Siła, potęga i piękno - Herbert Blomstedt i Symfonie J. Brahmsa (1)
Śledząc artykuły i wpisy na różnych stronach internetowych i sieciach społecznościowych, otrzymywane od europejskich instytucji kulturalnych, nie mogę wyjść z podziwu nad aktywnością Herberta Blomstedta. Szwedzki maestro, rocznik 1927, jest nadal czynny zawodowo, a co więcej, jego aktywność wydaje się wcale nie wyczerpywać pomimo sędziwego wieku – nadal występuje, goszcząc u najlepszych orkiestr Europy, przede wszystkim niemieckich. Z nieodłącznym uśmiechem na twarzy i charakterystycznym fraku, już bez batuty, posługuje się oszczędną gestykulacją, wystarczającą, by zrealizować swe zamierzenia. Okazuje sympatię wobec muzyków i cieszy się uwielbieniem publiczności, bogaty o wieloletnie życiowe i kapelmistrzowskie doświadczenia sięga, jak dawniej, tak i teraz, po żelazny klasyczny i romantyczny repertuar. Będzie jeszcze okazja, by na tych stronach zapoznać się z niewątpliwym osiągnięciem sławnego mistrza batuty w postaci nagranego kilka lat temu kompletu Symfonii Ludwika van Beethovena (Accentus), ale tym wstępem chciałbym zaanonsować pojawienie się kolejnego ważnego projektu w dotychczasowej dyskografii artysty, poświęconego twórczości Johannesa Brahmsa.
Jak prawie każdy z najwybitniejszych kapelmistrzów, również i Szwed sięga po arcydzieła autora Niemieckiego requiem, ale w ciągu długiej, bo bodajże 60-letniej kariery nie nagrał jeszcze kompletu jego Symfonii. Owszem pojawiały się pojedyncze rejestracje, ale nie było ich z drugiej strony tak wiele: dwa krążki w barwach wytwórni Decca z utworami chóralnymi oraz Trzecią i Czwartą, jeden krążek z Drugą wydany przez Querstand – i to chyba wszystko, co zadziwia w przypadku jednej z największych współczesnych dyrygenckich sław, sięgającej po nie przy okazji swoich koncertów bardzo często. Dobrze się zatem stało, że za sprawą Pentatone możemy spodziewać się uzupełnienia dyskografii Heberta Blomstedta w postaci nagrania jednego z jego ulubionych zespołów, na czele którego stał jako szef w latach 1998-2005. Po przejęciu owej pozycji przez Riccarda Chailly’go może poszczycić się tytułem jej Laureata, koncertującego gościnnie z ową formacją. Mowa tu oczywiście o Lipskim Gewandhausie, niezwykle zasłużonej niemieckiej instytucji, współpracującej z najsłynniejszymi mistrzami batuty i kultywującej wielką muzyczną tradycję. Nic dziwnego, że jeden z filarów żelaznego germańskiego, a zarazem światowego muzycznego repertuaru, jakim są Symfonie Brahmsa, zostanie wydany przez prestiżową wytwórnię w ramach współpracy z najwybitniejszymi artystami, dla których są one nie tylko chlebem powszednim, ale też swego rodzaju misją w trudnych czasach – przeczytać można o tym w krótkim, lecz wzruszającym wprowadzeniu, napisanym przez dyrygenta i zamieszczonym w niedługiej, lecz treściwej książeczce albumu.
Prezentowany album zawiera dwa bardzo przeze mnie lubiane i cenione arcydzieła – Uwerturę d-moll op. 81 oraz I Symfonię c-moll op. 68. W przypadku pierwszej z tych pozycji, celowo nie podaje jej zwyczajowego podtytułu, co do którego wątpliwości miał zresztą sam kompozytor. Osobiście sądzę, że każdy z kapelmistrzów przystępujący do jej wykonania nie powinien za bardzo roztrząsać słuszności lub nie opatrzenia dzieła dodatkową nazwą, lecz miałby pozostać wierny wyłącznie samej muzyce bez innych skojarzeń. Przypomina mi się przypadek Artura Toscaniniego, który miał rozstrzygnąć, kto jest „opisany” w Eroice: „Dla jednych Napoleon, dla drugich Aleksander, dla mnie jest to Allegro con brio”. Podobnie i tutaj: „Dramatyczna”? „Tragiczna”? To jest po prostu Uwertura d-moll! Również podczas obcowania z op. 68 można co prawda pamiętać o wyroku Hansa von Bülowa, dopatrującego się w I Symfonii Dziesiątej Beethovena, co Johannesowi Brahmsowi nie za bardzo przypadło do gustu, lecz jako ciekawostki z dziejów muzyki, z przymrużeniem oka, doceniając imponujący wkład w rozwój i wartość gatunku, dokonanego przez człowieka pozostającego przez lata w cieniu giganta.
