Ambitny i ciekawy repertuar - kameralistyka Antona Brucknera.

 




Po pożegnaniu się z Filharmonikami Monachijskimi wykonującymi Symfonie Antona Brucknera na żywo w Sankt Florian, co znalazło wyraz w ostatnim tekście poświęconym monumentalnej Ósmej, przyszła pora, by zapoznać się bliżej z podobnym projektem, również dedykowanym dziełom tegorocznego jubilata, wykonywanym w tym samym miejscu, lecz z udziałem innych wykonawców (orkiestr). Łączy je Rémy Ballot – francuski skrzypek i dyrygent, udzielający się bardzo aktywnie na obu polach muzycznej działalności, co dokumentuje od ponad dekady wytwórnia Gramola. Własnie w jej barwach ukazywały się stopniowo albumy z zapisami występów poszczególnych Symfonii w ramach Dni Brucknerowskich pod batutą tego artysty. Płytomaniak poświęci jeszcze sporo uwagi owej inicjatywie, której rezultat przybrał postać zestawu nagrań wszystkich dzieł tego gatunku, umieszczonych w jednym pudełku (boksie), przygotowanym z myślą o 200. rocznicy urodzin kompozytora, przypadającej w kończącym się powoli tym roku. Niniejsza recenzja jednak nie będzie dotyczyła owego ciekawego, ale kontrowersyjnego projektu, za to podejmie inny, równie interesujący wątek: dwóch głównych utworów kameralnych Antona Brucknera.

Na płycie wytwórni Gramola opublikowanej kilka lat temu znalazły się kompozycje mające nawet sporą reprezentację fonograficzną, ale niezbyt dobrze znane melomanom i rzadko pojawiające się w programach koncertów. Wyjaśnienie jest proste: są zbyt łakomym kąskiem dla kameralistów, by mogli darować sobie zainteresowanie się nimi w przypadku tak uznanego autora, znanego z monumentalnych i porywających Symfonii, będących podstawą repertuaru nie tylko austriackich i niemieckich orkiestr. Dla początkujących melomanów porównanie tychże z dwiema pozycjami wypełniających krążek w 79 minutach może być doświadczeniem z pewnością cennym, ale w jakimś mierze szokującym z poznawczego punktu widzenia. W Kwartecie smyczkowym c-moll, ukończonym w roku 1862, a więc przez autora 38-letniego, słychać mało wyrafinowany jak na niego język muzyczny, nawiązujący dość wyraźnie do wcześniejszych osiągnięć klasycznych mistrzów, z Ludwigiem van Beethovenem na czele. Nie czynię z tego jednak zarzutu, wręcz przeciwnie. Kwintet smyczkowy F-dur, starszy o siedemnaście lat, stanowi już zupełnie inny przypadek - „wagi superciężkiej”, by użyć terminologii sportowej. Również zawiera się w czterech częściach, ale ma już znacznie większe rozmiary, sięgające zazwczyczaj trzech kwadransów. Cieszy się zainteresowaniem muzykologów i interpretatorów, zaś określenie go mianem arcydzieła swojego gatunku w czasie, kiedy podobne kompozycje tworzyli Johannes Brahms czy Antonín Dvořák, osiągający również znakomite efekty artystyczne w utworach o identycznej obsadzie, wydaje się zachętą do zmierzenia się z tak dojrzałym i biegle skonstruowanym dziełem. Nie oznacza to jednak, że nie słuchałem go z zainteresowaniem – wręcz przeciwnie, niemniej opisując swoje pierwsze wrażenia, mógłbym użyć określenia połączenia frustracji i zafascynowania. Powody były dwa, zasadnicze: miałem wrażenie, że te przykłady skądinąd wartościowej i potrzebnej w repertuarze kameralistyki nie reprezentują w pełni geniuszu autora, a ich wykonanie jest sporym wyzwaniem dla odbiorcy. Dopiero po dogłębnym poznaniu i wielokrotnym słuchaniu obu utworów poczułem się „jak w domu” - i wszystko stało się jasne.

