Niemieckie sacrum - dzieła Schütza i Brahmsa na płycie Soli Deo Gloria.



Brahmsowska Odyseja Johna Eliota Gardinera miała miejsce w drugiej połowie ubiegłej dekady i wywołała duże poruszenie wśród krytyków i melomanów. Po nagraniu wszystkich Symfonii przyszedł czas na opus magnum kompozytora – Niemieckie requiem op. 45. Przedstawiam album zawierający jego koncertowe wykonanie, mające miejsce w sierpniu 2008 roku w edynburskiej Usher Hall. Ukazujące się w barwach wytwórni Soli Deo Gloria płyty z tego cyklu prezentowały wokalno-instrumentalną twórczość Brahmsa w otoczeniu kompozycji innych autorów, pozwalając tym samym na bliższe przyjrzenie się jej w perspektywie historycznej. Nie inaczej jest w przypadku najnowszego dysku.

Otwierają go bowiem dwie pozycje z bogatego dorobku Heinricha Schütza (1585-1672), wielkiego mistrza niemieckiej muzyki XVII wieku, którego bardzo poważał Johannes Brahms, inspirując się jego osiągnięciami zwłaszcza na polu chóralistyki. W omawianym albumie mamy również koncertowe rejestracje dwóch kompozycji: Wie lieblich sind deine Wohnungen SWV 29 oraz Selig sind die Toten SWV 391; ich związek z Requiem, poprzez wspólne podłoże literackie, zaczerpnięte z Biblii, jest oczywisty. Brzmią bardzo przekonująco w wykonaniu Chóru im. Monteverdiego pod dyrekcją Gardinera. Słychać tu muzyczne wyrafinowanie, kunsztowną konstrukcję i pewność surowość wyrazu, dobrze zresztą pasującego do dzieł Schütza. Ten punkt programu krążka wzbudził moje największe uznanie.

Nie mogę tego niestety powiedzieć o największym dziele Johannesa Brahmsa. „Gdy zwróci on swą czarodziejską różdżkę tam, gdzie potęgi; chór i orkiestra, użyczą mu sił, ujrzymy cudowny, zaklęty świat” - tak w roku 1853 pisał o młodziutkim, zaledwie dwudziestoletnim kompozytorze Robert Schumann, przeczuwając, jakie osiągnięcia w dziedzinie twórczości wokalno-instrumentalnej staną się jego udziałem. Historia przyznała rację wielkiemu romantykowi. Dla mnie Niemieckie requiem jest jednym z najwspanialszych i najpiękniejszych dzieł wszech czasów. Ujmuje mnie powagą, melancholią, liryzmem, głębokim wymiarem duchowym, traktującym w zupełnie inny sposób o sprawach ostatecznych. Wymagania, jakie w związku z tym stawiam interpretatorom owego arcydzieła, są wysokie i dotyczą przede wszystkim właściwego oddania sakralnego, refleksyjnego charakteru, pięknego brzmienia, braku jakichkolwiek przerysowań w zakresie tempa, trafnego doboru solistów, udziału naprawdę doskonale przygotowanego chóru, odgrywającego tutaj najważniejszą rolę.

