Niezwykły świat emocji - w muzyce fortepianowej Johannesa Brahmsa.

 


Kolejne spotkanie z bardzo dobrą pianistyką, nie ostatnie zresztą, zgotowała mi Harmonia Mundi za sprawą współpracujących z nią zarówno od niedawna, jak i od wielu lat artystów. Ponownie obiektem mojego zainteresowania jest muzyka fortepianowa Johannesa Brahmsa, do której powracam od czasu do czasu regularnie, rozkoszując się nią z biegiem czasu coraz bardziej niczym wytrawnym i nabierającym smaku winem. Repertuar ulubiony i pasujący wyśmienicie do obecnego czasu, czyli zmiany pór roku, nawiązujący zresztą w jakimś stopniu do końcowego etapu życia i twórczości Johannesa Brahmsa, żegnającego się na kilka lat przed śmiercią ze swoim instrumentem – fortepianem. To właśnie wtedy, w momencie osiągnięcia sześćdziesiątki, kiedy wydawało się, że kompozytora niczego więcej poza rewizją dotychczasowych utworów i niszczeniem nieudanych we własnym przekonaniu szkiców nie czeka, nadeszła niespodziewana fala natchnienia, przynosząca w konsekwencji dziesięć ostatnich opusów, zawierających zarówno utwory kameralne, instrumentalne oraz cykl pieśni. Takie były okoliczności powstania opp. 116-119, wyjątkowych w dorobku Johannesa Brahmsa fortepianowych miniatur, ciekawych dlatego, że pogrupowane w cztery cykle drobne kompozycje zamykały jego twórczość na ów instrument, rozpoczętą „oficjalnie” aż trzema wielkimi Sonatami – jedynymi, jakie skomponował, mając wtedy zaledwie dwudziestolatek. Zdumiewająca, ale jakże piękna twórcza klamra wielkiego kompozytora.

Owe cykle cieszą się zasłużenie dużą popularnością wśród pianistów, o czym zresztą Płytomaniak regularnie donosi w postaci recenzji kolejnych nagrań wirtuozów, którzy bardziej niż trudnościami czysto technicznymi (zawsze obecnymi w muzyce wielkiego mistrza techniki i faktury fortepianowej, jakim był Brahms), muszą się zmierzyć z niebagatelnymi wyzwaniami interpretacyjnymi. Nie ma w nich miejsca na zewnętrzny, błyskotliwy popis, nie ma tu fajerwerków budzących entuzjazm żądnej wrażeń publiczności, są zaś wyłącznie miniatury noszące różne nazwy, utrzymane w rozmaitych tempach, z reguły wolnych, sprawdzające wrażliwość, artyzm i indywidualność grających, a to wszystko sprawia, że do łatwych nie należą. Nic dziwnego, że nadal fascynują coraz to nowe pokolenia arystów, o których piszę od czasu do czasu, teraz zaś wziął je na warsztat Paul Lewis, artysta, który szczególnie interesuje się repertuarem klasycyzmu i wczesnego romantyzmu. Angielski pianista, związany z wytwórnią Harmonia Mundi, nagrał dla niej znaczący w dyskografii komplet Sonat, Bagatel i Koncertów Ludwiga van Beethovena, sięgał też do twórczości Józefa Haydna, Karola Marii Webera czy Franciszka Schuberta. Nic dziwnego, że zainteresował się również muzyką Brahmsa, rejestrując na jednym z krążków arcydzieła ze wczesnego etapu twórczości: I Koncert d-moll oraz Ballady op. 10. Opublikowanie drugiego w kolejności albumu, będącego przedmiotem mojej recenzji, rodzi pytanie, czy można mieć nadzieję na kontynuację nagrań poświęconych temu kompozytorowi, może nawet całości jego dorobku na fortepian.