Wysłuchawszy z wielkim zainteresowaniem kreacji Herberta Blomstedta i orkiestry stwierdzam, że decyzja o wydawaniu zapisów koncertów z Lipskiego Gewandhausu (tutaj z jesieni 2019) jest jak najbardziej uzasadniona i z niecierpliwością czekam na kontynuację projektu. W chwili pisania tych słów wchodzi na rynek drugi wolumin serii, ale przyjrzyjmy się, choćby tylko przez chwilę, wykonaniom Uwertury d-moll oraz I Symfonii. Nie ulega wątpliwości, że jest to repertuar bliski i doskonale znany tak muzykom, jak i kapelmistrzowi. Jeśli chodzi o krótsze z dzieł, zamieszczone na krążku jako ostania pozycja, to jego kreacja zaskakuje dynamizmem, podkreślający wielką siłę wyrazu – jest to wybitnie dramatyczna interpretacja, oparta na dość szybkim, lecz wpisującym się na pewno w dotychczasowe standardy, tempie. Zagadnieniu niezwykle istotnym również, a może przede wszystkim, w I Symfonii, dziele słusznych rozmiarów, trwającym tutaj równo 50 minut. Herbert Blomstedt zdecydował się powtórzyć ekspozycję pierwszego Allegra, co nie zawsze było częste w przypadku kapelmistrzów jego rocznika lub tych starszych. Narrację prowadził z wielkim wyczuciem, ani nie za szybko, ani nie za wolno, za to naturalnie i płynnie, co przyniosło znakomite rezultaty – już od dawna nie słyszałem Pierwszej poprowadzonej tak pewnie i przekonująco, z takimi niuansami, subtelnymi modyfikacjami temp, pasujących nie tylko do każdej z czterech poszczególnych części, ale długiej i niełatwej pod względem interpretacyjnym całości. Genialna partytura Brahmsa, żyje, oddycha, przyciąga uwagę bogactwem myśli i szczegółów, nie cierpi od nadmiaru prymitywnego hałasu i nadmiernego pośpiechu mniej utalentowanych kapelmistrzów. Jest w niej nie tylko siła i potęga ekspresji, ale również śpiewność, uczucie i wytchnienie. Dziwią mnie pojawiające się gdzieniegdzie opinie o jakiejś rzekomej rozwlekłości czy nudzie – jest to dla mnie naprawdę absurdalny zarzut, bo ja wyniosłem ze słuchania prezentowanego nagrania wyłącznie satysfakcję, a nawet zachwyt, który budzi świetne posługiwanie się czasem – i muzyczną przestrzenią przez kapelmistrza. Słychać głęboką wieź łączącą nie tylko kompozytora z wykonawcami, o czym już pisałem, ale przede wszystkim stosunek autentycznej sympatii i przyjaźni między dyrygentem a orkiestrą. Ten pierwszy poświęca dużo uwagi szczegółom, wypracowując wszelakie detale dynamiki, artykulacji czy frazowania, ta druga korzysta z ogromnego doświadczenia światowej sławy dyrygenta, realizując jego zamierzenia po mistrzowsku. W efekcie końcowym mamy do czynienia z partyturami oddanymi wiernie, wycyzelowanymi, dopieszczonymi pod każdym możliwym względem, przede wszystkim spójności i jakości brzmienia. Orkiestra Lipskiego Gewandhausu brzmi wyśmienicie, zachwycają solówki i cała sekcja instrumentów dętych, z równie dobrej strony pokazują się smyczki, słucha się tego zespołu z prawdziwą przyjemnością. Mnie osobiście zaintrygowała wyjątkowo pięknie zagrana liryczna cześć druga Symfonii ze wzruszającą partią skrzypiec – rzadko kiedy wpada w ucho, ale gdy słyszy się tyle dźwiękowego uroku i wrażliwości wykonawców, to nie sposób tego przeoczyć. Pal licho, że jakość dźwięku w przypadku anonsowanego wydawnictwa wytwórni Pentatone, przywiązującej do niej na ogół dużą wagę w swoich produkcjach, nie jest może tym razem specjalnie porywająca (zapis koncertu na żywo, dudniące basy, kotły, wyeksponowanie niższych dźwięków). Jestem w stanie wybaczyć pewne niedoskonałości, ponieważ całościowy obraz wykonania jest wg mnie jak najbardziej pozytywny, a nawet porywający.
Jestem ciekaw, czy kolejny wolumin serii Symfonii Johannesa Brahmsa ugruntuje mnie w zachwycie nad przekonującymi, mądrymi, wrażliwymi i dojrzałymi kreacjami Orkiestry Lipskiego Gewandhausu pod wyśmienitą i doświadczoną dyrekcją maestro Herberta Blomstedta. Jak bardzo nam potrzeba naprawdę wybitnych kreacji wielkiego repertuaru nie tylko w obecnych trudnych czasach...
Paweł Chmielowski
Symfonia nr 1 c-moll op. 68, Uwertura d-moll op. 81, „Tragiczna”
Gewandhausorchester Leipzig • Herbert Blomstedt, dyrygent
Pentatone PTC 5186 850 • w. 2020, n. 2019 • CD, 62’32” ●●●●●○
Komentarze
Prześlij komentarz