Zarejestrowany na krążku występ zespołów Gardinera, niestety nie wzbudził mojego entuzjazmu. Kilkanaście lat temu dokonali oni nagrania Niemieckiego requiem dla Philipsa, teraz zaś sięgnęli po nie ponownie, by wydać je w barwach własnego wydawnictwa. Tym, co od razu mnie zgorszyło i nastroiło negatywnie, było szybkie tempo całości, które nijak się ma do refleksyjnego charakteru dzieła i jego duchowej głębi. Naprawdę, dyrygentowi chluby nie przynosi zagranie utworu w niespełna 65 minut i choć niniejsza wersja niewiele się różni pod względem czasowym od innej, „historycznej” kreacji, cenionej przeze mnie, tym razem zapisanej na krążku firmy Harmonia Mundi a będącej udziałem Philippe'a Herreweghe i jego formacji, ustępuje jej pod każdym względem. Brzmieniowo: jakość dźwięku nie jest najlepsza, brak mu pewnej przestrzeni i klarowności, tak potrzebnej w przypadku kompozycji operującej dużym aparatem wykonawczym, zwłaszcza zaś 4-głosowym, mieszanym chórem. Fani wykonań rodem z epoki być może docenią to nagranie z dźwiękowego punktu widzenia, ciesząc się z powodu użycia dziewiętnastowiecznych instrumentów, lecz ja jestem wstrzemięźliwy w pochwałach. Owszem, doceniam piękne smyczki, brzmiące wybornie zwłaszcza w powolnym wstępie otwierającego Requiem ustępu Seilig sind die Toten – „Błogosławieni ci, którzy cierpią”, gdzie, bez udziału skrzypiec, trafnie budują nastrój surowym, szorstkim pięknem. Orkiestra Rewolucyjna i Romantyczna nie ma w prezentowanym nagraniu wielkiego pola do popisu, poza przesadzonymi, efektownymi kulminacjami, z niezbyt ładną w odbiorze blachą. Nie zapadły mi szczególnie w pamięć żadne solówki ani odcinki kontrapunktujące partie wokalne przez instrumenty, których jest w partyturze niemało. Głównym bohaterem okazał się Chór im. Monteverdiego, formacja wprost wyśmienita, za sprawą której słychać tu wiele urokliwych, przekonujących miejsc, jak np. ujmujące subtelnością ogniwa: 4 – Wie lieblich sind deine Wohnungen – „Jak miłe są przybytki Twoje, Panie” oraz 5 – Ihr habt nun Traurigkeit, z nastrojowymi dialogami sopranistki i chórzystów, czy porywające energią, sprawnie technicznie zrealizowane odcinki fugowane. Intrygują również piękne, wzruszające pierwsze i ostatnie ustępy, tchnące zadumą, ilustrujące pogodzenie się z losem i tęsknotę za wiecznym spokojem. Znalazły się też te budzące wątpliwości. Za przykład niech posłuży początek drugiej części, Denn alles Fleisch ist es wie Gras – „Gdyż wszelkie ciało jest jak trawa”, posępnego marsza żałobnego na trzy czwarte, gdzie kontrast między wejściem w piano a kulminacją w forte głównego tematu okazał się zbyt mało wyrazisty. Coś takiego w spektakularnym miejscu, niezwykle istotnym muzycznie i treściowo? Estetycznie: nie słyszę tu zupełnie tego, na czym mi zależy najbardziej, czyli głębi przemawiającej do słuchacza, skupienia, kontemplacji – ale o czym tu mówimy, skoro Gardiner bezwzględnie goni do przodu, spiesząc się nie wiadomo dokąd? Obsadowo: partia barytonu jest całkowitym nieporozumieniem. Kto wpadł na pomysł angażu Matthew Brooke'a, który praktycznie nie śpiewa, lecz deklamuje, a i to z dużym wysiłkiem intonacyjnym, z brzydką barwą, płaczliwego i nijakiego? Absolutnie nie przekonuje mnie udział tego śpiewaka, który w ważnych ogniwach dzieła (nr 3- Herr, lehre doch mich - „O Panie, pozwól mi poznać” oraz nr 6- Denn wir haben hie keine bleibende Statt – „Albowiem w świecie tym nie mamy miasta trwającego”) nie ma nic do przekazania. Nie dziwi zatem fakt, że na tak mizernym tle błyszczy jasny, delikatny sopran Katahrine Fuge w części piątej (Ihr habt nun Traurigkeit – „Dziś smutku nadszedł czas”), który sprawia więcej satysfakcji.

Słuchaczom ceniącym wykonania „historycznie poinformowane” polecam bardziej przeze mnie cenioną wspomnianą wcześniej kreację Philippe'a Herreweghe w barwach Harmonii Mundi, zaś tradycyjnych interpretacji, o wiele lepszych od niniejszego, jest cała masa. Nie mogę niestety prezentowanego nagrania Niemieckiego requiem uznać za udane i przekonujące, ani pod względem estetycznym, ani czysto muzycznym, ani też dźwiękowym. Zapamiętam z albumu SDG przede wszystkim śpiew Chóru im. Monteverdiego oraz dwa utwory Heinricha Schütza. Moje ulubione dzieło Johannesa Brahmsa tym razem nie dostarczyło mi oczekiwanych wzruszeń. Nie zmieniło tego sięgnięcie po omawiany album po latach od jego wydania i kilkukrotnego słuchania.

Paweł Chmielowski

Heinrich Schütz - Wie lieblich sind deine Wohnungen, Selig sind die Toten • Johannes Brahms - Ein deutsches Requiem op. 45
Katharine Fuge, sopran; Matthew Brooke, baryton • Monteverdi Choir • Orchestre Révolutionnaire et Romantique • John Eliot Gardiner, dyrygent
Soli Deo Gloria SDG 706 • w.2012, n. 2007/2008 • 76'54” ●●●○○○

Recenzja płyty była możliwa dzięki współpracy autora z Fonoteką Dolnośląskiej Biblioteki Publicznej we Wrocławiu.

Komentarze

Popularne posty