Przegląd nagrań Wiedeńskich Symfoników (3). Seria historyczna (3) - Brahms i S.Celibidache.



Istnieje dwóch Celibidache – jeden, ten którego lepiej znamy, starszy, uduchowiony, mistyczny, preferujący skrajnie powolne tempa; drugi – młody, pełen energii i ognia, unoszący się w zapamiętaniu ponad orkiestrą. Istotnie, jeśli zestawimy ze sobą wczesne, pochodzące z lat 1940/50-tych zapisy koncertów Sergiu Celibidache, z późniejszymi, z lat 1980/90-tych, otrzymamy jakby portrety dwojga różnych dyrygentów. Metamorfoza, którą przeszedł rumuński mistrz batuty zdaje się być znacznie poważniejsza niż ta, jakiej doświadczył Otto Klemperer (który w późniejszych latach, skąd pochodzi przecież większość będących w powszechnym obiegu nagrań, wydanych przez EMI, także mocno „zwolnił”). Z drugiej strony, jak mawiał Günter Wand, „Im bardziej się starzejesz, tym wyraźniejsza staje się wizja ideału”. Zresztą w pewnej mierze obaj dyrygenci są podobni do siebie. Obaj byli mistrzami w niemieckim repertuarze romantycznym, Symfoniach Brahmsa i Brucknera, w interpretacjach obu dużą wagę odgrywa pierwiastek mistyczny, obu fascynował monumentalizm, a przy tym oboje byli negatywnie nastawieni wobec idei nagrania studyjnego (Wand preferował „żywe” koncertowe rejestracje, Celibidache w ogóle odmówił dokonywania nagrań). I wreszcie, w świadomości melomanów, obaj zapisali się przede wszystkim jako sędziwi mistrzowie.

Nagranie jakie otrzymujemy na omawianej płycie pochodzi z wiedeńskiego koncertu, 30 października 1952 r., a zatem jest rejestracją 40-letniego Celibidache. Jak postępował rozwój rumuńskiego mistrza, albo też (jak woli Wand), w jaki sposób krystalizowała się jego artystyczna wizja ideału, możemy się przekonać, zestawiając omawiane nagranie z wydanym przez EMI, zapisem koncertu z Monachium, z 21 stycznia 1987 r. Przede wszystkim należy zaznaczyć, że w roku 1952, Celibidache stanął przed zespołem, którego nie znał tak dobrze, jak oddanych mu bez reszty muzyków Filharmonii Monachijskiej (rok 1987). Poza tym, 35 lat różnicy na tym etapie rozwoju fonografii, to jednak ogromna przepaść. Mając na uwadze te dwie kwestie, nie musimy jednak dawać już żadnej taryfy ulgowej dla będącego, pozornie, na „przegranej” pozycji, omawianego nagrania. Mamy tu bowiem do czynienia ze sztuką najwyższej miary. I chociaż akurat koncepcja I Symfonii Brahmsa Sergiu Celibidache, w porównaniu z wizjami innych dzieł, nie jest tą, która w największym stopniu uległa zmianie w trakcie jego kariery i procesie artystycznego rozwoju, pewnych różnic nie sposób pominąć. Przede wszystkim, co oczywista, w roku 1952, Maestro preferował szybsze tempa. W dużo większym stopniu niż czasy trwania poszczególnych części, skłonności te odzwierciedla jednak dramaturgia dzieła. Wcześniejsza wizja Celibidache (1952) jest nasycona emocjami, dramatyczna, żywa, rozedrgana, późniejsza (1987) – raczej statyczna i epicka, lecz przy tym pełna mocy i dostojeństwa. Brahmsowska I Symfonia pod batutą młodego Celibidache chwilami skanduje, wykreowana przez dojrzałego mistrza – śpiewa. Tym samym, wcześniejsza wizja Celibidache zbliżona jest do Toscaniniego, późniejsza – do Waltera, ale też Furtwänglera. Co ciekawe, druga część dzieła, piękne Andante sostenuto, zarejestrowana w roku 1952, stosunkowo niewiele różni się od tej z 1987. Tutaj (znów powracamy do słów Günthera Wanda) muzyczna koncepcja rumuńskiego dyrygenta w zasadzie nie zmieniła się, lecz wykrystalizowała, stała bardziej wyrazista. O dziwo, podobnie możemy stwierdzić o pogodnej części trzeciej, chociaż mnie osobiście w rejestracji z roku 1952 Celibidache ujął lekkością (aczkolwiek tempo i tak nie było zbyt prężne), w nagraniu z 1987 zaś – szlachetnością, śpiewnością i pięknym rozmarzeniem. I wreszcie część czwarta, w obu rejestracjach znakomita, aczkolwiek w omawianej, wcześniejszej, z odrobiną uroczego humoru. W całości, późniejsza kreacja jest z pewnością bardziej homogeniczna, wyrazista, wcześniejsza – poszukująca i swobodniejsza.

I jeszcze słowo o Orkiestrach. Wiedeńscy Symfonicy, w porównaniu z Filharmonią Monachijską, mają więcej sprężystości i swoistego pędu (który Francuzi, a za nimi, Anglicy, ujmują pięknym określeniem élan), za to Monachijczycy górują nad Wiedeńczykami szlachetnością brzmienia i jakimś wewnętrznym wyrównaniem.

Jakość nagrania, z uwagi na datę powstania i warunki żywego koncertu, jest zachwycająca: technicy dokonali istnego cudu! Omawiana płyta to kolejny bezcenny dokument i świadectwo wielkiej sztuki!

Łukasz Kaczmarek

Johannes Brahms
I Symfonia c-moll op.68
Wiener Symphoniker ∙ Sergiu Celibidache, dyrygent
Wiener Symphoniker WS 002 ∙ w. 2012, n. 1952 ∙ 45’58” ●●●●●○

Autor bloga dziękuje Wiedeńskim Symfonikom za nadesłanie albumu do recenzji. Polski dystrybutor tego wydawcy nie przyczynił się w żaden sposób do ukazania się omówienia powyższego nagrania na stronie.

Płytomaniak.blogspot would like to thank Wiener Symphoniker and Mr. Quirin Gerstenecker whose generous contribution made this review possible.

Komentarze

Popularne posty