Nie miałbym nic przeciwko temu, ani jako wielbiciel twórczości autora Niemieckiego Requiem, ani jako pasjonat pianistyki, który doceniał wcześniejsze dokonania Paula Lewisa (Beethoven, Schubert). Cieszę się, że dość długa przerwa z jego nagraniami nie tylko mnie nie rozczarowała, ale wręcz przeciwnie – wprawiła w zachwyt i utwierdziła w przekonaniu, że w przypadku angielskiego pianisty można oczekiwać niebanalnych muzycznych kreacji. Ciekawe jest, że muzyka Brahmsa „na poważnie” zagościła w dorobku artysty stosunkowo niedawno, jak sam przyznał w jednym z wywiadów, w momencie przekroczenia 40. roku życia. Można powiedzieć: lepiej późno niż wcale! Naprawdę dociekliwi melomani być możne odnotowali fakt, że Paul Lewis nie jest jedynym wykonawcą, który sięgnął po ostatnie kompozycje fortepianowe wielkiego romantyka w ostatnim, stosunkowo zbieżnym czasie; podobnie postąpili wirtuozi znani z wykonywania znacznie szerszego repertuaru, a mianowicie Garick Ohlsson czy Stephen Hough (Hyperion), co może wydawać się zwykłym zbiegiem okoliczności, ale z drugiej strony równie uprawnionym jest stwierdzenie, że do muzyki Brahmsa po prostu trzeba dojrzeć i jako człowiek, i jako artysta.

Sądzę, że w przypadku wyżej wymienionych pianistów można być pewnym doznań najwyższej próby, lecz mnie do gustu przemówiły przede wszystkim kreacje Paula Lewisa (głównie dlatego, że miałem okazję „oficjalnie” zapoznać się z jego płytą; polski dystrybutor wytwórni Hyperion, jak wiadomo, od początku istnienia niniejszej strony nie zaszczyca Płytomaniaka jakąkolwiek płytą nadesłaną do recenzji) i na nich się skupię. Podoba mi się jak zawsze niewątpliwa kultura gry i artyzm, z jakim artysta podchodzi do poszczególnych pozycji swojego recitalu. Muzyka brzmi bardzo elegancko, pięknie pod względem brzmieniowym, ale ten element nie jest nigdy celem samym w sobie, wynika z właściwości utworów i umiejętności wykonawcy. Zwracają moją uwagę tempa; raczej umiarkowane, ewentualnie dość szybkie, ale nie takie szybkie, jakie zaprezentował Stephen Hough, zwłaszcza jego Intermezzi op.117 cechują się niepotrzebnym i niewłaściwym, jak na mój gust, pośpiechem. Ogólnie częste są przypadki zmieszczenia opp. 116-119 na jednej płycie, jak w tym przypadku, co jest zaletą niniejszego przedsięwzięcia i samej interpretacji, ale można spotkać się również z sytuacjami podzielenia czterch cykli na dwa kompakty, co wynika z przekroczenia ponad 80 minut czasu trwania całości, a to wystawia uwagę słuchaczy na dużą próbę. Tutaj stosunek artysty do czasu, w jakim osadził poszczególne miniatury, wydaje się być trafny i przekonujący, nawet jeśli cenię inne kreacje, różnicą się trochę od niniejszej tym, że trwają odrobinę dłużej. W żadnej pozycji programu nie odczułem sposobu kształtowania tempa przez Paula Lewisa jako niekorzystny dla odbioru czy niepasujący do charakteru danej kompozycji, a ich bogactwo wyrazowe i fakturalne jest przecież ogromne. Choć panuje opinia, w dużej mierze uzasadniona, o niezwykle intymnym i komplentacyjnym charakterze wszystkich czterech zbiorów, to ich poszczególne części czasami wyłamują się z tego schematu. Pianista pokazuje „lwi pazur”, potrafi tam gdzie trzeba zabłysnąć grą w dynamice fortissimo, wykorzystując potęgę brzmienia fortepianu; nie wiadomo, niestety, jakiego, jako że zabrakło na ten temat informacji w opisie. Dość powiedzieć, że takie dynamiczne i pełne pasji interpretacje spajają niczym klamra cały op. 116, którego pierwsza pozycja (Kaprys d-moll) dodatkowo w wielkim stylu otwiera, zaś ostatnia, czwarta w kolejności mianiatura op. 119 (Rapsodia Es-dur), zamyka spektakularnie wszystkie cztery cykle. Ewidentny jest wtedy wyraźny rys rytmiczny, a nawet, o dziwo, taneczny, zaś bardzo charakterystyczne są dla faktury dzieł fortepianowych Brahmsa liczne synkopy i przesuniecia akcentów. W takim przypadku nienaganna i utrzymana na najwyższym poziomie technika pianistyczna jest niezbędna, a o pomyłkę w gęstej i skomplikowanej materii nietrudno. Pochwalić trzeba przy tej okazji artystę, że kwestii prowadzenia narracji poświęca sporo uwagi, pokazując nie tylko mleodię wiodące i szeroko rozumiany akompaniament, ale także liczne, środkowe głosy, respektując w pełni zamysł twórcy, co niekiedy przybiera wręcz nową jakość; zaintrygowało mnie pod tym względem chociażby Intermezzo f-moll op. 118 nr 4. Gra pełna ekspresji i pasji wpisuje się w wymagania autora, a jednocześnie pokazuje w pełni kontrapunkt i harmonię utworu, o czym świadczy chociażby pierwsza pozycja z wymienionego powyżej zbioru (Intermezzo a-moll), gdzie wyraziste, ale nieprzesadzone tempo oddaje w pełni emocjonalny wyraz dzieła. Przykłady podobnego rodzaju można by jeszcze mnożyć (dramatyczna Ballada g-moll op. 118 nr 3).

