Album z szansą na sukces - muzyka C. Ph. E. Bacha na płycie Harmonii Mundi.
Mam
pewien problem z osobą i twórczością Karola Filipa Emanuela
Bacha, czego wyrazem jest fakt, że jak dotąd płyty z jego muzyką
nieczęsto gościły u Płytomaniaka. Z jednej strony doceniam rolę
syna lipskiego kantora w dziejach, zauważam również falę
zainteresowania dziełami kompozytora, datującą się przecież od
jakiegoś czasu, przede wszystkim u wykonawców grających na dawnych
instrumentach. Sądzę jednak, że jest z tym nadal sporo do
zrobienia. Był zresztą ceniony i za życia (może nie przez władcę
Prus, Fryderyka II, którego był nadwornym klawesynistą, ale w
Hamburgu jako dyrektor muzyki w kościołach – owszem), współcześni
uznawali go za genialnego wykonawcę i improwizatora. Pozostawił po
sobie bardzo bogaty dorobek, obejmujący wszystkie ówczesne gatunki,
zarówno w muzyce sakralnej, wokalnej, jak i przede wszystkim
instrumentalnej, głównie na klawesyn i fortepian. Z drugiej strony,
przy słuchaniu utworów Karola Filipa Emanuela Bacha nie mam
poczucia obcowania ze sztuką najwyższej miary, nie potrafię za
bardzo odnotować w pamięci szczególnie interesujących fraz,
tematów, myśli czy całych dzieł z myślą, że są to dzieła
wyjątkowo przemawiające do mojej wyobraźni, dostarczające jej
impulsów i skłaniające do pogłębionej refleksji (obawiam się,
że w kontekście największych mistrzów XVIII wieku jest to
przypadek Jerzego Fryderyka Haendla, Antonia Vivaldiego czy Józefa
Haydna). Z pewną obawą zatem zasiadłem do słuchania drugiej płyty
z muzyką „hamburskiego” Bacha, mającej znaleźć swoje
omówienie na blogu, nie wiedząc, czy moje dotychczasowe nastawienie
do jego muzyki się potwierdzi czy też może ulegnie zmianie.
Trudno
mi i teraz, po poznaniu albumu wytwórni Harmonia Mundi orzec swój
stosunek definitywnie, aczkolwiek słuchanie wyjątków
z bogatej twórczości
instrumentalnej Karola Filipa Emanuela sprawiło mi
dużo radości, tym więcej, że mamy do czynienia z naprawdę
interesująca i utrzymaną na wysokim poziomie produkcją. Jej
okładka może być trochę myląca: owszem, są nagranie Koncerty
obojowe, ale tylko dwa : B-dur Wq. 164 oraz Es-dur Wq.
165, uzupełnione jednak o Symfonie: F-dur wq.
181 i G-dur Wq. 180. Stanowią dobry wgląd do dorobku
kompozytora, a jeśli spojrzymy na autorów interpretacji, to możemy
być pewni, że zaprezentowana muzyka zostanie przedstawiona w
najbardziej porywający i stylistycznie poprawny sposób.
Gwarantuje
to udział Xenii Löfller oraz
doskonale znanej Akademii Muzyki Dawnej z Berlina z koncertmistrzem
Georgem Kallweitem, artystów mających na koncie liczne nagrania
dzieł epok baroku oraz klasycyzmu (za pomost pomiędzy jedną a
drugą uważa się właśnie twórczość Karola Filipa Emanuela
Bacha). Solistka wykonuje główną partię dwóch pozycji skomponowanych na
obój solo, smyczki oraz basso continuo (klawesyn) jako ostatnich
pozycji gatunku stworzonych dla Berlina – datowanych na rok 1765.
Imponuje muzykalnością i znakomitym przygotowaniem, jej sposób
wydobywania dźwięku we wszystkich rejestrach, kontrola oddechu,
frazowanie czy odpowiednia artykulacja wywierają najlepsze wrażenie.
Również gradacja dynamiki zasługuje na pochwały, jeśli weźmie
się pod uwagę fakt, że obój ma swoje ograniczenia w najcichszych
dźwiękach. Brzmienie instrumentu Xenii Löffler
jest jasne, wyraziste, sprawdza się we fragmentach motorycznych, ale
również kantylenowych – szczególnie piękne i nastrojowe są
części wolne obu Koncertów. Można się przy nich pogrążyć
w zadumie, a nawet się w nich zakochać! Czasami wywołuje na
twarzy uśmiech, przypominając odgłosy wydawane przez ptactwo (nic
nie poradzę z powodu tego skojarzenia). Nie bez powodu przecież
Maurycy Ravel przy instrumentacji Obrazków z wystawy Modesta
Musorgskiego powierzył obojom Taniec kurcząt w skorupkach.
