyczny finał, z efektownymi akordami smyczków i fanfarowym tematem trąbek i rogów na początku, z mistrzowsko skonstruowanym przebiegiem i jego wyśmienitym wykonaniem – pełnym pasji, a zarazem ukazanym bogactwem instrumentacji i powiązań pomiędzy grupami instrumentów, z których każda ma pole do popisu, zwłaszcza sekcja w drugim temacie (piękne odzywki rogów, klarnetów, obojów). Jak się okazuje po raz kolejny w przypadku kreacji Sergiu Celibidache, nawet tak dobrze znane utwory pod jego batutą potrafią zaskakiwać, można odkryć w nich fragmenty do tej pory mało słyszalne i nieeksponowane, wzbogacające dotychczasową znajomość dzieła o interesujące szczegóły instrumentacyjne czy kontrapunktyczne. Również omawiane nagranie Symfonii „Z Nowego Świata” potwierdza tę tezę.
Prezentowane wydawnictwo jest bezcennym dźwiękowym dokumentem, poszerzającym oficjalną dyskografię wielkiego dyrygenta o następne interesujące i wręcz odkrywcze kreacje żelaznego symfonicznego repertuaru. Choć inne, liczne studyjne nagrania obu popularnych kompozycji cechują się imponującą realizacją techniczną, to niniejsze zapisy koncertów, utrzymane na całkiem satysfakcjonującym poziomie jakości dźwięku, zdecydowanie wyróżniają się od strony artystycznej i interpretacyjnej. Są świadectwem wspaniałych rezultatów współpracy znakomitej orkiestry i jednego z największych mistrzów batuty ubiegłego stulecia i stanowią naprawdę łakomy kąsek dla miłośników genialnych dyrygenckich kreacji – kontrowersyjnych, intrygujących, niebanalnych, a częstokroć świeżych i odważnych, rzucających nowe światło na utwory znane i słyszane setki razy. Zdecydowanie warto się z nimi zapoznać.
Paweł Chmielowski
Franz Schubert – Symfonia nr 8 h-moll D 759, „Niedokończona” • Antonín Dvořák – Symfonia nr 9 e-moll op. 95, „Z Nowego Świata”
Münchner Philharmoniker • Sergiu Celibidache, dyrygent
MPHIL0004 • w. 2017, n. 1985/1988 • CD, 72’14” ●●●●●○
Nagranie w postaci fizycznego krążka audio zostało nadesłane do autora bezpośrednio przez wydawcę, Filharmoników Monachijskich. Ich światowy oraz polski dystrybutor w żaden sposób nie przyczynił się ani do uzyskania materiału do recenzji, ani do opublikowania tejże na stronie.
Komentarze
Prześlij komentarz