Muzyka pełna pasji - Kwartety smyczkowe Dymitra Szostakowicza.

 


O tym, że w przypadku niniejszego nagrania nie można mówić o nowości, świadczy już okładka albumu i widniejący na niej charakterystyczny znak nieistniejącej wytwórni EMI Classics. Istotnie, od momentu rynkowej premiery prezentowanego albumu minęły prawie dwie dekady, przy czym powstało ono dla uświetnienia w wymiarze fonograficznym ważnej rocznicy – 100. urodzin Dymitra Szostakowicza (2006). Pomysł, by wrócić do niego na nowo po tylu latach, wynika zarówno z przeświadczenia piszącego o wartości i aktualności zarówno samej muzyki, co do czego raczej nie można mieć najmniejszych wątpliwości, ale również jakości interpretacji formacji, która faktycznie już także przestała istnieć po prawie trzydziestu latach swojej działalności. Jeśli chodzi o jubileusze, to zamieszczenie recenzji sprzed lat właśnie teraz nie wyda się chyba nietrafione, jeśli weźmiemy pod uwagę, że od śmierci kompozytora mija właśnie równe pół wieku (1975), a to samo w sobie jest już wystarczająco zobowiązującą okolicznością, by poświęcić mu swoją uwagę i wrócić do anonsowanego albumu, którego repertuar nadaje się bardziej do upamiętnienia wielkiej straty dla muzyki rosyjskiej i światowej – odejścia jednego z największych kompozytorów ubiegłego wieku, niż do radosnego świętowania faktu Jego urodzin. Niniejszym nagraniem wytwórni EMI Płytomaniak zamierza w ramach swoich skromnych możliwości pamiętać o jednym ze swoich ulubionych twórców i pisać o szczególnie cenionych fonogramach zawierających wybrane dzieła autora Leningradzkiej.

Niech nas zatem nie zmylą pełne werwy i humoru, ale podszytego ewidentną ironią, wesołego tematu, rozpoczynającego 1. część (Allegretto) III Kwartetu F-dur op. 73, bowiem w trakcie jego przebiegu atmosfera zaczyna się coraz bardziej zagęszczać i pod koniec, znaczonej epizodem o wyjątkowej energii, nie ma już mowy o początkowej beztrosce. Dochodzi za to do głosu niepokój i dwuznaczność. Znajduje to potwierdzenie w kolejnych ustępach, a kulminację – w żałobnym, poruszającym Adagio, któremu za formalny wzór służy passacaglia, a także w szeroko zakrojonym i trwającym najdłużej ze wszystkich ogniw dramatycznym finale (Moderato). Nie dziwi w tym kontekście fakt, że jego najbliższym sąsiedztwie czasowym znajduje się jedno z największych osiągnięć rosyjskiego mistrza – ciemny, genialny i przeszywający do szpiku kości I Koncert skrzypcowy. W przypadku kolejnych pozycji nie ma już żadnych wątpliwości o zawartości i autentyczności ekspresji, jaka tchnie z lapidarnego, ale zawierającego sporo ważnych myśli, krótkiego, trwającego zaledwie 14 minut Siódmego, powstałego 14 lat po poprzednim (1946), a przede wszystkim najpopularniejszego ze wszystkich utworów gatunku w dorobku Dymitra Szostakowicza – VIII Kwartetu c-moll. Poświęconego oficjalnie ofiarom faszyzmu, ale tak naprawdę samemu sobie, o czym świadczą autocytaty i charakterystyczny motyw czterech nut, od którego notabene rozpoczyna się w partii wiolonczeli cała kompozycja, ilustrujący litery z nazwiska i imienia autora. 

