Wasyl Pietrenko i Symfonie D. Szostakowicza (2) .

 


Omówienie jedenastego, ostatniego woluminu serii poświęconej Symfoniom Dymitra Szostakowicza, realizowanego dla wytwórni Naxos przez Wasyla Pietrenkę i Królewską Orkiestrę Filharmoniczną z Liverpoolu mógłby tutaj służyć za podsumowanie cyklu, gdyby nie fakt, że nie recenzuję poszczególnych części całości wg chronologii ukazywania się, a prezentowane przeze mnie nagranie jest dopiero drugie w mojej serii tekstów poświęconych owemu projektowi. Nie szkodzi, przedstawię je wszystkie, znajdzie się również miejsce na prezentację całego zestawu i podzielenie się refleksjami po zapoznaniu się ze wszystkimi dyskami wchodzącymi w jego skład. Są powody, dlaczego zajął się właśnie tym albumem, ale o tym na końcu, choć nie będzie to mniej ważne, jak mówią Anglicy, last but not least.

Tym razem tylko jedno dzieło – XIII Symfonia b-moll op. 113. Napisana 60 lat temu i przeznaczona na wielką orkiestrę, bas solo i chór męski, wykonujących teksty Eugeniusza Jewtuszenki. Podtytuł utworu, Babi Jar, odnosi się do tragicznych wydarzeń z okresu II wojny światowej, a mianowicie do miejsca zagłady Żydów, Rosjan i Ukraińców, straconych przez Niemców niedaleko Kijowa. Kompozytor postanowił wykorzystać również inne teksty poety, nie tylko traktujące o owych wydarzeniach, co stało się powodem oczywistego niepokoju władz i rezygnacji z udziału w prawykonaniu kompozycji pierwotnie zaangażowanych artystów: solisty oraz dyrygenta. Było to dla Dymitra Szostakowicza tym bardziej bolesne, że Eugeniusz Mrawiński prowadził w przeszłości premiery większości jego symfonii. Użyty materiał literacki, traktujący o antysemityzmie, realiach panujących w ZSRR, a przede wszystkim stosunkach między jednostką a społeczeństwem, był mieszanką wybuchową dla reżimu, zaś dla kompozytora – wprost bezcennym źródłem inspiracji, ale i poważnych kłopotów z cenzurą. W rezultacie postała partytura niezwykła. Premiera Trzynastej odbyła się w Moskwie w lipcu 1962 roku pod dyrekcją Kiryła Kondraszyna, kapelmistrza wsławionego prawykonaniem równie „niebezpiecznej” i „ryzykownej” dla czynników oficjalnych i samego twórcy Czwartej, powstałej w najmroczniejszych latach stalinowskiego terroru. Przeleżała w szufladzie twórcy równe ćwierć wieku, by zabrzmieć po raz pierwszy niewiele pół roku wcześniej.

Nagranie, które mam przyjemność przedstawić, należy uznać za osiągnięcie wybitne. Wasyl Pietrenko i jego orkiestra z Liverpoolu, wsparta siłami lokalnych formacji chóralnych, zaprawieni na przestrzeni prawie dekady w wykonywaniu Symfonii Dymitra Szostakowicza, nadają swojej kreacji wyrazisty charakter i uwypuklają niezwykły wyraz dzieła. Zaangażowanie artystów i maksymalne skupienie się nie tylko na materii, ale również na duchu kompozycji, jest niezbędne, by nie ponieść klęski w starciu z dziełem o wielkiej sile oddziaływania, mistrzowskiej konstrukcji formalnej i wspaniałej, efektownej instrumentacji, która dzięki bardzo dobrej jakości dźwięki oddziałuje na słuchacza pełnią swego blasku i bogactwa. Komplementy można, a nawet trzeba skierować również w stronę aparatu wokalnego. Chórzyści wydają się dobrze sobie radzić z koniecznością śpiewania w języku rosyjskim, i choć nie jestem w nim ekspertem, brzmią przekonująco we fragmentach zarówno groteskowych, szybkich i głośnych kulminacjach, jak też odcinkach dramatycznych, wręcz tragicznych, poważnych, refleksyjnych – niezwykle przejmujących, a nawet wstrząsających. Doskonale spisuje się rosyjski bas, Aleksander Winogradow, rocznik 1976, absolwent Konserwatorium Moskiewskiego. Nie przesadzę, kiedy użyję słowa „wspaniały” przy opisaniu jego udziału w nagraniu. Głos ma silny, niski, ponury, nie słychać w nim wibracji, idealnie wpisuje się w stylistykę muzyki Dymitra Szostakowicza, co potwierdził w dziesiątym woluminie cyklu, zawierającym XIV Symfonię. Od początku do końca śpiewa z zaangażowaniem, trafnie wyrażając zróżnicowane nastroje wszystkich pięciu części Trzynastej. Jest tym bardziej przekonujący, że śpiewa w ojczystym języku, doskonale znając kontekst historyczny i polityczny utworu, a także ukryte i dosłowne znaczenia tekstów rosyjskiego poety. Również dzięki temu muzyka jako całość poraża intensywnością, blaskiem, dramatyzmem, posępnością. Nie pozostawia słuchacza obojętnym przez godzinę czasu trwania.

