"Najlepsze z moich dzieł" - Tria op. 9 L. van Beethovena.

 


Sięgając ponownie z wielką radością po piękną i zróżnicowaną kameralistykę autorstwa Ludwika van Beethovena, naszła mnie refleksja o stosunkowo małej popularności tria smyczkowego jako takiego. Owszem w czasach życia kompozytora utwory napisane na skrzypce, altówkę i wiolonczelę były dość często pisane, a jednym z największych ich mistrzów był, o dziwo, nie Józef Haydn, który preferował inne zestawienia instrumentów, lecz Luigi Boccherini. Wolfgang Amadeusz Mozart pozostawił w sumie tylko jedno, ale za to jakie dzieło tego rodzaju – Divertimento Es-dur. Epoka późniejsza, czyli romantyzm, wydawał się zapomnieć o takiej kombinacji, dopiero nowe i awangardowe tendencje muzyki XX wieku przywróciły do życia ciekawy i pełen potencjału gatunek. Inna sprawa, czy gustujący w nim kompozytorzy na pewno pisali dzieła nadające się w ogóle do słuchania i będące w stanie zaciekawić słuchaczy...

Z takim zagrożeniem nie ma absolutnie do czynienia w przypadku Triów smyczkowych op. 9 Ludwika van Beethovena, którego twórczości kameralnej Płytomaniak stopniowo będzie się przyglądał uważniej z kolejnymi rejestracjami poszczególnych utworów. Ostatnio do gustu przypadły pierwsze oficjalnie wydane zmagania kompozytora z muzyką na skrzypce, wiolonczelę i fortepian, teraz zaś poświęcam jeszcze większą uwagę trzem pozycjom, w których zamiast tego ostatniego widnieje niedoceniana zazwyczaj, ale w kompozycjach zespołowych absolutnie niezastąpiona altówka. Warto przy tej okazji przypomnieć fakt z biografii autora Fidelia, że był nie tylko rewelacyjnym pianistą, ale grał również na niej. Wdzięczność wielbicieli omawianego gatunku dla niego samego powinna być duża, jako że stworzył w sumie pięć pozycji na trio smyczkowe, istotnie poszerzając repertuar dla niego przeznaczony, choć z wczesnego okresu swojej twórczości, potem poświęcił się kwartetom. Z wiadomo jakim skutkiem!

Prezentowane tutaj trzy Tria op. 9, zamykają po op. 3 i Serenadzie op. 8 ów stosunkowo, nieduży, ale na pewno ważny i zasługujący na o wiele większe zainteresowanie rozdział twórczości Ludwika van Beethovena. Opublikowane w roku 1798, prezentują najlepszy klasyczny styl, ale, jak większość wczesnych dzieł mistrza, naznaczony już nowym i indywidualnym rysem. Przejawiało się to już w przypadku Triów fortepianowych op. 1, ma to miejsce również i tutaj, lecz daruję sobie szczegółową analizę, sygnalizując tylko istotne cechy. Wszystkie mają układ czteroczęściowy, tylko pierwsze z nich (G-dur) jest poprzedzone wolnym wstępem. Tradycyjnego menueta zastępuje nowe scherzo, jak sama nazwa wskazuje, żartobliwe (D-dur) lub bardziej dynamiczne i ekspresyjne (c-moll); jedynie w środkowym pozostaje formalnie oznaczenie trzeciej części nazwą dworskiego tańca, ale o spokoju, eleganckim i wytwornym charakterze raczej nie ma tu mowy. To, co praktycznie zainteresuje słuchacza, jest ich charakter: liryczny, pogodny, pełen klasycznego piękna, ale nie oznacza to, że beztroski. Ogniwa powolne cechują się zadumą, refleksją i melancholią, zaś Piąte wykazuje znaczne pogłębienie strony wyrazowej, co ma swoje odbicie w użyciu ulubionej przez kompozytora tonacji (podobna sytuacja miała miejsce w III Triu fortepianowym op. 1 nr 3, do którego jeszcze w jednym nagraniu za jakiś czas wrócę).

Muzyka sama w sobie – piękna, bogata w emocje, znakomicie skonstruowana, pełna kontrastów i ciekawych pomysłów – zasługuje na poznanie, a kiedy to nastąpi, mało kogo pozostawi obojętnym, zbyt wielki jest jej urok i mistrzostwo, z jakim Ludwik van Beethoven operuje skromnym, trzyosobowym składem, eksponując możliwości techniczne oraz wyrazowe każdego instrumentu, co na swoje czasy nie było rzeczą oczywistą. Doskonałe wrażenia potęguje znakomite pod każdym względem wykonanie. Trio Arnold, formacja młoda stażem oraz wiekiem swych członków, prezentuje się tuta wprost fenomenalnie, a o zaletach jej kreacji można by było pisać naprawdę długo, lecz podsumuję jednym stwierdzeniem: w pełni sprostała wymaganiom autora pod każdym względem: techniki, narracji, interpretacji.  Zachwyca bogactwem i jakością brzmienia: od delikatnego i stonowanego po wręcz symfoniczny i bardzo pełny, w którym nie ma się wrażenia słyszenia jedynie trzech instrumentów, myśli się o większej obsadzie. Zresztą można tego doświadczyć już na samym początku Trzeciego, rozpoczynającego się powolnym wstępem, ale w podobne momenty obfituje w zasadzie partytura każdej z nagranej pozycji. Świetnie wyartykułowany jest dźwięk, dowodzący bardzo wysokich warsztatowych kompetencji wykonawców, ale nade wszystko nie ulega wątpliwości ich doskonałe zrozumienie materii. Ich Beethoven jest taki, jaki powinien: pełen pasji, niezwykle wyrazisty, zaskakujący oryginalnymi pomysłami, niekiedy wręcz drapieżny. Muszę przyznać, że niezbyt znana mi do tej pory muzyka zachwyciła mnie, ale w jeszcze większym stopniu zrobiła na mnie wrażenie maksymalnie zaangażowana i skupiona gra młodych muzyków. Znaleźć w niej można i śpiewność, i wczucie się w głęboką, melancholijną ekspresję, i elegancję, a także nieodzowny dobry humor i dynamizm interpretacji – czy finał w tempie presto III Tria G-dur w swoich szybkich przebiegach nie zapowiada w jakimś stopniu swoistego perpetuum mobile szesnastek w analogicznej, czwartej części starszej o ponad dekadę IV Symfonii?

Wspaniała muzyka, rewelacyjne wykonanie i bardzo dobra jakość techniczna nagrania sprawiają, że płyta francuskiej wytwórni Mirare powinna znaleźć uznanie wielbicieli kameralistyki w najlepszym wydaniu. Słuchałem jej wielokrotnie z niekłamaną przyjemnością.


Paweł Chmielowski


Ludwig van Beethoven

Tria smyczkowe op. 9: nr 1 G-dur; nr D-dur; nr 3 c-moll

Trio Arnold – Shuichi Okada (skrzypce); Manuel Vioque-Judde (altówka); Bumjun Kim (wiolonczela)

Mirare MIR550 • w. 2020, n. 2020 • CD, 72' ●●●●●●

Nagranie w wersji fizycznego dysku audio zostało nadesłane do autora bezpośrednio przez wydawcę, wytwórnię Mirare. Jej polski dystrybutor nie przyczynił się w żaden sposób do uzyskania materiału do recenzji.

Komentarze

Popularne posty