St. Lawrence String Quartet sięgnął po arcydzieła kameralistyki Rosjanina – z sukcesem, nie bojąc się utytułowanej i licznej fonograficznej konkurencji, zarówno ze strony rodaków kompozytora, jak i zagranicy. Jego kreacja wzbudziła mój zachwyt już w chwili pojawienia się nagrania na rynku i towarzyszyła mi przez lata aż do teraz, kiedy postanowiłem przypomnieć ją sobie z korzyścią dla siebie, jak i, jak mniemam, czytelników bloga. Czas, który upłynął, nie wyrządził krzywdy mojej wcześniejszej ocenie prezentowanego albumu, który nadal wywiera na mnie bardzo dobre wrażenie. Muzycy kanadyjskiej formacji prezentują się wprost kapitalnie, z pasją, ich występ przepełniony jest emocjami wszelkiego rodzaju od początku do końca, co idealnie sprawdza się w najbardziej poruszającej i ekspresyjnej kameralistyce jednego z jej największych mistrzów. Granie Szostakowicza „na zimno”, bez refleksji,  pozbawia przecież tę muzykę sporego atutu, a w przypadku tak wspaniałych utworów, jak chociażby wspomniane Adagio z Trzeciego, które zapada głęboko w pamięć odbiorcy, jest to niewybaczalny błąd. Ich kreacja opiera się na właściwym rozumieniu groteski i dramatu, jakie cechują zaprezentowane dzieła, a także bardzo dobrym warsztatem. Pod względem technicznym, wypracowania frazy, artykulacji czy dynamicznych detali niniejsze nagranie może naprawdę wzbudzić uznanie, Nie dziwi to przecież, jeśli weźmiemy pod uwagę doświadczenie członków formacji i ich zainteresowania repertuarowe, w których muzyka XX i XXI wieku odgrywa ważną rolę. Starannie dobrane i zróżnicowane tempa pozwalą wyeksponować nie tylko głębię i siłę wyrazu emanującą z Kwartetów, ale także docenić kunszt wykonawczy, jak chociażby w ostro artykułowanych akordach środkowej części (Allegro non troppo) Trzeciego czy oszałamiający żywiołowością i „podkręconą” narracją fugowany wstęp do finału Siódmego, nie mówiąc już o słynnym drugim ustępie Ósmego (Allegro molto), opartym na żydowskiej, tanecznej melodii, wykorzystanej w innym arcydziele – II Triu fortepianowym e-moll op. 67. Sposób oddania tzw. ducha muzyki Szostakowicza budził jak wtedy, tak i teraz moje najwyższe uznanie, ale dodawszy do tego wspomniane powyżej aspekty wykonania, mogę z pełnym przekonaniem stwiedzić, że nagranie wytwórni EMI jest w pełni przekonujące, znakomite pod każdym względem, również jakości dźwięku, na co powinni zwrócić uwagę zarówno miłośnicy rosyjskiego kompozytora, jak i kameralistyki jako takiej – w naprawdę dobrym wydaniu.

Szkoda tylko, że i jedni i drudzy będą mieć teraz spore problemu z nabyciem w postaci fizycznej omawianego krążka. Fakt zakończenia działalności przez EMI Classics nie odgrywa tutaj najważniejszej roli, gorzej, że jej katalog przejął Warner Classics. W polskich warunkach sytuację pogarsza degrengolada naszego rynku fonograficznego, gdzie płyt się nie sprzedaje za wiele, ale nawet jeśli są nadal melomani kolekcjonujący krążki, to w kraju nad Wisłą nie ma gdzie ich kupić. Można o tej patologii pisać sporo, również w tekście specjalnie temu poświęconym. Cóż, jeśli szczęściarze znajdą prezentowane wydawnictwo w wersji audio za rozsądną cenę, to nie powinni się wahać z jego nabyciem, inni mogą się ratować szukaniem omawianej kreacji na popularnych internetowych serwisach streamingowych lub stronach oferujących zakup plików elektronicznych.

St. Lawrence String Quartet, wywodzący się z Kanady, został założony w roku 1989 i przez ponad trzy dekady prowadził intensywną działalność koncertową oraz fonograficzną, Szkoda, że w przypadku tej drugiej omawiany krążek z Kwartetami smyczkowymi Dymitra Szostakowicza pozostał jedynym nagranym dla EMI, albowiem rozbudzał nadzieję niżej podpisanego na kontynuację projektów poświęconych temu autorowi. Oprócz tego powstały również rejestracje dzieł Piotra Czajkowskiego, Roberta Schumanna czy Osvaldo Goljiowa, formacja współpracowała także z innymi wytwórniami. W międzyczasie zmienił się skład osobowy, ale praktyczny kres działalności grupy położyła śmierć prymariusza i jednego z założycieli – Geoffa Nuttalla w październiku roku 2022. Sezon 2023-2024 był ostatnim, w jakim St. Lawrence String Quartet występował publicznie. Niniejszy krążek jest zatem wartościowym i poruszającym dokumentem z okresu największej świetności kameralistów z Kanady oraz ich pasji do muzyki.


Płytomaniak


Dymitr Szostakowicz

Kwartety smyczkowe: nr 3 F-dur op. 73; nr 7 fis-moll op. 108; nr 8 c-moll op. 110

St. Lawrence String Quartet: Georg Nuttfall (1. skrzypce); Barry Shiffman (2. skrzypce); Lesley Robertson (altówka); Christopher Costanza (wiolonczela)

EMI Classics 0946 3 59956 2 6 • w. 2006, n. 2006 • CD, 67'43” ●●●●●○

Komentarze

Popularne posty