Warto poznać tę kreację, a mogę do tego zachęcić chociażby informacją, że od momentu swojej rynkowej premiery omawiana płyta często gości w moim odtwarzaczu, nie tylko dlatego, że jest doskonale przygotowana muzycznie i technicznie, a także w warstwie edytorskiej (ciekawa książeczka z wyczerpującymi informacjami o kompozytorze, repertuarze, wykonawcach oraz tekstami poezji Eugeniusza Jewtuszenki w oryginalnej wersji językowej oraz przekładzie na angielski). Może stać się ważnym argumentem na rzecz śmiałej tezy, że Trzynastą uznać należy na szczytowe osiągnięcie Dymitra Szostakowicza na polu symfonii.

Tym samym przechodzę do równie istotnego dla mnie momentu, w którym Czytelnicy znajdą odpowiedź na pytanie, dlaczego recenzja tego utworu została przypomniana właśnie teraz i czy jest dla mnie szczególnie istotna? Wiemy, co się dzieje obecnie za naszą wschodnią granicą, uważni goście bloga z pewnością zauważyli również, że autor Leningradzkiej należy do ulubionych autorów Płytomaniaka. Wczorajszy dzień (1. marca) przyniósł dalsze pogorszenie się sytuacji w atakowanym Kijowie, media doniosły o intensywnym ostrzale wojsk rosyjskich na sławny budynek ukraińskiej stolicy – charakterystyczną wieżę telewizyjną, padły przerażające doniesienia o licznych ofiarach śmiertelnych. Wieża umiejscowiona jest właśnie w Babim Jarze, w którym znajduje się Centrum Pamięci o Holocauście. Miejscu uwiecznionym przez poezję Jewtuszenki oraz arcydzieło Szostakowicza, ważnym nie tylko dla Żydów, ale i całego narodu ukraińskiego, poświęconym martyrologii wielu grup etnicznych i społecznych. W dzisiejszej sytuacji warto wspomnieć słowa Iwana Dziuby sprzed kilkudziesięciu lat: Babi Jar to tragedia całej ludzkości, ale wydarzyła się na ziemi ukraińskiej. Dlatego Ukrainiec nie ma prawa o niej zapomnieć, tak samo jak Żyd. Babi Jar to nasza wspólna tragedia, przede wszystkim tragedia narodów żydowskiego i ukraińskiego”.

I właśnie dzieło, które w bardzo sugestywny sposób upamiętnia grozę wojny oraz koszmar życia w komunistycznej dyktaturze, ma zabrzmieć, ale nie wiadomo, czy to nastąpi, dnia 13. kwietnia w Warszawie w ramach Wielkanocnego Festiwalu Beethovenowskiego. O samej imprezie i jej sensowności można by było napisać co nieco, ale o tym może przy innej okazji, ale w prawdziwe osłupienie wprawiła mnie lektura jednego z artykułów Gazety Wyborczej, poświęconemu reakcjom polskich instytucji kultury na wojnę na Ukrainie. Można go przeczytać tutaj.