Solistka wzorowo współpracuje z Akademią Muzyki Dawnej z Berlina,
co może szczególnie nie dziwi, jako że związana jest z nią na co
dzień, ale tak czy tak bardzo mi się to podoba. Tempa są bardzo
płynne, naturalne, trafnie wpisując się w strukturę i treść
poszczególnych części. Słucha się całości z prawdziwą
przyjemnością, nie tylko z powodu wirtuozerii i ekspresji solistki,
ale również za sprawą aktywnej roli orkiestry.
Ta
jest jedyną bohaterką nagrania w dwóch Symfoniach, które,
o dziwo, nie mają szczególnie bogatej dyskografii, a istniejąca
jest zasługą głównie niemieckich wytwórni. Otwiera to pole do
popisu dla berlińskich muzyków, którzy w stylistyce i materii
dzieł Karola Filipa Emanuela Bacha czują się wyśmienicie –
repertuar epoki znają przecież doskonale. W ich ujęciu utwory
pokazują swego twórcę w bardzo dobrym świetle. Jest to muzyka
pełna życia i energii. Ustępy skrajne fascynują wyrazistą
rytmiką i pulsem, wypływającym z temperamentu wykonawców –
szczególnie wstępne Allegro z Symfonii F-dur
(rozpisanej na instrumenty dęte, smyczki i basso continuo) jest
efektowne w odbiorze. W pamięć zapadają ruchliwe basy, zwraca też
uwagę partia klawesynu. Nie sposób przeczyć gry waltorni,
odznaczających się spośród wszystkich największym potencjałem w
zakresie wolumenu brzmienia. Przy tym członkowie Berlińskiej
Akademii dbają o kulturę gry i elegancję wyrazu, nie szarżują
niepotrzebnie z tempami, a tym bardziej z artykulacją doprowadzona
do ekstremów, co się niestety często zdarza niektórym formacjom
grającym na dawnych instrumentach. Tutaj owszem, słychać akcenty i
mocne dźwięki, kontrasty są odpowiednie, dlatego nie mogę
zarzucić wykonawcom niczego pod tym względem. Wolne ustępy,
podobnie jak w przypadku Koncertów, dają i interpretatorom,
i słuchaczom chwile potrzebnego oddechu. Jeśli chodzi o
wzmiankowaną Symfonię F-dur owo zwolnienie jest stosunkowo
krótkie, trwając zaledwie trzy i pół minuty, u jej następczyni
nieco dłuższe (3’59”), ale to i tak wystarczy, by dać się
wzruszyć inwencją autora, pięknem melodii, stonowaną
instrumentacją i głębią tych powolnych fragmentów. Skłaniają
do refleksji, ale nie brak w nich mocniejszych akcentów (Largo
z Symfonii G-dur).
Prezentowany
album wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie we wszystkich aspektach
oceny: interesującego i przystępnego repertuaru, poziomu
wykonania, dobrej jakości dźwięku. Nie wiem, czy definitywnie
zmieni moje podejście do muzyki Karla Filipa Emanuela Bacha, ale na
pewno sprawił, że słuchanie jego Koncertów obojowych i
Symfonii było dla mnie źródłem satysfakcji czysto
muzycznej oraz estetycznej. Sądzę, że każdy, kto nabędzie
album Harmonii Mundi, podzieli moje pozytywne odczucia. Być może
powinienem częściej sięgać po jego twórczość, by bardziej się
do niej przekonać? Samo nagranie zaś ma szansę zdobyć prestiżowe
nagrody – cieszy się bardzo dobrymi recenzjami krytyki i uzyskało
nominację prestiżowego angielskiego miesięcznika Gramophone do
najlepszej płyty we swojej kategorii („Koncert”). W przypadku
wygranej w owym plebiscycie zwycięstwo będzie zasłużone.
Paweł
Chmielowski
Carl
Philipp Emanuel Bach
Koncerty
obojowe: B-dur Wq. 164, H. 466 i Es-dur Wq. 165, H. 468; Symfonia
F-dur Wq. 181, H. 656; Symfonia G-dur Wq. 180, H. 655
Xenia
Löffler, obój • Akademie für Alte Musik Berlin • Georg
Kallweit, koncertmistrz Harmonia Mundi HMM 902601 • w. 2019, n. 2018 • CD, 63’12” ●●●●●○
Autor
bloga serdecznie dziękuje firmie Pias, dystrybutorowi wytwórni
Harmonia Mundi i panu Tony’emu Duckworthowi za nadesłanie albumu w
formie plików do recenzji.
Płytomaniak.blogspot
would like to thank Pias Poland & Eastern Europe and Mr. Tony
Duckworth for
sending the album and making this review possible.
Komentarze
Prześlij komentarz