Potwierdziło się to już na samym początku płyty, którą otwiera rozbudowany i trwający aż 52 minuty Kwintet. Spore rozmiary czasowe są istotną cechą niniejszej interpretacji, preferującej tempa wolne i umiarkowane, co ogólnie w jakimś sensie dobrze wpisuje się w założenia otwierającej pierwszej części (Gemäßigt). Inne wykonania mniej lub bardziej zbliżają się do podobnego wymiaru czasowego, wynoszącego około 13-14 minut, lecz największe różnice dotyczą kolejnych ustępów. Dziesięciominutowe Scherzo brzmi tutaj w moim przekonaniu dość ociężale, a przecież nie brak mu dynamizmu i polotu, słyszanego w konkurencyjnych wersjach, krótszych niekiedy aż o 3 minuty, wykazując elementy muzyki ludowej, zwłaszcza w warstwie rytmicznej i melodycznej. Centralną część Kwintetu stanowi natchnione, głębokie i przepiękne Adagio, którego niebiańskie dłużyzny są tutaj rozciągnięte aż do 18 minut, co jest rekordem w fonografii. Znane są wykonania owego ustępu w opracowaniu na orkiestrę smyczkową (dokonane m.in. przez „naszego” Stanisława Skrowaczewskiego), które też nigdy nie osiągają pułapu czasowego, jaki stał się udziałem artystów tworzących Altomonte Ensemble, przy czym osobą preferującą takie podejście wydaje się być Rémy Ballot, wykonujący partię 1. skrzypiec w obu kompozycjach. Finał, mający tak naprawdę tylko nominalnie oznaczenie Lebhaft, bewegt (nm. żywo, ruchliwie) nie odstaje pod tym względem od bardziej tradycyjnych wykonań, ale z kolei wydaje się być najsłabszym ogniwem całości pod względem nie wykonania, ale jakości i wyrazistości materiału opracowanego przez kompozytora. Problem czasu dotyczy też bardziej przyjaznego w odbiorze Kwartetu smyczkowego c-moll, zwłaszcza jego części pierwszej (Allegro moderato), zbliżającej się aż do prawie jedenastu i pół minuty, czyli około dwóch dłużej wobec większości alternatywnych nagrań, respektującej, podobnie jak one, powtórzenie ekspozycji. Pozostałe nie odbiegają zbytnio od „normy”, co sprawia, że ów utwór jawi się jako pozycja przystępniejsza i mimo zarzutów znawców atrakcyjniejsza; ja osobiście bardzo polubiłem Kwartet c-moll, zasługujący na zdecydowanie większe zainteresowanie miłośników muzyki romantycznej.