Nie zmienia to jednak faktu, że w znacznej mierze niesamowite piękno i powaga czterech opusów opiera się na kompozycjach o bardzo osobistym, melancholijnym charakterze, a ten wymaga czasu i refleksji. Miniatury utrzymane w wolniejszym, lecz nigdym rozwlekłym tempie, zachwycają nastrojem, głębią, przejmującym smutkiem – nic dziwnego, że sam kompozytor nazwał „kołysankami mego bólu” szczególnie wzruszające Intermezza op. 117, ale i do pozostałych można odnieść owo efektowne, ale trafne określenie, by przywołać przykład poruszającego na wskroś Intemezza es-moll op. 118 nr 6; chyba ulubionego utworu Paula Lewisa. Uważni słuchacze zorientują się, że słychać w nim dobrze znany motyw średniowiecznej sekwencji Dies irae; czyżby w trakcie pracy nad kompozycją Johannes Brahms myślał o śmierci? Paul Lewis prezentuje się w nich z najlepszej strony, dowodząc wrażliwości i zrozumienia treści muzyki, która, obywając się formalnie do programowych odniesień, wyraża określone treści. Śpiewność gry, piękne frazowanie, delikatność i elegancja są równie przekonujące, co wspomniane poprzednio inne cechy intrepretacji, łączącej w perfekcyjny wręcz sposób pierwiastek intelektualny i emocjonalny. Oddaje w pełni niezwykły, osobisty i przepełniony melancholią wewnętrzny świat kompozytora, ale również osobowość wykonawcy. Ośmielam się twierdzić, że zdecydowanie warto czekać na kolejne albumy Paula Lewiska z muzyką Johannesa Brahmsa, a niniejszy, prezentujący to, co najpiękniejsze i najbardziej emocjonalnej w tej ostatniej, jak najlepiej świadczy o umiejętnościach i „formie” pianisty. Słucha się go z prawdziwą przyjemnością i przejęciem, również dzięki bardzo dobrej jakości dźwięku.

Opp. 116-119 mają liczną i wartościową reprezentację fonograficzną i choć moim osobistym faworytem jest w nich nadal Gerhard Oppitz (RCA), to prezentowany album z pewnością powiększa znaczące dokonania współczesnych pianistów w dziedzinie wykonawstwa twórczości fortepianowej Johannesa Brahmsa, jak również ciekawą pod względem repertuarowym dyskografię Paula Lewisa. Warto się z nim zapoznać – i pokochać niezwykły świat emocji i dźwięków w niej zawarty.


Płytomaniak


Johannes Brahms

Late Piano Works

Utwory fortepianowe op. 116-119

Paul Lewis, fortepian

Harmonia Mundi HMM 902365 • w. 2022, n. 2018/2019 • CD, 77'07” ●●●●●○

Autor dziękuje firmie [PIAS Poland], dystrybutorowi wytwórni Harmonia Mundi, za nadesłanie albumu do recenzji.


Komentarze

Popularne posty