Na czym reakcja polega? Na wykreśleniu muzyki rosyjskiej z programów koncertów oraz nagrań z nią emitowanych jeszcze do niedawna przez państwową rozgłośnię, czyli II Program Polskiego Radia. Na warszawskiej imprezie, której głównym celem jest jak jak zawsze promocja Elżbiety i Krzysztofa Pendereckich, postanowiono wykreślić arcydzieła rosyjskiej i światowej symfoniki: nie tylko omawianą przeze mnie XIII Symfonię Dymitra Szostakowicza, ale również Symfonię psalmów Igora Strawińskiego czy genialne kompozycje Sergiusza Rachmaninowa: III Symfonię i III Koncert fortepianowy. Ofiarą stał się również Koncert fis-moll Aleksandra Skriabina. Dlaczego? Joanna Wnuk-Nazarowa, tłumaczy, że „gdy skończy się wojna, wrócimy do rosyjskiej muzyki. Na razie grać jej nie możemy i nie powinniśmy”. Podziwiam bezczelność osoby odpowiedzialnej za program festiwalu, lecz nie widzę najmniejszego powodu, dla którego miałaby takie zmiany w programie nastąpić. Czym zawinili wspomniani wyżej kompozytorzy, że łączy się ich nazwiska z obecnymi wydarzeniami? Tylko tym, że są Rosjanami? Najmłodszy z nich, Szostakowicz, zmarł prawie 50 lat temu, a patrząc na jego umęczoną i smutną twarz na zdjęciu zdobiącym okładkę płyty zrecenzowanej przeze mnie, trudno by przypuszczać, że popierałby działania obecnego zbrodniczego reżimu, tym bardziej, że sam stawał się ofiarą działań komunistów przy wielu okazjach. Dlaczego zatem pozbawia się polską publiczność możliwości wysłuchania jego wspaniałego utworu, który jak mało który wpisuje się w empatię dla pokrzywdzonych i cierpiących, jest hołdem dla prześladowań ze strony dyktatur, na dodatek opisuje miejsce niezwykle ważne dla bohaterskiego narodu ukraińskiego właśnie dzisiaj? W czym przeszkadzają zmuszeni do emigracji z ojczyzny Rachmaninow i Strawiński? Na szczęście zabrakło Piotra Czajkowskiego, autora m.in. opery Mazepa czy II SymfoniiMałorosyjskiej”, a de facto ukraińskiej, ceniącego tamtejszy folklor, lud i muzyków. Nie załapał się na festiwalową czarną listę muzyki zakazanej. Cóż za tępota i fanatyzm ze strony organizatorów, wystawiająca im jak najgorsze świadectwo. Kim jest niejaka Joanna Wnuk-Nazarowa, że rości sobie prawo do decydowania, kogo i czego mamy słuchać? O jej konkretnych dokonaniach twórczych niewiele mi wiadomo, o skutecznej promocji polskiej muzyki tym bardziej, przez kilkadziesiąt lat pozostawała na garnuszku podatników, pełniąc funkcje kierownicze i polityczne w różnych instytucjach, z czego niewiele pozytywnego dla nas wynikło. I ktoś taki ma czelność cenzurować program festiwalu, tłumacząc się mętnie, że nie czas na granie muzyki rosyjskiej? Sama żadnych znanych i trwałych osiągnięć nie ma, więc może kompleksy z tego powodu stara się przerzucić na arcymistrzów muzyki i ich uznane arcydzieła, dorabiając do tego wygodną, fałszywą, a zarazem bardzo szkodliwą i kompromitującą ideologię? Władimirowi Putinowi bardzo by się wspomniane tendencje spodobały i byłyby wodą na młyn jego propagandy o prześladowaniu Rosjan przez nienawidzących ich Polaków. Fakt, że akceptuje to organizatorka imprezy, wykorzystująca do maksimum nazwisko zmarłego i sławnego męża, też nie wystawia jej najlepszego świadectwa. Beethoven, gdyby żył, naplułby w twarz z odrazy organizatorom - towarzystwu wzajemnej adoracji zgromadzonemu w stowarzyszeniu jego imienia za ohydne praktyki cenzurowania muzyki wyłącznie na podstawie narodowości jej twórców. Jeśli informacja o zmianie programu i wycofaniu omawianego dzieła w trakcie festiwalu się potwierdzi, będzie to oznaczać wstyd i hańbę dla organizatorów, zakazujących obcowania z twórcami nienawidzącymi autorytaryzmu, carskiego i komunistycznego bezprawia i łamania praw człowieka. Pozbawianie melomanów okazji wysłuchania głęboko poruszającej XIII Symfonii Szostakowicza o ogromnym ładunku emocjonalnym i empatii kompozytora dla wojennej tragedii Żydów i rodaków dzielących z nim los mieszkańca kraju zniewolonego przez opresyjny system, jest haniebne i po prostu żenująco głupie. Obraża ludzka inteligencję.

To samo dotyczy Filharmonii Narodowej i jej naczelnego dyrygenta, co jest o tyle dziwne, że jako Polak i Rosjanin z pochodzenia powinien mieć więcej wyczucia na kwestie prawdy historycznej i zbiorowej odpowiedzialności. Decyzję owej instytucji o pozbyciu się rosyjskiego repertuaru do końca obecnego sezonu uważam za żałosną i kompromitującą. Niestety, w jej ślady idą inni organizatorzy koncertów, potwierdzając, że nacjonalistyczna histeria i fałszywie pojęta polityczna poprawność zatacza coraz szersze kręgi. W Operze Narodowej ofiarą obłędu padło arcydzieło światowej literatury operowej – Borys Godunow Modesta Musorgskiego.