To wszystko sprawia, że prezentowany album wydaje się być skierowany w pierwszym rzędzie do koneserów i znawców kameralistyki, zaś twórczości Antona Brucknera w szczególności, zwłaszcza tych, którzy mieli okazję zapoznać się z wspomnianym na wstępie zestawem Symfonii, które prowadził w Sankt Florian Rémy Ballot, preferujący i tam spokojne, wolne tempa. Dla tych słuchaczy, którzy doceniają takie podejście i nie widzą w tym nic kontrowersyjnego, docenienie niniejszego albumu nie będzie problemem, tym bardziej, że pod wieloma względami naprawdę jest godny uwagi i stanowi interesujący, znaczący wkład do dyskografii obu utworów. Jego niewątpliwą zaletą jest na przykład bardzo dobry i wyraźny dźwięk, co akurat jest ogromnym plusem niniejszej, studyjnej rejestracji. Akustyka jest naprawdę satysfakcjonująca, balans pomiędzy instrumentami – idealny, umiejscowienie każdego z nich w ramach całego zespołu nie nastręcza trudności. Słychać ogrom pracy włożonej w wycyzelowanie szczegółów interpretacji szeroko pojętej, choć pod tym względem główna rola przypada prymariuszowi, który nawet jest wymieniony z osobna na okładce albumu – jak gdyby „dyrygował” pozostałymi muzykami. Znacznie więcej detali dotyczy wspólnego frazowania, brzmienia i zróżnicowania dynamiki, co jest kwestią o tyle istotną, że w wymienionych przeze mnie wcześniej fragmentach brzmiące podobne umiarkowane i wolne tempa mogą zagrażać spójności przekazu i logice prowadzonej narracji. Na szczęście, do takich sytuacji nie dochodzi, wykonanie jest w pełni skupione nie tylko na detalach, ale obrazie całości, dowodząc czujności i świadomości wykonawców. Poza tym, nie można powiedzieć, że wszystko jest zagrane „na jedno kopyto”, o czym świadczy chociażby wesołe i żwawe Scherzo z Kwartetu czy spektakularnie żywiołowe i operujące maksymalną dynamiką zakończenie ostatniej części Kwintetu z wyraźnie „podkręconym” tempem. Nie brak tutaj wielu pięknych momentów, pełnych śpiewności i liryzmu, jak również fragmentów o wielkiej sile wyrazu, wpisujących się w charakterystyczne cechy muzyki Antona Brucknera, a wszystko to z ciepłym, wyrazistym, przyjemnym w odbiorze dźwiękiem skrzypiec, aktówek i wiolonczeli. Słuchając uważnie obu kompozycji, zwłaszcza zakończeń części skrajnych, można doszukać się w nich zwrotów i motywów brzmiących bardzo podobnie lub wręcz identycznie, co niektóre odcinki znanych Symfonii. Dotyczy to przede wszystkim monumentalnego i zawierającego prawdziwy muzyczny skarb (Adagio) Kwintetu smyczkowego. Podobnie oddziałują typowe powtórzenia, bogata harmonia, która nie unika dysonansów, bezbłędne prowadzenie głosów jak na mistrza kontrapunktu przystało.

Niniejszy album może być prawdziwym wyzwaniem dla słuchaczy, ale jeśli tylko podejmą próbę poznawania go dogłębnie i bez uprzedzeń, przyzwyczajając się zarówno do rozmiarów czasowych i stylistyki samej muzyki, jak też respektującego je sposobu wykonania, odkryją w niniejszym nagraniu sporo piękna i wartościowych momentów. Zadanie niełatwe, ale w ostatecznym rezultacie satysfakcjonujące, co potwierdzam własnym przykładem. Ambitny i niełatwy repertuar, wykonanie w pełni radzące sobie z jego wyzwaniami, a także bardzo dobry dźwięk, będący sam w sobie wielką wartością sprawiają, że wielokrotne obcowanie z prezentowaną płytą nie jest czasem straconym – a tego żałować mistrzowi Antonowi Brucknerowi, zwłaszcza w roku Jego jubileuszu, w żadnym razie nie możemy. Ze zdecydowaną korzyścią dla poszerzenia horyzontów, wiedzy muzycznej i niewątpliwych walorów estetycznych.


Płytomaniak


Anton Bruckner

Kwintet smyczkowy F-dur WAB 112; Kwartet smyczkowy c-moll WAB 111

Altomonte Ensemble: Rémy Ballot (1. skrzypce); Iris Schützenberger 92. skrzypce); Stefanie Kropfreiter (altówka); Peter Aigner (altówka); Jörgen Fog (wiolonczela)

Gramola 99241 w. 2021, n. 2020 CD, 79'35” ●●●●○○

Album został nadesłany do autora bezpośrednio przez wydawcę. Autor dziękuje panu Richardowi Winterowi z wytwórni Gramola i panu Petrowi Puskáscowi za pomoc w tym zakresie. Polski dystrybutor tej wytwórni nie przyczynił się w żaden sposób do uzyskania materiału do recenzji.

Komentarze

Popularne posty