Jeszcze większa zgroza ogarnęła mnie przy czytaniu artykułu z informacją, że do takiej działalności dołączył II Program Polskiego Radia. Wg opiniotwórczych elit jego działalność stanowi propozycję dla ludzi kulturalnych i wykształconych, ceniących muzykę, literaturę i sztukę w najlepszym wydaniu, propagowanych przez redaktorów-specjalistów w swojej dziedzinie. Teoria swoje, praktyka swoje, z tą jakością bywa różnie, może dlatego nie słucham wspomnianej rozgłośni od wielu lat. Od tygodnia nie prezentuje w ogóle muzyki rosyjskiej, widocznie jej kierownictwu tęskno do minionego systemu i przyjemnych praktyk cenzorskich. Osiągnięć popularyzatorskich nie mają, więc muszą się wykazać w innej dziedzinie. Ale czego się spodziewać po niejakiej Małgorzacie Małaszko-Stasiewicz, dyrektorce „Dwójki” od roku 2011, która tak jej szefuje, ze słuchalność kanału wynosi około 0,6%. Imponujące osiągnięcie! Jej dość bełkotliwe „tłumaczenie” powziętej decyzji, wyrażone jest w swoistym stylu interpunkcyjnym i ortograficznym (zacytowanym z artykułu; nie znam oryginalnego tekstu piszącej):

Bandycka napaść na Ukrainę niszczy wszelkie wartości. Świat Kultury nie może pozostawać obojętny, nie może zasłaniać się potrzebą sublimacji. To jest czas próby. Dwójka jednoczy się z Ukrainą. (...) Do rosyjskiej twórczości powróci, gdy zapanuje pokój. Dziś łączy się z przyjaciółmi z Ukrainy”.

W kontekście powziętej decyzji wyjątkowo bezczelnie i cynicznie brzmi zapowiedź decydentki, że „radio jest po to, by jednoczyć” oraz że przypadające teraz 85. urodziny II Programu PR „są czasem budowania więzi”. To nie żadna więź, tylko żenująca i kunktatorska propaganda oraz ideologia, nawiązująca do znanych z historii praktyk odpowiedzialności zbiorowej. Małaszko-Stasiewicz przypomnę, bo może nie pamięta, że w czasach II wojny światowej Niemcy również zakazywali grania i słuchania Chopina, kierując się wyłącznie kryterium narodowościowym. Nie wstyd rzekomo opiniotwórczemu medium tak skutecznie nawiązywać do haniebnej tradycji dyskryminowania kompozytorów z danego kraju, tylko dlatego, że płynie w nich „niesłuszna” krew? Co ciekawe, w polityce repertuarowej „Dwójki” nastąpił zwrot w drugą stronę: nagle zaczęli grać i propagować muzykę ukraińską, a nawet się w niej specjalizować, choć do tej pory dzieł takich twórców jak Walentyn Sylwestrow, Borys Latoszyński, Segiusz Bortkiewicz, Myrosław Skoryk, nie mówiąc o pokoleniach młodszych, na antenie nie można było zbyt często uświadczyć. Jaka dobra zmiana! Trzeba było wojennej tragedii, by decydenci i redaktorzy programu zainteresowali się kulturą sąsiedniego kraju? Jakoś wcześniej, choć dość regularnie zaglądam na strony radia, nie odnotowałem tak żywej fascynacji nowym repertuarem. Szkoda, że skądinąd słuszna tendencja idzie w parze z żenującym potraktowaniem jednej z najważniejszych części światowego dziedzictwa muzycznego i niech mi nikt nie wmawia, że ma to jakikolwiek sens – kojarzy mi się wyłącznie jak najgorzej z ohydnymi metodami z przeszłości („Juden raus!”).

Czy wobec powyższego polskie biblioteki pójdą w ślady organizatorów życia muzycznego i zaczną wycofywać dzieła klasyków rosyjskiej literatury, tłumacząc się, że teraz nie można ich czytać? Może urządzą dobrze nam znane seanse palenia książek, bo ich autorzy nie są odpowiedniego pochodzenia? Jak ktoś słusznie skomentował: „debile – nie ludzie kultury”. Nic dodać, nic ująć.


Paweł Chmielowski


Dymitr Szostakowicz

Symfonia nr 13 op. 113, „Babi Jar”

Aleksander Winogradow, bas Royal Liverpool Philharmonic Choir; Huddersfield Choral Society Royal Liverpool Philharmonic Orchestra Wasyl Pietrenko, dyrygent

Naxos 8.573218 w. 2014, n. 2013 CD, 59’39” ●●●●●●


Komentarze

Popularne posty